Usłyszawszy te słowa, Katarzyna straciła cierpliwość. Skoczyła na równe nogi i trzęsąc się ze złości, która zabarwiła jej policzki i zapłonęła w oczach tysiącem iskier, stanęła przed Mateuszem.
- Jaki rozkaz? Czyj rozkaz?
- Naszego księcia. Masz, czytaj!
Z kuferka stojącego na stole Mateusz wyjął zwój pergaminu opatrzony książęcymi pieczęciami i podał go Katarzynie.
- Przekazał mi go Garin de Brazey wraz z uroczystymi oświadczynami.
Zanim nadejdzie zima, będziesz panią de Brazey...
Katarzyna spędziła cały dzień zamknięta w swoim pokoju. Nikt do niej nie zaglądał, gdyż wuj Mateusz, przerażony jej wybuchem, uznał, że lepiej jej nie drażnić. Nawet Sara zniknęła, udając się bez żadnych wyjaśnień w sobie tylko znane, tajemnicze miejsce. Siedząc na łóżku ze splecionymi na kolanach rękami, Katarzyna rozmyślała, mając Gedeona za jedyne towarzystwo. Papuga, wyczuwając, że jej pani przeżywa rozterkę, posmutniała i nie wydawała z siebie żadnego głosu. Siedziała na żerdzi ze schowaną w piórach głową i udawała, że śpi.
Katarzynie powoli przechodziła złość, lecz jej serce nadal się buntowało. Sądziła dotąd, że książę był jej życzliwy, a tymczasem wydał ten dziwny rozkaz. Wyjść za pana Garina, człowieka, którego nie kochała, nie wspominając już o tym, że prawie go nie znała! Ponadto sam sposób zała- twienia sprawy był dalece niemiły. Czyżby Filip traktował ją jak swoją własność i decydował o jej losie według własnego uznania, chociaż nawet nie była jego poddaną! Powiedziała przecież Mateuszowi: „Nie jestem poddaną księcia Filipa. Nie muszę i nie będę go słuchać!".
- To dla nas będzie ruina, więzienie... a może i gorzej. Ja jestem poddanym księcia i wiernym obywatelem. Ty mieszkasz pod moim dachem, jesteś moją siostrzenicą. Jesteś więc także jego poddaną, czy chcesz tego, czy nie...
Katarzyna za nic w świecie nie chciała poddać się wielkiemu skarbnikowi, ona, która do tej pory zawsze opierała się podobnym zakusom.
Był, rzecz jasna, Arnold i tamten rozkoszny, a zarazem okrutny poranek.
Ponieważ szczęście ją ominęło, Katarzyna wracając z Flandrii, przyrzekła sobie, że nie będzie należeć do nikogo prócz Arnolda, który posiadł jej myśli i serce, a niewiele brakowało, iżby posiadł jej ciało.
W myślach Katarzyny pojawili się także inni mężczyźni: Garin ze swoją okropną przepaską, młody kapitan de Roussay beznadziejnie w niej zakochany, z miłości do niej gotów popełnić każde szaleństwo. Przez jej głowę przebiegła nagle myśl, czyby nie dać się porwać kapitanowi. Przecież tylko na to czekał... No tak, lecz wtedy musiałaby mu oddać to, czego tak pragnął. Katarzyna nie miała ochoty należeć ani do Jakuba, ani do Garina.
Znaczyłoby to oddać się innemu mężczyźnie niż Arnold. Tego nie chciała za nic w świecie.
Nagle przypomniała sobie o Barnabie. Przecież żebrak potrafił jak nikt inny wychodzić cało z najgorszych opresji. Wyprowadził ich z oblężonego Paryża, uratował Luizę z rąk Caboche'a i eskortował całą rodzinę bezpiecznie do Dijon przez ziemie nękane wojną, napadami rozbójników i złodziei. Miał w zanadrzu setki sztuczek i sposobów. Kończąc swe samotne rozmyślania, Katarzyna postanowiła, że uda się do Barnaba, gdyż nie może bezczynnie czekać, aż on odwiedzi ich dom. Czas naglił.
