Ku bezsilnej złości przejętej Katarzyny młody człowiek, którego tak zajadle broniła delfina, został w końcu pojmany przez dwóch zbirów. Kiedy ci padli od cięć Ludwika z Gujenny, podbiegł do okna, aby wyskoczyć do ogrodu, lecz w tej samej chwili rzuciła się na niego zgraja oprawców wspomaganych przez dwie rozczochrane wiedźmy. One to uczepiwszy się jego opończy, udaremniły mu ucieczkę. Mała księżniczka upadła na łoże cała we łzach.
- Ratuj go, ratuj, mój ojcze! Błagam cię! Niech go nie zabierają! Nie jego... nie Michała, to mój przyjaciel!...
Książę uczynił gest bezsilności, który wyrwał z ust Katarzyny krzyk oburzenia. Delfina podobała się jej bardzo i chciałaby jej pomóc. Książę przyzwalający, aby jego córka płakała, musiał być bardzo złym człowiekiem... Hrabia de Charolais był blady jak papier. Jako małżonkowi siostry delfina, księżniczki Michaliny, było mu przykro na widok rozpaczy Małgorzaty. Lecz nie mógł nic uczynić. Caboche i jego kompan Denisot de Chaumont chwycili za gardło młodego więźnia. Trzymali go między sobą, podczas gdy inni wiązali mu ręce na plecach. Nagle, jednym uderzeniem, młody człowiek roztrącił napastników. Katarzyna zamarła w oczekiwaniu.
Michał de Montsalvy był młodzieńcem niezwykle rosłym i odważnym jak na swój wiek. Roztrąciwszy rzeźników, podbiegł do księcia Burgundii. Mimo ogólnej wrzawy jego wzburzony głos zabrzmiał donośnie.
- Jesteś tchórzem, książę, tchórzem i wiarołomnym zdrajcą swojego króla, pozwalającym bezcześcić jego siedzibę. Oświadczam, iż nie jesteś godzien nosić rycerskich ostróg...
Otrząsnąwszy się z zaskoczenia, Caboche i Denisot w brutalny sposób ponownie pojmali Michała de Montsalvy, chcąc zmusić go, aby się ukorzył przed tym, którego przed chwilą obraził. Młodzieniec pomimo więzów rzucał się jak szalony, kopiąc na lewo i prawo, tak że oprawcy znowu odskoczyli od niego. Ten zbliżył się do Jana bez Trwogi, jakby chciał mu jeszcze coś powiedzieć. Książę otworzył usta, żeby się odezwać, lecz nie zdążył. Nagle pobladł i podniósł rękę do twarzy, którą Michał właśnie opluł...
Katarzyna poczuła instynktownie, że młody człowiek podpisał na siebie wyrok śmierci.
- Zabrać go! - rozkazał książę gardłowym głosem. - Możecie zrobić z nim, co chcecie! Pozostali zostaną zaprowadzeni do mego pałacu, gdzie dzisiejszej nocy będą moimi gośćmi. Odpowiadam za to, mój zięciu!
Ludwik odwrócił się bez słowa i oparł głowę o okap kominka. Mała księżniczka nadal szlochała, nie słuchając pocieszeń brata.
- Nigdy panu nie przebaczę!... Nigdy! - zawołała przez łzy.
Tymczasem Caboche i Denisot odzyskali zimną krew, przy pomocy kilku kamratów złapali więźnia i powlekli go w kierunku schodów.
Katarzyna wsunęła drżącą dłoń do dłoni Landry'ego i spytała przerażona: - Co oni z nim teraz zrobią?
- Powieszą go, i to szybko, mam nadzieję! Ten podły Armaniak zasłużył na to. Widziałaś? Ośmielił się plunąć w twarz naszemu księciu!
Po tych słowach Landry przyłączył się do rozwścieczonego tłumu, krzyczącego: „Na śmierć! Na śmierć!". Katarzyna jednym szarpnięciem wyrwała rękę z jego uścisku; jej twarz spłonęła rumieńcem.
- Och! Wzbudzasz we mnie wstręt, Landry Pigasse!
Zanim zaskoczony Landry zdążył się zorientować, odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie, który na chwilę rozstąpił się, by przepuścić orszak skazańca. Katarzyna rzuciła się jego śladem.
W żaden sposób nie potrafiłaby wyjaśnić, co się działo w jej dziecięcej duszy. Nigdy przedtem nie spotkała Michała de Montsalvy'ego, nawet nie wiedziała o jego istnieniu, a mimo to wydało się jej, że zna go od lat i że jest jej tak bliski jak ojciec czy siostra. Jakby nagle tajemnicze i niewidzialne więzy zadzierzgnęły się między młodym szlachcicem a córką złotnika.
