Zawahała się przez chwilę przed drzwiami Arnolda, spod których sączyło się skąpe światło. Miała wielką ochotę wejść i zobaczyć śpiącego. Jej mały pokoik znajdował się przy końcu zewnętrznej galerii po przeciwnej stronie pokoju intrygującego ją rycerza. Przez chwilę stała na wietrze i w deszczu, który zacinał aż pod dach ganku. Zerwała się burza. Wiatr dął gwałtownie, miotając strugami deszczu. Chmury sunęły tak nisko, że wydawało się, iż dotykają ziemi. Drzewa wyginały się, smagane bezlitosną nawałnicą.
Katarzyna pomimo narzuconego na ramiona płaszcza drżała z zimna.
Podobał się jej ten wieczór, ta okropna pogoda i rozszalałe żywioły, tak harmonizujące z jej wewnętrznym niepokojem. Gwałtowność jej świeżo narodzonego uczucia przerażała ją trochę. Nigdy jeszcze nie odczuwała takiej przemożnej potrzeby obecności drugiej osoby, chęci dotknięcia jej, przytulenia się. Dawna Katarzyna, tak obojętna wobec czułych wyznań chłopców, śmiejąca się z nich z zamierzonym okrucieństwem, przekształciła się w zakochaną kobietę. Dla niej drogi jej sercu mężczyzna stał się jedyną racją bytu. Nie była już nawet tamtą Katarzyną, która zapłonęła z rozkoszy pod dotknięciem warg Filipa Burgundzkiego...
Co powiedziałby Mateusz, gdyby ją zastał w pokoju rannego?...
Zapewne zaśnie jak zabity w stajni i nie przyjdzie na górę. Po co miałby to robić!... Nie mogąc się dłużej opierać przemożnemu pragnieniu, pchnęła lekko drzwi i weszła do pokoju Arnolda.
Rozdział czwarty
Meandry miłości
Arnold spał, Murzyn także. Potężne ciało niewolnika z Sudanu, zwiniętego jak duży pies, zasłaniało płomień kominka. Ranny spoczywał sztywno, z głową spowitą bandażami niczym w białym hełmie. Przedziwna konstrukcja z kawałków drewienek i pasemek płótna nasączonego papką z mąki, którą medyk z Kordoby nałożył na złamaną nogę, zmuszała go do leżenia na wznak i to unieruchomienie nadawało mu nieco tragiczny wygląd.
Katarzyna zamarła na moment z wrażenia, wpatrując się w twarz o zamkniętych oczach. Pod ścianą stała drewniana ława wyłożona czerwonymi poduszkami. Katarzyna spróbowała przyciągnąć ją do łóżka, lecz ława okazała się dla niej zbyt ciężka. Zrezygnowana opadła na nią i złożyła ręce na kolanach.
W pokoju słychać było tylko oddech chorego, ciężki i chrapliwy.
Wydawało się, że nie cierpi. Katarzyna patrząc na niego, pomyślała, że istotnie był piękniejszy niż Michał, bardziej męski, dojrzalszy, podczas gdy tamten wchodził dopiero w dorosłe życie. Mógł mieć dwadzieścia trzy lub dwadzieścia cztery lata. Pod zawojem upiętym przez Araba nieskończona doskonałość jego twarzy przypominała piękny sztych na szkatule. Dumny nos, energiczny podbródek z niebieskawym cieniem niezgolonego zarostu.
Jedynie długie rzęsy dodawały łagodności tej twarzy. Katarzyna, ku swemu zdumieniu, poddawała się temu czarowi, nie pojmując niepokoju budzącego się gdzieś w głębi serca.
Nagle z płonącego stosu spadło polano, rozsiewając snop iskier, i potoczyło się przed palenisko. Dziewczyna wstała i szczypcami włożyła je z powrotem do kominka, po czym usiadła na ławie. Murzyn poruszył się nieznacznie, Arnold nawet nie drgnął. Burza oddalała się. Tylko deszcz bębnił jeszcze o dach, ale w ciepłym pokoiku było przyjemnie i bezpiecznie.
Powoli Katarzyna poddała się monotonnemu stukowi kropel wody i głowa opadła jej na piersi; półleżąc, zasnęła na ławie. Nie mogła widzieć R S otwieranych drzwi, w których ukazał się imponujący turban Maura. Jego żywe oczy przebiegły po pokoju i spoczęły na chorym. Widząc, że śpi spo- kojnie, nie zatrzymały się na nim długo. Kiedy zauważył śpiącą na ławie dziewczynę, jego miedziana twarz przybrała dziwny wyraz. W pierwszym odruchu Abu-al-Khayr skierował się prosto ku niej, aby ją zbudzić, lecz zatrzymał się w połowie drogi i tylko wzruszył ramionami. Kąciki jego ust uniosły się w ironicznym uśmiechu, po czym medyk opuścił pokój tak cicho, jak wszedł, zamykając bezszelestnie drzwi za sobą.
