Katarzyna, także ściszając głos, opowiedziała przyjacielowi, jak to poprzedniego dnia, późnym wieczorem, Caboche przyszedł do nich wraz z Piotrem Cauchonem i kuzynem Wilhelmem Legoix, bogatym rzeźnikiem z ulicy Piekielnej.
* * * Przekraczając próg domu złotnika, trzej przywódcy mieli sprecyzowany plan: namówić Gauchera Legoix'a, aby się do nich przyłączył.
Gaucher, dowódca oddziału straży obywatelskiej Paryża, cieszył się ogólnym szacunkiem i miał największy posłuch wśród mieszkańców. Być może dlatego, że był człowiekiem rozważnym, miłującym pokój i nade wszystko nieznoszącym wszelkiej przemocy. Ten syn rzeźnika nie cierpiał widoku krwi, dlatego opuścił cech oraz dom ojcowski, aby wstąpić na praktykę do zakładu złotniczego mistrza Andrzeja d'Epernona. Zerwał w ten sposób całkowicie z dumną rodziną Legoix, która nie mogła nadziwić się jego decyzji.
Z czasem, dzięki zdolnościom Gauchera, do jego domu zawitał dobrobyt. Coraz to znamienitsi klienci zamawiali w jego skromnej pracowni zdobione naczynia, solniczki, nautilusy, nakrycia kościelne, rękojeści mieczy lub sztyletów. Rosła sława Gauchera Legoix na placu Paryża i trzej przywódcy powstania potrzebowali jego poparcia.
Spotkali się jednak ze zdecydowaną odmową mistrza. Bez wielkich słów złotnik powiadomił ich o swoim zamiarze dochowania wierności królowi i burmistrzowi Paryża, którym był Andrzej d'Epernon.
- Otrzymałem moją godność od króla i od jaśnie pana burmistrza.
Nigdy nie poślę swoich ludzi na siedzibę mego władcy.
- Twój władca postradał zmysły, a w dodatku otoczony jest zdrajcami - wybuchnął Wilhelm Legoix. - Prawdziwym władcą jest Jego Wysokość książę Burgundii. Tylko w nim cała nasza nadzieja!...
- Kiedy książę Burgundii otrzyma święte namaszczenie, wtedy ugnę przed nim kolano i nazwę go swoim królem. Lecz do tej pory uznaję za władcę jedynie Karola VI, oby Bóg wrócił mu zdrowie i rozsądek!
Te proste słowa wywołały wściekłość gości. Wszyscy zaczęli krzyczeć jak opętani, ku przerażeniu kobiet, które skuliły się przy palenisku, czekając na wynik sporu. Jakże odrażający wydali się Katarzynie ci trzej wysocy i silni mężczyźni otaczający drobną postać jej ojca. Ale właśnie niepozorny Legoix był najsilniejszy, gdyż tylko on nie krzyczał i zachował spokojną twarz.
Rozzłoszczony Caboche zaciśniętą pięścią zaczął wymachiwać złotnikowi przed nosem.
- Mistrzu Legoix, dajemy ci czas do jutra wieczór. Jeśli nie przyłączysz się do nas, będziesz przeciwko nam i poniesiesz tego konsekwencje. Wiesz przecie, co przytrafia się poplecznikom Armaniaków?
- Jeżeli macie zamiar spalić mój dom, nie potrafię wam w tym przeszkodzić. Ale nie przekonacie mnie, bym działał wbrew własnemu sumieniu. Nie trzymam z Armaniakami ani z Burgundczykami. Chcę być tylko dobrym Francuzem,bogobojnym i wiernym królowi. Nigdy nie podniosę na niego ręki!
Pozostawiwszy upartego złotnika w rękach swoich kompanów, Caboche podszedł do Luizy. Katarzyna poczuła, jak ciało przytulonej do niej siostry zesztywniało, kiedy oprawca zatrzymał się przed nią. W czasach, kiedy bogate rodziny często wydawały za mąż ledwie dojrzałe dziewczynki, mała Luiza przeczuwała najgorsze.
Caboche wcale nie ukrywał, że ma słabość do Luizy. Nigdy nie przegapił okazji podążania za nią, gdy ją przypadkiem spotkał. Nie było to zresztą łatwe, gdyż praktycznie Luiza raczej nie opuszczała domu.
Wychodziła jedynie, aby udać się na mszę do pobliskiego kościoła Świętego Leufroya lub pospieszyć z pomocą do pustelni Sainte-Opportune. Była to dziewczyna cicha i skromna, zbyt poważna na swoje szesnaście lat i dojrzalsza od niejednej dorosłej kobiety. Chodziła po domu cicho jak myszka, ze spuszczonymi oczami, w lnianym czepku zawsze ściśle przylegającym do jasnoblond warkoczy, prowadząc pośród bliskich życie klasztorne, o którym marzyła od najmłodszych lat.
