Nastąpiła krótka chwila ciszy, a następnie Jehan Pieniążek westchnął z niekłamanym żalem.
- To wszystko zmienia - powiedział. - Jeśli idziesz do Jakuba, nie możemy cię zatrzymywać. Wielka szkoda. No, Zabijako, podejdź tutaj.
Musimy odprowadzić tę panienkę... bo jesteś panienką, nieprawdaż? To widać, gdyby było inaczej, nie robiłabyś trudności, aby dać odrobinę przyjemności takim zacnym włóczęgom jak my.
Zbyt poruszona, aby odpowiedzieć, Katarzyna podjęła wędrówkę z dwoma cieniami bez twarzy. Już się nie bała. Rozumiała niejasno, że dwaj złoczyńcy stanowili coś w rodzaju straży i że w drodze do domu szefa już jej nic nie zagraża. Wielki cień jednego maszerował ciężko z jednej strony, a drugi trząsł się, kołysząc biodrami na nierównej drodze. Uliczka schodziła w dół, wciskając się pomiędzy dwa domy i wijąc między otoczonymi wysokim murem ogrodami. Na końcu zaułka stała dziwna, na pierwszy rzut oka bez- kształtna budowla, złożona z dwóch przylegających domów o fantastycznym kształcie. Pomimo obowiązującego zaciemnienia zza okiennicy sączyło się światło. Słychać było kobiecy głos zawodzący tęskną balladę w nieznanym języku.
W miarę jak zbliżali się do domu, głos stawał się wyraźniejszy.
Wznosił się niekiedy aż do wysokiej nuty, tak że stawał się trudny do wytrzymania, następnie załamywał się i rozpoczynał od nowa, ochrypły i głuchy. Tuż obok siebie Katarzyna usłyszała chrapliwy rechot Jehana Pieniążka: - Ha! ha! Bawią się u Jakuba, tym lepiej...
Kiedy stanęli przed domem, jakiś cień oderwał się od drzwi. Katarzyna spostrzegła błysk topora.
- Hasło? - zapytał butny głos.
- „Trzymam w rękawie" - odpowiedział Jehan Pieniążek.
- W porządku, wchodźcie!...
Drzwi otworzyły się, ukazując wnętrze słynnej oberży Jakuba Marynarza, miejsce spotkań złodziejskiego światka Dijon. Poczciwi mieszczanie, mówiąc o niej, żegnali się z przestrachem. Nie rozumiano, dlaczego burmistrz zezwala na istnienie tego przybytku grzechu. Niejedna dama z Dijon zemdlałaby z wrażenia na wiadomość, że czasami, po zapadnięciu zmroku, jej szacowny małżonek wślizguje się do potępionego miejsca, aby opłacić łatwo dostępne wdzięki którejś z dziewek. Jakub Marynarz umiał dobierać swój żeński personel i jego dom wytrzymywał konkurencję z najbardziej znanymi przybytkami tego rodzaju. Był dobrym handlowcem i zależało mu, aby klienci byli zadowoleni.
Na pierwszy rzut oka Katarzyna zobaczyła jedynie kalejdoskop jaskrawych barw. Wrzask głosów i muzyka oszołomiły ją, ale rejwach uspokoił się nagle, gdyż pojawienie się pięknej, bladej dziewczyny, z włosami w nieładzie, w towarzystwie dwóch złowrogich towarzyszy, wywołało powszechne zdziwienie. Dziewczyna zobaczyła dużą, nisko sklepioną, salę, do której wchodziło się po kilku kamiennych schodach. W głębi, na olbrzymim palenisku, piekły się trzy barany, a wszędzie stały ławy drewniane, zatłuszczone stoły, wszystkie zajęte. Drewniane schody na końcu pomieszczenia prowadziły na poddasze.
Pijący tworzyli różnobarwną grupę; byli wśród nich pijani żołnierze, studenci i terminatorzy, którzy przyszli się zabawić. W pobliżu paleniska dwie staruchy przygotowywały strawę. Na lawach, na kolanach biesiadników i na stolach, między kałużami wina i cynowymi kubkami, siedziały dziewki w porozpinanych gorsetach lub całkiem nagie. Blade ciała tworzyły w zadymionym półmroku jasne plamy. Płomień oliwnych lampek i paleniska odbijał się na ich jasnych i matowych ciałach atłasowym blaskiem, a poczerwieniałe twarze pijaków lśniły niczym rubiny w słońcu.