Katarzyna nie wiedziała, że mały doktor, spotkawszy Mateusza na ganku, zabronił mu wchodzić do pokoju chorego, aby nie przerywać jego lekkiego snu. Tak więc sukiennik poszedł spać do stajni, nie przypuszczając, że siostrzenica przebywa w pokoju rycerza.
* * * Około czwartej nad ranem Katarzyna uniosła ciężkie powieki. Wstawał dzień i na podwórzu oberży zachrypnięty kogut ogłaszał wschód słońca.
Arnold nawet nie drgnął, a przed wygasłym kominkiem spał nadal Murzyn, chrapiąc zawzięcie. Katarzyna podniosła się z trudem, cała obolała, z Zesztywniałymi plecami. Na palcach podeszła do okna, otworzyła je i wyjrzała na zewnątrz.
Deszcz przestał padać, zostawiając na ziemi olbrzymie kałuże, w których odbijało się różowe niebo. Drzewa, liście, trawa, wszystko lśniło świeżością. Pachniało ciepłą stodołą i mokrą ziemią, tym swojskim zapachem wsi, który dziewczyna wchłaniała z rozkoszą. Przeciągnęła się jak kotka, ruchami leniwymi i pełnymi wdzięku, ziewnęła, następnie rozplotła warkocze, aby dać włosom trochę swobody. Zanurzyła ręce we włosy, ciesząc się ich miękkim dotykiem, po czym zamknęła okno i podeszła do łóżka.
Rycerz spał mocno z lekkim grymasem zaciśniętych ust i ze zmarszczonym nosem. Był tak młody, taki bezbronny i rozczulający, że poddała się nagłemu odruchowi: przykucnąwszy obok łóżka, oparła policzek na otwartej dłoni leżącej bezwładnie na kołdrze. Dłoń była ciepła, lecz skóra stwardniała od ciągłego władania bronią. Przywarła do niej ustami z żarliwością, która ją samą zaskoczyła. Uczuła ściskanie w gardle. Miała ochotę śmiać się i płakać. Pragnęła, aby ta chwila rozkoszy trwała wiecznie.
Wokół niej świat przestał istnieć. Byli tylko ona i Arnold, zamknięci w magicznym kręgu o niewidocznych ścianach. W tej chwili należał do niej, tylko do niej!
Zatracona w marzeniach, Katarzyna nie poczuła, że pod jej ustami jedna z dłoni poruszyła się, a druga zanurzyła w gęstwinie jej włosów, które rozsypały się po łóżku. Dopiero gdy obie złączone dłonie ujęły jej twarz, zrozumiała, że ranny nie śpi. Patrzył na nią, leżąc na boku i opierając się na łokciu, powoli przyciągał ją do siebie. Krzyknęła, próbując oswobodzić głowę.
- Panie... zostaw mnie. Ja...
- Pssst! - usłyszała tylko. - Zamilcz!
Poddając się brzmieniu jego głosu, umilkła i przestała się opierać. Nie miała na to siły ani ochoty. W jej piersi serce waliło tak mocno, że prawie ją dusiło. Była urzeczona spojrzeniem jego płonących, czarnych oczu, z każdą chwilą coraz bliższych. Ręce młodzieńca uwolniły jej twarz. Zamknął ją teraz w swych ramionach, przyciągając do siebie na łóżko, zachłannie i bez możliwości sprzeciwu...
Położył ją obok siebie, przyciskając do swej muskularnej piersi; ciałem Katarzyny wstrząsnął dreszcz. Opalona skóra rycerza błyszczała od potu.
Pachniał ciepłym łóżkiem, gorączką i czymś jeszcze, czego dziewczyna nie potrafiła określić, być może balsamem, którym medyk posmarował ranę na jego skroni. Arnold oddychał ciężko, a jego oddech wypełniał uszy pięknego więźnia. Zaklął przez zęby, ponieważ przeszkadzała mu unieruchomiona noga. Katarzyna nie próbowała się bronić. Podświadomie od dawna czekała na chwilę.
Jęknęła, kiedy twarde usta rycerza przywarły do jej ust, rozgniatając je w pocałunku. W jej głowie rozbrzmiewały dźwięki dzwonów. Były to dzwony radości, tak stare jak sama ziemia. Napięła się odruchowo pod dotykiem tych rąk, jakby z chęci odgadnięcia prawdy w swoim ciele.