Nagle z ust rycerza wydobył się cichy szept: - Gdyby ten potwór nie znęcał się tak nade mną, sądziłbym, że znalazłem się w raju, gdyż jesteś z pewnością aniołem!... A może jesteś Różą i wyszłaś prosto z kart powieści starego Lorrisa?
Katarzyna spostrzegła, że dwoje oczu, czarnych jak węgle i błyszczących gorączką, spogląda wprost na nią. Teraz, po odzyskaniu przytomności, z otwartymi oczami, rycerz był uderzająco podobny do Michała.
- Na Boga! Panie... jak się nazywasz? - błagalnym głosem wyszeptała dziewczyna.
Na wykrzywionej z bólu twarzy, zroszonej kroplami potu, zarysował się uśmiech, by szybko ustąpić miejsca potwornemu grymasowi, który na krótko ukazał olśniewająco białe zęby.
- Chciałbym najpierw poznać twoje imię - z trudem powiedział rycerz - lecz byłoby nieprzystojnie pozwolić czekać tak pięknej panience. Nazywam się Arnold de Montsalvy, pan Lasu Kasztanowego w Owernii. Jestem kapitanem Jego Wysokości delfina Karola.
Chcąc lepiej widzieć dziewczynę, ranny próbował podnieść się na łokciu, co spowodowało natychmiastowy sprzeciw małego medyka.
- Jeżeli nie będziesz, panie, leżeć spokojnie, zostaniesz kulawy na całe życie.
Czarne oczy Arnolda, utkwione w Katarzynie, skierowały się ze zdziwieniem na turban medyka i jego niezwykłych pomocników. Przeżegnał się szybko, próbując wyrwać nogę z przytrzymujących ją rąk.
- A któż to taki?! - krzyknął ze złością. - Maur! Niewierny pies! Jakim to prawem odważasz się tknąć chrześcijanina, nie bojąc się, że zostaniesz rozerwany na strzępy?
Abu-al-Khayr westchnął zmęczony. Wsunął ręce do rękawów; skłonił się uprzejmie.
- Szlachetny rycerz woli z pewnością stracić nogę w najbliższym terminie? Nie sądzę, żeby był tutaj inny doktor. No cóż, żałuję bardzo, że ośmieliłem się zatamować jego cenną krew lejącą się strumieniem. O, ja niegodny! Powinienem pozwolić, żeby się wykrwawił aż do ostatniej kropli!
Gniewny i ironiczny ton medyka uśmierzył rozdrażnienie rycerza.
- Słyszy się wiele - rzekł, zmieniając ton - o zręczności tobie podobnych. Zresztą nie mam wyboru. Kontynuuj swoje dzieło, a wynagrodzę cię po królewsku.
- Ciekawe jak?... - wymamrotał pod nosem Abu, podwijając na powrót rękawy. - Miałeś na sobie tylko zbroję, kiedy czcigodny sukiennik cię znalazł.
Mateusz uznał, że rycerz za bardzo przygląda się jego siostrzenicy, stanął między nimi i zaczął opowiadać, jak to znaleźli go nad brzegiem Escaut, jak uwolnili go ze zbroi i przywieźli do oberży. Młody człowiek posmutniał i spoważniał. On z kolei opowiedział swoją historię. Wysłany z poselstwem przez delfina do księcia Burgundii, w asyście jednego tylko giermka, został brutalnie zaatakowany z drugiej strony rzeki przez grupę rozbójników, w połowie Burgundczyków, w połowie Anglików. Napastnicy zrzucili go z konia, okradli i pobili, po czym wrzucili do wody, gdzie o mało nie utonął. Szczęśliwie, płynąc do brzegu w ciężkiej zbroi, natknął się po drodze na ławicę piasku. Nadludzkim wysiłkiem wydostał się na brzeg, gdzie stracił przytomność. Nie wiedział, co mogło się stać z giermkiem.
- Ci bandyci na pewno go zabili - podsumował ze smutkiem. - Będzie mi go brakowało, to był dzielny chłopak.
Katarzyna patrzyła na rycerza jak w obraz, jakby niebiosa uczyniły dla niej cud, oddając jej tego, którego nigdy nie przestała kochać. Między nią a Arnoldem zadzierzgnęły się niewidzialne więzy, które każda chwila, każde spojrzenie czyniło silniejszymi i głębszymi. Widać było, że rycerz marzy, żeby zostać na chwilę sam na sam z dziewczyną. Nawet nie starał się ukryć, że jej uroda zawładnęła nim całkowicie. Toteż ze wszystkich swych sił zaprotestował, kiedy mały medyk zbliżył do jego ust złotą czarkę z tajemniczą miksturą. Chciał ją odepchnąć.
