Выбрать главу

Przedzierając się z trudnością przez tłum, kapitan przeprowadził więźniów przez plac i stanął u wejścia do pałacu. Przed Mateuszem, który ledwo dysząc, biegł za nimi, skrzyżowały się lance strażników i biedaczysko musiał zrezygnować ze śledzenia dalszych losów siostrzenicy. Pogrążony w rozpaczy, usiadł na kamieniu, roniąc rzewne łzy, był bowiem przekonany, że nigdy więcej nie ujrzy swej ulubienicy, chyba że dopiero na szafocie.

Po przekroczeniu bram pałacu Katarzynę i jej przeciwnika rozdzielono.

Kuśnierza poprowadzono na dziedziniec,a dziewczynę de Roussay osobiście powiódł do dużych schodów.

- Panie, czy prowadzisz mnie do więzienia? - spytała.

De Roussay nie odpowiedział. Z niewzruszoną twarzą widoczną spod podniesionej przyłbicy szedł przed siebie jak automat. Wolał na nią nie patrzeć, gdyż czuł, że zmięknie, gdy tylko jego oczy spoczną na twarzy dziewczyny. Po raz pierwszy w życiu znienawidził swe obowiązki!

Przeszli schodami do długiej galerii prowadzącej do olbrzymiej, umeblowanej z przepychem komnaty, przez mniejszą salę obwieszoną bogatymi arrasami przedstawiającymi ludzkie postacie. Kapitan podszedł do jednego z nich i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w ścianie otworzyły się bezszelestnie drzwi.

- Wejdź - powiedział krótko.

Zdumiona Katarzyna dopiero teraz zauważyła, że tylko kapitan stanowił całą jej eskortę, a łucznicy zniknęli. Na progu de Roussay jednym cięciem sztyletu uwolnił z więzów swojego więźnia i pchnął lekko do środka. Drzwi zamknęły się za nią niepostrzeżenie. Kiedy Katarzyna od- wróciła się, aby sprawdzić, czy kapitan idzie za nią, oniemiała ze zdziwienia: drzwi zniknęły w obramowaniu muru! Westchnąwszy z rezygnacją, powoli zaczęła się rozglądać po swoim więzieniu.

Znajdowała się w komnacie niewielkiej, lecz urządzonej z wyjątkowym przepychem. Ściany obite były złotą tkaniną, na środku stało łoże przykryte czarnym welurem. U wezgłowia nie było żadnego herbu.

Ciemne zasłony złączono spinkami ze szczerego złota wysadzanymi szmaragdami i przewiązano złotymi sznurami. Obok wysokiego, białego kominka miał swoje miejsce hebanowy stolik, na którym stały pozłacane naczynia, a wśród nich pyszniła się kryształowa czara ze złotą podstawką i przykrywką wysadzaną dużymi, okrągłymi perłami. Pomiędzy dwoma oknami umieszczony był hebanowy kufer, a na nim złota misa wypełniona szkarłatnymi różami.

Małymi ostrożnymi kroczkami Katarzyna przeszła po grubym wełnianym dywanie w odcieniu czerni i ciemnej czerwieni. Kobierzec ten niedawno został przywieziony z dalekiej Samarkandy na dużym genueńskim statku, jeszcze zakotwiczonym w porcie Damme. Przechodząc, dostrzegła lustro wiszące na ścianie, a w nim odbicie dziewczyny o lśniących włosach, błyszczących oczach, w szatach tak porwanych, że ukazywały więcej nagiego ciała, niż nakazywałaby przyzwoitość. Szybko rozejrzała się za kawałkiem materiału, którym mogłaby zakryć ramiona i dekolt, lecz nie znalazłszy niczego odpowiedniego, skrzyżowała ręce na wpół nagiej piersi.

Nagle poczuła zmęczenie i głód. Katarzyna była żywym stworzeniem i nawet w najgorszych chwilach nigdy nie traciła apetytu. Lecz w tym szczelnie zamkniętym pomieszczeniu o niewidocznych drzwiach brakowało czegokolwiek, co można byłoby schrupać. Toteż z głębokim westchnieniem usiadła na jednym z dwóch rzeźbionych hebanowych krzeseł z wysokimi i sztywnymi oparciami, ustawionych naprzeciwko siebie po obu stronach kominka. Były bardzo wygodne, gdyż położono na nich pękate puchowe poduszki pokryte czarnym welurem ze złoconymi frędzlami. Katarzyna zagłębiła się w nim jak kot i natychmiast zasnęła. Swoim przyszłym losem przejmowała się o wiele mniej niż wuj Mateusz, który przeżywał istne katusze. Gdyby miano ją oddać w ręce kata, z pewnością nie przyprowadzono by jej do tak pięknego pomieszczenia.

