- Nic ci się nie stało? - zaniepokoił się żebrak i pośpieszył, by ją podnieść.
- Nie, nic. Tyle tylko, że pięść Machefera, wymierzona w jejmość Caboche, pomyliła kierunek i walnęła mnie prosto w oko. Będę mieć ślicznego siniaka. Ależ on wali na oślep, co za zwierzę! Myślałam, że mi urwie głowę.
Rzeczywiście, skóra wokół lewego oka Sary zaczęła przybierać w sposób niepokojący odcień fioletu, lecz ona sama nie traciła animuszu.
Tymczasem włóczędzy opanowali dom flaczarki, napełniając go niebywałym zgiełkiem, nad którym górowały wrzaski ofiary. Można było przypuszczać, że napastnicy nie ograniczają swoich poczynań do odnalezienia Luizy. Po kilku chwilach w drzwiach domu ukazał się Machefer, niosąc w ramionach dziewczynę przyodzianą tylko w długą białą koszulę. Jej jasne włosy rozsypały się na ramieniu żebraka.
- Czy to „to"? - zapytał.
- Luizo! Luizo!... - krzyknęła Katarzyna, chwyciwszy bezwładną rękę siostry. - Mój Boże!... Ona nie żyje!... - Jej oczy napełniły się łzami.
Barnaba wybuchnął śmiechem.
- Ależ nie, moja mała, ona tylko zemdlała. Teraz musimy się pospieszyć. Ocucimy ją w nadbrzeżnych składach.
W istocie, dziewczyna zwisała bez życia, z zamkniętymi oczami. Była niesłychanie blada i miała podkrążone oczy, jej oddech był ledwie wyczuwalny. Sara zmarszczyła brwi.
- Spieszcie się, ona jest taka blada. To mi się nie podoba.
Machefer nie kazał sobie tego powtarzać dwa razy. Zostawiwszy swoich ludzi plądrujących dom, ruszył z nimi uliczkami wyspy La Cite. Był to szaleńczy bieg, lecz Katarzynie bardzo się podobał. Luiza była uratowana!... Potem popłynie łodzią, zobaczy kawał świata! Rozpoczynała się wielka przygoda, zacierająca głębokie ślady niedawnych przeżyć.
Sekwanę przebyli jednym skokiem. Zdawało się, że Machefer, choć obarczony zemdloną, dosłownie fruwał i kompani z trudnością dotrzymywali mu kroku. W końcu dotarli do piaszczystego wybrzeża, tonącego w oślepiającym słońcu. Bramy składu kupców prowadzące do ciemnego i cie- płego wnętrza zamknęły się za nimi ciężko.
Jacquetta wypatrywała ich od dawna. Szlochając, rzuciła się ku Luizie, lecz Sara odsunęła ją oschle.
- Ona potrzebuje pomocy, nie łez. Pozwól, że się tym zajmę.
Katarzyna, zadowolona, przycupnęła w zakurzonym kącie i powoli przychodziła do siebie. Godzinę później, siedząc na dziobie barki obok Barnaby, spoglądała na Paryż. Po jej policzkach spływały łzy, łzy rozstania z Landrym. Nie przypuszczała nawet, że będzie to takie bolesne. Nieoczekiwanie zdała sobie sprawę z roli, jaką ten chłopiec odegrał w jej życiu. On również był tak przejęty, że nie potrafił powstrzymać łzy, która zwilżyła policzek Katarzyny. Całując go pierwszy i ostatni raz, poczuła ściskanie w gardle. Nie mogła wymówić ani słowa. Landry powiedział: - Odwiedzę cię na pewno, przysięgam. Zostanę rycerzem i zaciągnę się na służbę do księcia Burgundii. Spotkamy się znowu, jestem tego pewny...
Uśmiechnął się, próbując być dzielny, lecz serce nie chciało go słuchać; kąciki ust ciągle mu opadały. Barnaba przerwał to pożegnanie i prawie siłą umieścił Katarzynę na barce. Uniósł ją jak tobołek, podczas gdy ona płakała rzewnymi łzami.
Marynarze chwycili długie żerdzie i odbili od grząskiego dna rzeki.
Barka oddalała się powoli, przecinając żółtą od piachu i mułu wodę. Ciężko było wiosłować w górę rzeki, dlatego uciekinierzy trzymali się blisko brzegu, gdzie prąd był słabszy.
Katarzyna pogrążona była w smutku także z powodu dziwnego zachowania Luizy. Odzyskawszy przytomność, dziewczyna najpierw spojrzała ze zdziwieniem na znane i nieznane twarze pochylające się nad nią, na zapłakaną twarz matki i wesołe oczy Katarzyny. Lecz zamiast dać upust radości z odnalezienia rodziny, rzucić się na szyję kochanych istot, przycupnęła bojaźliwie w kącie, wśród piętrzących się beczek, zwojów skóry, glinianych naczyń i miarek do drewna i ziarna.