Więzy, które mocno czuła w sobie i które mogły ją zranić... Katarzyna wiedziała tylko jedno: musi iść za więźniem, za wszelką cenę dowiedzieć się, jaki los go czeka. W momencie gdy oprawcy wiązali Michała i potem, kiedy obraził księcia, widziała go całkiem blisko, w pełnym świetle witraży.
Doznała dziwnego wrażenia, przed oczami zawirowały jej duże, czerwone plamy, tak jak pewnego dnia, gdy dla zabawy próbowała spojrzeć prosto w słońce. Czy to możliwe, aby chłopiec był aż tak urodziwy? Z pewnością był piękny, zbyt piękny, z jasną twarzą i czystymi, delikatnymi rysami, które można by uznać za kobiece, gdyby nie silny podbródek, zaciśnięte usta i dumne, błękitne oczy o śmiałym wejrzeniu. Jego płowe włosy, krótko obcięte nad karkiem i uszami, tworzyły błyszczącą aureolę, modną i pozwalającą na wygodne noszenie hełmu. Pod opończą z fioletowego jedwabiu z naszywanymi srebrnymi liśćmi rysowały się mocne ramiona, a obcisłe, popielatosrebrne getry przylegały ściśle do muskularnych ud kawalera. Z rękami związanymi na plecach, z dumnie uniesioną głową, zimnym spojrzeniem i pogardą na ustach, wyglądał między dwoma rzeźnikami jak archanioł w rękach złych mocy. Katarzynie przypomniał się obrazek z modlitewnika, do którego ojciec dorobił złotą, cyzelowaną okład-kę. Przedstawiał on młodego rycerza w srebrnej zbroi, z jasnymi włosami, depczącego smoka przebitego lancą. Gaucher powiedział córce, że to święty Michał pokonujący szatana. To do niego podobny był młodzieniec... i też miał na imię Michał... Myśl ta zelektryzowała Katarzynę, umacniając w niej głębokie pragnienie uczynienia czegoś dla Michała lub przynajmniej pozostania przy nim jak najdłużej.
Zwarta gromada żądnych krwi mężczyzn i kobiet posuwała się krok w krok za więźniem i Katarzyna, zewsząd potrącana i szarpana, z trudnością dotrzymywała im kroku. W pewnej chwili udało jej się przecisnąć za szerokie plecy Caboche'a i uczepić jego paska pomimo strachu, jaki przed nim czuła. Oprawca, oszołomiony zwycięstwem, nawet tego nie zauważył.
Dziewczyna nie czuła w tej ciżbie otrzymywanych razów ani nóg depczących jej stopy. Już dawno zgubiła czepek, szarpano ją więc za rozpuszczone włosy. Wydawało się, że wszystkie jej siły płynęły do jasno- włosego chłopca, którego przed nią wleczono.
Inni więźniowie stłoczeni byli obok Michała: książę de Bar - kuzyn delfina, Jean de Vailly - kanclerz Gujenny, Jean de La Riviere - szambelan delfina, dwóch braci de Giresmes, w sumie około dwudziestu mężczyzn spętanych łańcuchami i poganianych jak złoczyńcy wśród obelg i splunięć.
W połowie schodów Katarzyna rozpoznała czarną opończę i długą, ponurą twarz mistrza Piotra Cauchona. Zapierał się z całych sił w futrynie drzwi, aby czereda nie uniosła go ze sobą. Zauważyła dziwne spojrzenie, które rektor rzucił na przechodzącego więźnia. Jego małe, niebieskozielone oczy, zazwyczaj pozbawione wyrazu, nagle zabłysnęły, jakby widok szlachetnego młodzieńca wiedzionego na kaźń był dla Cauchona chwilą rozkoszy, rodzajem cichej zemsty... Katarzynie zrobiło się niedobrze; nie lubiła Cauchona, a teraz wzbudził w niej obrzydzenie.
Przy bramie pałacu napór gawiedzi był jeszcze silniejszy. Katarzynę oderwano od Caboche'a i zepchnięto do tyłu. Po chwili poczuła na twarzy promienie słońca, pojmując, że wydostała się na świeże powietrze. Tutaj tłum rozrzedzał się nieco, rozbiegając się po ogrodach, po czym na nowo zbił się gęsto, próbując przedrzeć się przez wyrwaną bramę. Katarzyna, jak żołnierz gotujący się do ataku, zaczerpnęła powietrza, lecz więzień i jego straż zdążyli już przekroczyć bramę i jasna głowa Michała zniknęła, otoczona błyszczącymi ostrzami halabard i hełmami z błękitnej stali. Po chwili straciła go z oczu i już chciała rzucić się za nim, kiedy na jej ramieniu spoczęła silna ręka i osadziła ją w miejscu.