Abu-al-Khayr pokłonił się Katarzynie, po czym gestem dłoni wezwał jednego z czarnych służących, stojącego nieopodal nieruchomo jak figura z mahoniu, i wszedł do pokoju. Dziewczyna udała się do swojej izby, aby doprowadzić się do porządku. Z podwórza dobiegł ją znowu głos wuja, który ciągle jej szukał. Wychyliła się przez balustradę ganku i krzyknęła: - Zaraz schodzę, mój wuju! - i weszła do izby.
Kilka chwil potem była już ubrana w brązową, wełnianą sukienkę i płaszcz od księcia Filipa. Ze ściśle splecionymi warkoczami pod przylegającym jedwabnym czepkiem, który nadawał jej wygląd młodego zakonnika, zeszła majestatycznie na dziedziniec, ściągając na siebie na wpół zachwycone, na wpół wściekłe spojrzenie wuja oraz pełen niemego podziwu wzrok kapitana de Roussaya. Podbiegł do niej, aby podać jej rękę i przeprowadzić wśród kałuży.
Z roztargnionym uśmiechem oparła palce na wyciągniętej dłoni i podeszła do wuja, który stał podparty pod boki, w -jak zwykle - niedbale nałożonym czepku.
- Witaj, wuju. Jak się spało?
- Gdzie się podziewałaś? - zżymał się Mateusz, składając szybki pocałunek na jej czole. - Od godziny wypluwam sobie płuca!
- Spacerowałam, lecz trawa była mokra i musiałam pójść się przebrać.
Czy już ruszamy?
- Teraz ci się spieszy? Wydawało mi się, że o wiele bardziej obchodzi cię nasze wczorajsze znalezisko... R S Katarzyna uśmiechnęła się do wuja promiennie i podnosząc głos wystarczająco, aby jej słowa doszły do pewnych uszu, odparła: - Zostawiliśmy go w rękach medyka, a teraz nic tu po nas.
Niepotrzebne mu już nasze miłosierdzie. A więc ruszajmy, spieszy mi się do domu!Zdecydowanym krokiem zbliżyła się do mulic, które czekały przygotowane do drogi. Stary Piotr przytrzymał jej strzemię. Uśmiechając się do kapitana, rzekła: - Dziękuję ci, panie. Dziękuję też Jego Wysokości księciu Filipowi, że przysłał cię do nas. Wielki to zaszczyt, ale i przyjemność podróżować w twojej kompanii.
Promieniejący radością kapitan wsiadł na konia i dał swoimi ludziom sygnał do drogi. Tak pochlebne słowa Katarzyny wzbudziły w jego sercu cichą nadzieję. Względy okazywane dziewczynie przez księcia oznaczały aż nazbyt wyraźnie jego zainteresowanie pięknym stworzeniem z Dijon i Jakub nie wątpił, że Katarzyna przeznaczona jest władcy. Ponieważ jednak kobieta ma prawo wyboru, warto było także spróbować szczęścia w trakcie podróży.
Spiął konia ostro, aby dogonić mulicę Katarzyny i kontynuować tak obiecującą rozmowę. Lecz dziewczyna nagle zamilkła, jakby jej mowę odjęło. Na awanse kapitana ledwo odpowiadała, zachowując prawie nieruchomą twarz i spuszczone powieki. Zrezygnowany Jakub jechał w ciszy, podziwiając jej piękny profil w obramowaniu cennego futra. Mateusz, uspokojony obecnością eskorty, zasnął w siodle, kołysany równym krokiem wierzchowca. Za nimi ciągnęła służba i oddział rycerzy księcia. Pogrążona w myślach Katarzyna przywoływała obraz roznamiętnionego Arnolda.
Wszystko stało się tak nagle... W jej spokojnym dotąd życiu nastąpiły tak gwałtowne zmiany, że czuła oszołomienie jak po wypiciu zbyt dużej ilości słodkiego wina. Aby znów stanąć na ziemi, potrzebowała teraz spokoju domu rodzinnego, obecności czułej matki, rozmów z Luizą i Sarą. O tak!