Katarzyna podziwiała swoją siostrę, lecz bała się jej trochę i nie rozumiała wcale jej postępowania. Luiza byłaby ładną dziewczyną, gdyby tak się nie umartwiała i potrafiła się uśmiechać. Miała szczupłe, giętkie ciało, delikatne rysy twarzy, jasną, prawie przezroczystą cerę. Tryskająca życiem Katarzyna, gustująca w hałaśliwych zabawach i wesołych piosenkach, lubiąca ruch, nie mogła pojąć, co w tej przyszłej zakonnicy mogło pociągać olbrzymiego, jowialnego Caboche'a, sybarytę i materialistę. W Luizie, która widziała w nim uosobienie diabła, wzbudzał odrazę. Toteż kiedy Caboche podszedł do niej, pospiesznie uczyniła znak krzyża. Widząc to, Caboche skrzywił się z niesmakiem.
- Nie jestem Lucyferem, moja śliczna, żeby witać mnie w ten sposób.
Wiedz o tym, że miałabyś weselsze życie, gdybyś przekonała swego ojca, aby przyłączył się do nas.
Wbijając wzrok w czubki bucików, Luiza wyszeptała nieśmiało: - Nie potrafiłabym... Nie przystoi córce doradzać swemu ojcu... To, co robi, jest słuszne...
Widać było jej ręce szukające nerwowo różańca w kieszeni fartucha.
Kiedy wreszcie go znalazła, kurczowo zacisnęła na nim palce, po czym odwróciła się, aby poprawić polana w palenisku, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie dalszej rozmowy. W bladych oczach oprawcy błysnęła złość.
- Jutro o tej samej porze nasza Luiza nie będzie już taka dumna, kiedy moi ludzie wyciągną ją z łóżka, aby się z nią trochę zabawić! Ale nie obawiaj się, ja będę pierwszy!...
Nie skończył, bo Gaucher Legoix chwycił go za kołnierz i wypchnął przed dom. Złotnik poczerwieniał z gniewu, który spotęgował jego siły.
Tarmoszony jego mocną ręką, Caboche się zachwiał.
- Precz z moich oczu! - krzyknął Gaucher głosem drżącym z oburzenia.
- Precz, podły wieprzu! Nie waż mi się więcej kręcić koło mojej córki!
- Jak nie będziesz rozsądny - zaśmiał się szyderczo oprawca - twoją córkę będę miał jutro, a po mnie wielu innych!
Ku wielkiemu przerażeniu Katarzyny ojciec, oszalały z gniewu, doskoczył do oprawcy, lecz Cauchon stanął pomiędzy nimi, rozdzielając ich swoimi długimi ramionami.
- Dosyć tego - rzekł spokojnie. - Nie czas na takie dysputy. Caboche jest zbyt brutalny, a Legoix zbyt porywczy i uparty. Chodźmy już. Noc z pewnością przyniesie każdemu dobrą radę. A tobie, Legoix, radzę, abyś posłuchał głosu rozsądku.
* * * Landry, siedząc na kamieniu, wysłuchał opowieści Katarzyny, nie przerywając jej. Ta historia dała mu do myślenia i zakłóciła bieg jego myśli.
Czuł podziw dla Caboche'a,ale też liczył się ze zdaniem Gauchera Legoix'a.
Poza tym nie podobały mu się pogróżki rzucane pod adresem mieszkańców domu Pod Arką Przymierza.
Głuchy łomot i nasilająca się po nim wrzawa przerwały tok jego myśli: brama pałacu Saint-Pol została wyłamana. Tłum z okrzykami zwycięstwa ruszył przed siebie jak strumień nienapotykający przeszkody dla swego wartkiego nurtu. Tam, gdzie przed chwilą kłębiła się zwarta tłuszcza, nagle otwarła się pusta przestrzeń. Na ziemi leżeli ranni i martwi, wygłodzone psy zlizywały kałuże krwi i tylko trzepotała na wietrze chorągiew, którą Caboche zatknął przed bramą. Reszta tłumu zniknęła w ogrodach królewskiego pałacu. Landry ujął rękę sztywnej z przerażenia Katarzyny.
- Idziesz? Oni już tam weszli...
Dziewczyna cofnęła się odruchowo. Jej ciemne oczy wpatrywały się z przestrachem w otwór po bramie.
- Nie mam już na to ochoty - odparła bardzo słabym głosem.
- Nie bądź niemądra! Czego się boisz? Już nigdy nie ujrzysz niczego takiego. Chodźże!