- Mój młody panie - skarcił go Maur - jeżeli chcesz szybko odzyskać siły, musisz spać, to ci pomoże.
- Spać? Ależ ja muszę ruszyć w dalszą drogę, i to jutro! Wiozę list delfina. Muszę jechać do Brugii!
- Masz złamaną nogę i zostaniesz w łóżku! - stracił cierpliwość Arab.
- Możesz już nie zastać księcia w Brugii. Nie miał tam długo zabawić, gdyż wzywały go sprawy do Dijon... My właśnie jedziemy do Dijon - dodała Katarzyna.
W miarę jak mówiła, ciemne oczy Arnolda rozpromieniały się. Kiedy zamilkła, chciał wyciągnąć do niej rękę, a natrafiwszy na suknie Mateusza, R S zmarszczył brew. Po chwili uśmiechnął się, oświadczając, że nic nie uczyni go szczęśliwszym niż wspólna podróż.
Jego powieki zamykały się pod wpływem działania mocnej, opiumowej mikstury medyka. Wkrótce rycerz, uspokojony, zapadł w głęboki sen. Wszyscy wyszli z pokoju na palcach, z wyjątkiem Murzyna, któremu medyk kazał czuwać nad chorym. Katarzyna, smutno wzdychając, ostatnia opuściła pokój.
* * * Kompania Abu-al-Khayra okazała się weselsza, niż przypuszczała Katarzyna, pomimo białej brody, która była, jak wyjaśnił Mateuszowi, znakiem rozpoznawczym medyków, ludzi wolnych profesji i notabli islamu.
Bogaci mieszczanie mogli nosić krótszą brodę, farbowaną na kolor niebieski lub zielony. Utrzymanie nieskazitelnej bieli tej pięknej brody było przedmiotem stałej troski medyka z Kordoby. Nade wszystko cenił sobie czystość, toteż gorzko ubolewał nad niedoskonałością urządzeń sanitarnych w krajach chrześcijańskich.
- Wasze hammamy, które zwiecie parówkami - mówił pogardliwie - w Kordobie mogłyby służyć co najwyżej niewolnikom!
Wyjąwszy tę niedogodność, przyznał jednak, że świat chrześcijański ma swoje dobre strony i że jest szerokim polem do doświadczeń dla medyków, gdyż tu z okazji wojen wypruwa się więcej flaków niż na ziemiach islamu. W Kordobie panuje godny pożałowania zastój w postępie sztuki medycznej.
- U was - mówił dalej - trupy walają się na każdym rozdrożu.
Pomimo młodego wieku przemierzył prawie cały świat, od Bagdadu po Kair, od źródeł Nilu po Aleksandrię, zawsze w poszukiwaniu wiedzy. Chciał się udać na dwór księcia Burgundii, wielkiego księcia Zachodu, którego sława przekroczyła już morza i góry.
- Dzięki naszemu spotkaniu nie muszę jechać do miasta drogą wodną - powiedział do Mateusza. - Pojadę z rannym i będę miał nad nim pieczę aż do Burgundii. Potrzebuje tego. Wyruszamy dopiero za dwa lub trzy dni. Ta oberża nie jest wcale taka zła.
Mały medyk doceniał miejscową kuchnię. Właśnie zabrał się ochoczo do pulardy z ziołami, popijając obficie winem ze słynnych winnic z Sancerre, zapominając najwidoczniej o zaleceniach Koranu.
- A więc spotkamy się w Dijon - rzekł Mateusz, który też sobie nie żałował jadła.
Katarzyna zadowoliła się kubkiem mleka i kromeczką chleba z miodem, którą skubała w roztargnieniu.
- Byłoby weselej jechać razem - powiedziała, przypomniawszy sobie, że wuj chciał wyruszyć nazajutrz rano.
To niewinne zdanie nieoczekiwanie Mateusza rozzłościło.
- Nie i nie! - krzyknął, waląc pięścią w stół. - Ruszamy bez zwłoki! Nie podobało mi się, że ten rycerz tak na ciebie patrzył, a ty prawie zalecałaś się do niego, na mój parol! Już czas, abyś wyjaśniła mi, skąd go znasz!...
- Nie licz na to, mój wuju - przerwała zimno Katarzyna. - Nie mam nic do powiedzenia ponad to, że nigdy dotąd nie spotkałam tego rycerza. Jest tylko bardzo podobny do kogoś, kogo znałam. Ot i wszystko... A teraz: dobrej nocy!
Dygnąwszy pospiesznie przed Mateuszem i medykiem, przebiegła izbę, ażeby wuj nie miał czasu jej zatrzymać. Wbiegła po drewnianych schodach i zniknęła w ciemnym i wąskim korytarzu prowadzącym do pokoi.