Katarzyna i jej stróże zeszli po schodach; zdziwienie spowodowane ich wejściem minęło. Orgia rozpoczęła się na nowo. Dały się słyszeć krzyki zachęty: rozpoczęto tańce. Jedna z dziewek o brunatnym ciele i obfitym biuście wskoczyła na stół i wyginała się lubieżnie, przyciągając ku sobie las wyciągniętych rąk. Przerażonej Katarzynie zdawało się, że trafiła do piekła, i zamknęła oczy. Przywoływała w pamięci podobne obrazy, które widziała jeszcze jako dziecko na Wielkim Dziedzińcu Cudów, kiedy ukrywała się w ruderze Barnaby. Ale wtedy była tylko trochę zdziwiona i lekko przestraszona, podczas gdy teraz, co ją zaskoczyło, a nawet oburzyło, odczuwała w głowie dziwnie przyjemny zamęt.
Ta sama co poprzednio pieśniarka zaintonowała inną melodię; niski, ochrypły i tęskny ton jej głosu spowodował, że Katarzyna otworzyła oczy.
Kobieta ubrana była w długą atłasową suknię koloru płomienia. We włosach miała złote cekiny. Siedziała na schodach w głębi sali otoczona grupką mężczyzn. Pochylony nad nią grajek akompaniował jej na lutni. Śpiewała z zamkniętymi oczyma, z rękami splecionymi na kolanach i Katarzyna drgnęła lekko, rozpoznając ją; ta noc naprawdę była pełna niespodzianek - to była Sara.
Cyganka nie zauważyła Katarzyny, a nawet gdyby ją spostrzegła, nie zdałoby się to na nic, ponieważ była pijana. Była w upojeniu, w którym wino stanowiło tylko podporę pozwalającą Cygance zapomnieć o teraźniejszości i R S przenieść się duchem do odległej krainy swego ludu i życia na wolności.
Katarzyna słuchała w osłupieniu. Bardzo często Sara śpiewała wieczorami, aby pomóc jej zasnąć, szczególnie w pierwszym okresie ich wygnania do Burgundii, ale nigdy takim szorstkim i przepojonym pasją głosem, nigdy z takim trudnym do zniesienia bólem. Kobieta w transie tylko z rysów przypominała Katarzynie jej towarzyszkę. Przeobraziła się w dziką dziewczynę, potomka narodzonego w wozie koczownika, gdzieś na szlaku w dalekiej Azji. Nie zaszokowało jej to, że odkryła tajemnicę ucieczek Cyganki, że odnalazła ją w tej podejrzanej oberży, gdzie za sprawą magii swego śpiewu ujarzmiała ludzi Jakuba Marynarza, tych dzikusów o ludzkich twarzach.
Jakiś ludzki kształt stanął między nią a śpiewającą. Był to człowiek wysoki i blady, o cerze tak białej, że wydawała się odbarwiona długim przebywaniem w wodzie. Któregoś dnia, parę lat wcześniej, Katarzyna widziała, jak wyciągnięto z Ouche ciało topielca. Nowo przybyły miał dokładnie taki sam kolor, a jego nieziemski wygląd potęgowały wodniste źrenice koloru wyblakłej zieleni.
Ciężkie powieki, podobne do powiek żółwia, zasłaniały niepokojące oczy prawie przez cały czas. Tajemniczy nieznajomy ubrany był w krótki kaftan z szarego sukna skrywający szkielet pokryty skórą, która przylegała do niego niczym mokre płótno. Do tego, powolne, jakby uśpione ruchy nadawały mu wygląd ducha.
- Kto to? - zapytał, wskazując na Katarzynę długim białym palcem.
Niedzielny Zabijaka nie zyskiwał w świetle lampek oliwnych, odkrywających jego zniszczoną twarz i prawy policzek naznaczony rozpalonym żelazem przez kata. To właśnie on odpowiedział: - Mała, dzika kózka. Znaleźliśmy ją na ulicy. Powiedziała, że idzie się z tobą zobaczyć, Jakubie.
Długie, wąskie i bezbarwne wargi króla żebraków rozciągnęły się jeszcze bardziej w grymasie, który w istocie był uśmiechem. Jego dłoń uniosła lekko brodę Katarzyny: - Ładna! - powiedział. - Czy to wieść o moim wdzięku sprowadza cię tutaj, moja śliczna?
- Nie - odpowiedziała zdecydowanie dziewczyna, która powoli odzyskiwała pewność siebie. - Przyszłam, ponieważ chciałabym zobaczyć się z Barnabą. Powiedział mi, żebym zwróciła się do ciebie, gdybym go potrzebowała.
Błysk podejrzliwości na moment zapalił się w oczach Jakuba i zgasł pod zasłoną powiek, podczas gdy obrzydliwy i szpetny Jehan Pieniążek, zdejmując czerwone łachmany i potargany filcowy kapelusz, rzucał na Katarzynę pożądliwe spojrzenia.
- Wiem teraz, kim jesteś, ślicznotko... Siostrzenicą tego osła Mateusza Gautherina, piękną Katarzyną, najpiękniejszą panną w całej Burgundii. Nie żałuję, że cię oszczędziłem, jesteś przeznaczona dla kogoś lepszego ode mnie.