- Nie dotykajcie mnie! - krzyknęła tak dziko, że siostra zdrętwiała.
Zrozpaczona Jacquetta wyciągnęła do niej ręce.
- Moja maleńka... moja Luiza! To ja, twoja matka... Nie poznajesz własnej matki? Już mnie nie kochasz?
Luiza skuliła się tylko bardziej, przybierając wygląd osaczonego zwierzęcia. Na wychudłej twarzy przyciągały wzrok jej rozszerzone z przerażenia, wyblakłe oczy. Przy tym zaciskała ręce na piersiach tak kurczowo, aż posiniały w stawach.
- Nie dotykajcie mnie! Jestem zbrukana, nieczysta!... Jestem błotem i plugastwem!... Mogę tylko wzbudzić wstręt w każdej uczciwej niewieście.
Już nie jestem twoją córką, tylko rozpustnicą, kochanką oprawcy Caboche'a... Idźcie sobie wszyscy i zostawcie mnie w spokoju...
Jacquetta chciała do niej podejść, lecz Luiza odpełzła dalej, czołgając się w popielatym kurzu pokrywającym podłogę, jak gdyby ręka jej matki była rozpalonym żelazem. Sara postanowiła położyć temu kres. Jednym skokiem rzuciła się na Luizę i unieruchomiła ją w swych silnych ramionach.
Nie było czasu do stracenia.
- Ja cię mogę dotknąć, moje dziecko. Ja również, dawno temu, miałam do czynienia z tym potworem. Nie powinnaś się przejmować ani gnębić biednej matki, ponieważ on zbrukał tylko twoje ciało. Twoja dusza pozostała czysta, gdyż ty tego nie chciałaś.
- Nie, nie chciałam - wyła Luiza - lecz czasem jego pieszczoty sprawiały mi przyjemność. Gdy jego ręce dotykały mojego ciała, kiedy mnie brał, krzyczałam z rozkoszy... Czasami go pożądałam. Ja, która żyłam tylko dla Boga... pragnęłam tylko Boga...
- Skąd można wiedzieć, że się chce tylko Boga, jeśli nie spróbuje się miłości ziemskiej, moje dziecko? - rzekł Barnaba, wzruszając ramionami. - Teraz wyciągnęliśmy cię z tego i chcemy zabrać ze sobą. Za chwilę odpłyniemy. A może wolisz wrócić do Caboche'a?
Luiza wzdrygnęła się z przerażenia, nie mogąc oddalić od siebie przeklętego obrazu swego grzechu.
- Och nie, nie! Wolałabym raczej śmierć!
- Zadanie sobie śmierci jest w oczach Boga większym grzechem niż oddanie się mężczyźnie... nawet jeśli znajdowało się w tym upodobanie.
- Chciałabym zniszczyć to bezwstydne, zbrukane ciało...
- Tymczasem spóźnimy się przez ciebie na barkę - przerwał Luizie Barnaba, wymierzając jej cios w czubek podbródka. Nie za mocno, ot tyle, ile trzeba, aby dziewczyna na nowo straciła przytomność. Krzyk oburzonej Jacquetty nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. - Zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu! Ubierzcie się szybko i przenieśmy ją na barkę. W drodze będziemy mieli dosyć okazji, by przemówić jej do rozsądku. Trzeba tylko pilnie uważać, żeby nie przyszło jej do głowy przeleźć przez burtę...
Te polecenia zostały wykonane punkt po punkcie. Zemdloną Luizę okryto i ułożono w czymś w rodzaju kabiny służącej marynarzom za schronienie. Sara i Jacquetta przejęły nad nią pieczę. Można było rozpocząć podróż.
Barnaba rozparłszy się na zwoju lin i wyciągnąwszy wygodnie długie nogi, obserwował Katarzynę. Siedziała, obejmując rękami swoje chude kolana, ze wzrokiem utkwionym w dal, a po jej policzkach spływały łzy. To, co usłyszała, głęboko ją poruszyło, gdyż przypominało potworności z dziedzińca cudów. Barnaba powiedział słowo „miłość", o której Luiza mówiła z obrzydzeniem. To, co widziała na dziedzińcu, nie mogło być miłością.
Miłość musiała być tym czymś, co poczuła nagle, gdy zobaczyła Michała: słodkim ściśnięciem serca, chęcią, aby być czułą i delikatną, i przemawiać pieszczotliwie. Tymczasem Luiza krzyczała, jakby ją torturowano.