Zwłaszcza z Sarą! Ona zawsze wszystko zgadywała, potrafiła czytać w duszy Katarzyny jak w otwartej księdze. Umiała też wiele wytłumaczyć, gdyż nikt nie znał mężczyzn równie dobrze, jak ona. Katarzyna poczuła tak przemożną potrzebę rozmowy z Sarą, że byłaby nawet zamęczyła swoją mulicę, byleby dojechać jak najszybciej do Dijon. Tymczasem droga przez Flandrię dłużyła się coraz bardziej.
Część druga Wielki skarbnik
Rozdział piąty
Pan Garin
Poranna msza w kościele Notre Dame w Dijon dobiegała końca. Na zewnątrz gorące lipcowe słońce lśniło na tysiącach wież kościelnych książęcego miasta, lecz w środku było tak mroczno, że prawie nic nie było widać. Ten zwykle słabo oświetlony, gotycki kościół wydawał się jeszcze ciemniejszy z powodu czarnych kirów zwisających od sklepień. Od tygodnia we wszystkich świątyniach i na fasadach wielu domów wisiały podobne przybrania, gdyż Burgundia obchodziła żałobę po stracie swojej księżniczki.
Michalina Francuska zmarła nagle ósmego lipca w swoim pałacu w Gandawie. Tak nagle, że nawet mówiono po cichu o truciźnie.
Chodziły słuchy, że młoda księżniczka czyniła wielkie starania, aby zbliżyć się do swojego brata, delfina Karola, i że królowa Izabela, jej okropna matka, nie chciała zgody między zięciem a znienawidzonym synem.
To królowa mianowała dwórką Michaliny panią de Viesville, którą podej- rzewano, że przyczyniła się do śmierci księżniczki. Książę Filip wyjechał nagle do Gandawy, pozostawiając Dijon pieczy swojej matki, księżniczki Małgorzaty Bawarskiej, kuzynki Izabeli... krewnej, a zarazem wroga.
O tym wszystkim rozmyślała Katarzyna, klęcząc obok Luizy i czekając, aż skończy swe modły, ciągnące się jak zawsze w nieskończoność.
Luiza od czasu zamieszkania w Dijon zapałała przedziwnym uczuciem religijnym do Czarnej Madonny, figurki z ciemnego drewna stojącej od lat w kościele parafialnym, zwanej Naszą Panią Dobrej Nadziei. Luiza spędzała długie godziny w kaplicy, wpatrzona w figurkę o długiej, smutnej twarzy dziewicy romańskiej z Dzieciątkiem Jezus na ręku, ledwo widoczną w rozbłyskach złoceń i płomieniach świec. Katarzyna również modliła się do Czarnej Madonny, lecz źle znosiła długie klęczenie. Ulegała jedynie dlatego, by zrobić przyjemność Luizie i uniknąć wymówek siostry.
Od czasu ucieczki z Paryża Luiza bardzo się zmieniła. W tej zgryźliwej starej pannie, mającej ponad dwadzieścia sześć lat, z trudnością można było R S rozpoznać łagodne ongiś dziewczę z Pont-au-Change, które ojciec nazywał czule „swoją zakonniczką". Pierwsze tygodnie po jej odbiciu z rąk Caboche'a były straszne. Dziewczyna unikała najbliższych, chowała się po kątach, nie pozwalając się dotknąć, nie odpowiadała też na pytania. Rozdzierała ubrania, ciskała garście popiołu do strawy, jeżeli nie była z niej zadowolona. Nosiła zgrzebne suknie, a pod nimi włosiany pas nabijany żelaznymi kolcami, by rozdzierały jej delikatną skórę. Zrozpaczona Jacquetta lękała się, że żarliwe pragnienie odkupienia grzechu pchnie fanatyczkę do pustelni, jak niegdyś Agnieszkę du Rocher, samotnicę z Sainte-Opportune w Paryżu. Ileż bezsennych nocy spędziła nieszczęśliwa matka, szlochając i modląc się. W niespokojnych snach dręczyły ją koszmary, powtarzające się ciągle te same obrazy: córki klęczącej w zgrzebnej sukni, otoczonej murarzami wznoszący-mi wokół niej mur, który na zawsze miał ją odgrodzić od świata żywych, pogrzebać za życia, zamknąć w swych czeluściach, wystawić na zimno i mróz w zimie i nieznośny upał w lecie. Przestrzeń celi była tak mała, że zaledwie można było się położyć. Katarzyna często słyszała w środku nocy krzyki matki. Budziły gwałtownie ją i sąsiadów, którzy czynili znaki krzyża.