Minęło trochę czasu. Obudziła się nagle, wyczuwając podświadomie czyjąś obecność. Przed nią, z rękami założonymi do tyłu, stał młody mężczyzna, wysoki i szczupły, patrząc, jak ona śpi. Krzyknąwszy z przestrachu i zdziwienia, skoczyła na równe nogi i wbiła w przybysza przerażony wzrok. Nie był to jednak nikt obcy, tylko książę Filip we własnej R S osobie. Zamiast kolczugi z ubiegłej epoki miał na sobie krótką tunikę z czarnego aksamitu i getry w tym samym kolorze obciskające jego długie i szczupłe, lecz muskularne nogi. Jego jasne włosy były krótko przycięte tuż nad uszami. Surowy strój podkreślał młode rysy; książę nie miał więcej niż dwadzieścia sześć wiosen. Patrząc na niezgrabny ukłon nieobudzonej całkiem Katarzyny, uśmiechnął się pobłażliwie.

- Och!... Panie, jakże mi wstyd!

- Spałaś tak smacznie, że nie śmiałem cię budzić, i nie ma w tym powodu do wstydu, gdyż był to widok przecudowny.

Katarzyna spąsowiała, widząc, że wzrok księcia ślizga się po jej ciele, i pośpiesznie zasłoniła piersi rękami. Książę zaś rzekł: - Pokonwersujmy nieco, piękna awanturnico. Powiedzże najpierw, kim jesteś, u licha?

- Twoim więźniem, panie...

- No, a oprócz tego?

- Nikim więcej... skoro mówisz mi „ty". Nie jestem szlachetnie urodzona, ale i nie jestem prostą dziewczyną. A ponieważ nie jestem służącą, fakt, że mnie uwięziono, nie upoważnia nikogo do traktowania mnie jak sługi!

Ciężkie spojrzenie Filipa rozjaśnił na chwilę błysk ciekawości i rozbawienia. Oszałamiająca piękność tej dziewczyny od pierwszego wejrzenia zwróciła jego uwagę. Gdy patrzył na nią z bliska, odkrył w niej coś jeszcze, jakąś wartość, której nie spodziewał się nigdy spotkać. Nie chciał na razie zgadywać, co to takiego. Jego kolejna kwestia była mocno zaprawiona drwiną: - W takim razie wybacz mi, panienko. Czy zechcesz w końcu powiedzieć, kim jesteś? Znam wszystkie ładne panny w mieście, lecz ciebie nigdy dotąd nie spotkałem.

- Nie mów do mnie „panienko", panie! Już mówiłam, że nią nie jestem.

Nie pochodzę stąd, przyjechałam z wujem kupować materiały.

- Skąd więc przybywasz?

- Urodziłam się w Paryżu, lecz mieszkam w Dijon od czasu, kiedy twoi poplecznicy, z Caboche'em na czele, powiesili mego ojca - złotnika z Pont-au-Change.

Z ust Filipa zniknął uśmiech, zamieniając się w niemiły grymas.

Oparłszy się o kufer, nerwowo obrywał płatki róż, które przed nim stały.

- Armaniaczka, tak? Oto, dlaczego zakłóca się procesje! Ludzie waszego pokroju powinni wiedzieć, że na tym terenie wiele ryzykują.

Niezwykła to w istocie odwaga; pojawiać się tutaj, gdy jest się z tych, którzy zabili mego drogiego ojca!

- Nie należę do obozu Armaniaków! - zaprzeczyła żywo Katarzyna, kraśniejąc z gniewu. Bezczelne zachowanie i groźby księcia wzburzyły ją w najwyższym stopniu. Straciła dla niego całą sympatię. Głosem drżącym z oburzenia ciągnęła dalej: - Nie popieram żadnej partii. Twoi przyjaciele, panie, powiesili mego ojca, ponieważ chciałam wyrwać z ich szponów sługę twojej siostry, pewnego młodzieńca, dla którego na próżno błagałam o łaskę u ciebie, panie, i u twego ukochanego ojca! Nie pamiętasz, panie? Działo się to w pałacu Gujenny. Małgorzata na kolanach błagała o laskę dla Michała de Montsalvy'ego.