Barnaba rzadko pokazywał się na spokojnej ulicy du Griffon. Mimo niemłodego już wieku handlarz fałszywymi relikwiami wolał swój niebezpieczny, lecz za to żywy i barwny świat. Czasem tylko pojawiał się w domu sukiennika, jak dawniej nonszalancki i umorusany. Wyciągał długie nogi przy kominku, aby się ogrzać. Potem zasiadał za stołem zastawionym przez wuja, który go lubił, nie wiedząc dlaczego. Barnaba zawsze parę godzin rozprawiał z Mateuszem o tym i owym. Przynosił najświeższe wiado- mości i często dawał wujowi cenne informacje: że w Damme zakotwiczył statek z Genui czy Wenecji albo że do Chalon przybyła karawana rosyjskich garbarzy. Znał wszystkie plotki dworskie, nazwiska kochanek Filipa, wiedział, o której godzinie kichnęła księżniczka. Odchodząc, zawsze filuternie szczypał Katarzynę w policzek i kłaniał się jej matce, po czym wracał do nocnego życia. Mateusz i Katarzyna wiedzieli, że był prawą ręką ponurego Jakuba Marynarza, króla bractwa żebraczego, ale nigdy o tym nie wspominali. Gdy Luiza czyniła niezbyt pochlebne uwagi na temat profesji ich przyjaciela, nakazywali jej milczenie.
Wieczorem Jacquetta, zaniepokojona tak długą ciszą w pokoju Katarzyny, udała się na górę, niosąc dla niej miskę zupy, kilka plasterków zimnej pieczeni wołowej i garnek mleka. Dziewczyna nie miała nic w ustach od samego rana. Katarzyna, aby zrobić matce przyjemność, zjadła trochę zupy, skubnęła mięsa i napiła się mleka. Poweselała, jej umysł stał się jaśniejszy, a ciało sprawniejsze.
- Nie powinnaś się tak przejmować, moje drogie dziecko - powiedziała Jacquetta z uśmiechem. - W końcu te oświadczyny to dobra wiadomość.
Wiele dziewcząt i niejedna wielka dama chciałyby być na twoim miejscu.
Pan Garin de Brazey zyskuje przy bliższym poznaniu. Wcale nie jest taki brzydki. Może go pokochasz. W każdym razie będzie ci z nim dobrze i będziesz rozpieszczana...
Jacquetta spojrzała na stos miękkich tkanin, które Mateusz kazał zanieść do pokoju Katarzyny niczym zachęcającą zapowiedź wspaniałego życia z wielkim skarbnikiem. Katarzyna rzuciła je w najciemniejszy kąt pokoju, nie chcąc nawet na nie spojrzeć. Drżący głos matki sprawił jej ból.
Podbiegła i pocałowała ją.
- Nie zamartwiaj się przeze mnie, matko! Wszystko się ułoży, tak jak mówisz.
Myląc się co do znaczenia słów córki, Jacquetta poszła do kuchni uspokojona, aby oznajmić bratu, że Katarzyna nie trwa już w uporze.
Tymczasem Katarzyna była daleka od kapitulacji. Chciała tylko uspokoić matkę, by zyskać czas do działania. Wyciągnęła się na łóżku, czekając, aż zapadnie noc. Usłyszała, że wuj wychodzi, jak co wieczór, do mera, by oddać klucze od bramy Świętego Mikołaja, której straż mu zleco-no*. Potem usłyszała jeszcze, jak wrócił i zamknął drzwi.
* Straż bram powierzano najczcigodniejszym mieszczanom jako doży-wotni przywilej. Strażnicy byli utrzymywani z części podatku od żywności i towarów (przyp. tłum.). W tej samej chwili prowizor z kościoła Świętego Jana zadzwonił na gaszenie świateł. Od tej pory ulice należały do półświatka; wypełzali na nie ze swych nor złodzieje, rzezimieszki i złoczyńcy wszelkiego pokroju.
Katarzyna leżała na łóżku, nie ruszając się. Usłyszała skrzypienie schodów pod stopami wuja udającego się na spoczynek. Jeszcze Luiza ostro beształa służącą, a stary Piotr podśpiewywał, gasząc świece... W całym domu powoli zalegała cisza. Sara jeszcze nie wróciła. Katarzyna wiedziała, że nastąpi to dopiero przed świtem.
Kiedy nie dobiegały już żadne odgłosy oprócz miarowego chrapania wuja, Katarzyna wyślizgnęła się z łóżka. Włożyła szybko ciemną sukienkę, specjalnie wcześniej przygotowaną, na głowę nasunęła kaptur szerokiej peleryny, w której prawie zupełnie nie było jej widać, i wyszła na schody.
Potrafiła tak schodzić, aby nie zaskrzypiały. Bezszelestnie otworzyła zamki, zawsze starannie oliwione przez Sarę. Kilka chwil później znalazła się na ulicy.
Rozdział szósty
Oberża Jakuba Marynarza
Noc lipcowa była jasna i piękna, utkana z ciemnego aksamitu, na którym gwiazdy lśniły mocniej niż diamenty na płaszczu Czarnej Madonny.