Szyderczy śmiech Luizy spotęgował wściekłość Katarzyny, która skierowała swą złość przeciw siostrze.
- Przestań się śmiać jak idiotka. Wiedz, że to małżeństwo napawa mnie obrzydzeniem. Jeżeli się zgodzę, to wyłącznie dlatego, abyście nie mieli przykrości z powodu odmowy. Gdyby chodziło tylko o mnie, uciekłabym już dawno poza granice Burgundii, wróciłabym do Paryża, do domu.
Prawdopodobnie doszłoby do bijatyki, bo Luiza nie przestawała się naigrawać, ale Sara stanęła między siostrami. Chwyciła Katarzynę za ramiona i odepchnęła daleko od przeciwniczki.
- Uspokój się... Musisz słuchać matki, moja mała, tak będzie rozsądnie.
Buntując się, zwiększysz jeszcze jej cierpienie.
Istotnie, Jacquetta osunęła się na kamienną płytę koło paleniska i płakała z głową ukrytą w fartuchu. Katarzyna nie chciała przeciągać tego widowiska i rzuciła się ku niej.
- Nie płacz, matko, proszę. Zrobię, co zechcesz. Ale nie wymagaj, bym stąd odeszła i zamieszkała u obcych.
Była to jednocześnie prośba i pytanie. Olbrzymie łzy płynęły po policzkach dziewczyny, która oparła głowę na ramieniu matki. Jacquetta osuszyła jej oczy i pogłaskała delikatnie jasne warkocze młodszej córki.
- Pójdziesz do pani de Champdivers, Katarzyno, bo ja cię o to proszę.
Wiesz dobrze, że zaraz po zaręczynach pan de Brazey będzie przychodził codziennie w zaloty. Nie może przecież przychodzić tutaj. Ten dom nie jest jego godny. Źle by się czuł.
- Trudno - rzuciła Katarzyna z urazą. - Niech więc zostanie u siebie!
- No, no! Powiedziałam, że źle by się czuł, ale ja czułabym się jeszcze gorzej. Pani de Champdivers jest starsza, mówią, że jest dobra, nie będziesz więc u niej nieszczęśliwa. Nauczysz się tam dobrych manier. Poza tym - zakończyła ze smutkiem Jacquetta, próbując się uśmiechnąć - i tak będziesz musiała opuścić ten dom, aby zamieszkać u męża. Będzie to etap przejściowy, dzięki któremu łatwiej przystosujesz się do życia w domu Garina de Brazeya. Zresztą będziesz mogła tutaj przychodzić, ilekroć tego zapragniesz...
Zasmucona Katarzyna miała wrażenie, że matka recytuje dobrze wyuczoną lekcję. Z pewnością wuj Mateusz przekonywał ją bardzo długo i doprowadził do tej smutnej rezygnacji. Ponieważ biedna Jacquetta była całkowicie zdruzgotana, nie było sensu dłużej się opierać. Zresztą jeśli Barnaba włączy się do sprawy, jak przypuszczała Katarzyna, wszystko to będzie wkrótce tylko złym snem. Dlatego postanowiła się poddać.
- Bardzo dobrze! Pójdę do pani de Champdivers! Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytała Jacquetta.
Nie wiedziała, czy cieszyć się z posłuszeństwa córki, czy też może martwić, że tak szybko zrezygnowała z walki.
- Chcę, aby Sara poszła ze mną!
* * * Wieczorem, kiedy znalazła się sam na sam z Sarą w ich wspólnej izbie, Katarzyna zdecydowała, że nadszedł moment, aby przystąpić do działania.
Nie było już miejsca na sekrety ani tajemnice, bo nazajutrz obydwie miały się udać do pięknego domu ich przyszłej gospodyni. Nie tracąc czasu, Katarzyna opowiedziała Sarze o swojej wyprawie do miasta. Sara nie zmarszczyła nawet brwi na wiadomość, że jej sekret został odkryty.
Uśmiechnęła się nawet lekko, gdyż z głosu dziewczyny wywnioskowała, że ta nie gani jej, a nawet rozumie.
- Czemu mi o tym mówisz dziś wieczór? - zapytała tylko.
- Bo musisz iść tej nocy do Jakuba Marynarza. Zaniesiesz Barnabie list.
Sara nigdy nie dyskutowała ani nie dziwiła się niczemu. Zamiast odpowiedzi wyciągnęła ze swej skrzyni ciemny płaszcz i otuliła się nim.
- Daj - powiedziała.
Katarzyna skreśliła kilka słów, przeczytała je i wysuszyła atrament.
Musisz działać - napisała do Barnaby. - Tylko ty możesz mi pomóc i pamiętaj, że nienawidzę tego człowieka. Zadowolona podała Sarze złożoną kartkę.
- Oto list - powiedziała. - Załatw sprawę szybko.
- Za piętnaście minut Barnaba dostanie twój list. Tylko nie zamykaj drzwi.
Wymknęła się z izby, nie czyniąc hałasu, i choć Katarzyna wytężała słuch, nie usłyszała najmniejszego szmeru kroków ani najsłabszego skrzypnięcia drzwi. Wydawało się, że Sara rozpłynęła się w powietrzu.
Siedzący na drążku Gedeon jedno oko miał zamknięte, a drugim obserwował swoją panią oddającą się niezwykłemu o tej porze zajęciu. Widział, jak przewraca w kufrach, wyciąga z nich suknie, przykłada do siebie, a potem rzuca na posadzkę lub kładzie na łożu. To niezwykłe poruszenie nakłoniło ptaka do dania znaku życia, gdyż wydało mu się, że godzina odpoczynku jeszcze nie nadeszła. Gedeon poruszył skrzydłami, napuszył wspaniałe upierzenie i zaskrzeczał: - Dobrrrry... książę!
Nie zdążył powtórzyć tego dwa razy. Jedna ze wzgardzonych przez Katarzynę sukien wylądowała na nim, rzucona pewną rękę, całkowicie go oślepiając i przyduszając.
- Niech książę idzie do diabła... a ty razem z nim! -krzyknęła dziewczyna z wściekłością.
Sara wróciła koło północy. Katarzyna czekała na nią przy zgaszonych świecach, siedząc w łożu.
- No więc? - zapytała.
- Barnaba kazał ci powiedzieć, że wszystko w porządku. Przekaże wiadomość dla ciebie do pałacu Champdivers, co zdecydował i co masz robić!
Rozdział siódmy
Matka królewskiej faworyty
Złoty promień słońca, przenikając witraż przedstawiający świętą Cecylię z harfą, spowijał Katarzynę stojącą nieruchomo pośrodku olbrzymiej sali i szwaczkę u jej stóp. Lśnienie rozpływało się delikatnie na ciemnym odzieniu starej damy, która siedziała wyprostowana w dębowym fotelu, nadzorując przymiarkę, ubrana mimo gorąca w brązowy aksamit obszyty futrem z kuny.
Maria de Champdivers miała łagodny wyraz twarzy, delikatne rysy i wyblakłe, bladoniebieskie oczy lekko przysłonięte wysokim nakryciem głowy w kształcie półksiężyca, wykonanym z kosztownej koronki flandryjskiej. W twarzy tej najbardziej widoczny był wyraz głębokiego przygnębienia, niekiedy niwelowany zabłąkanym uśmiechem. Patrzący na nią zgadywał, że Marię de Champdivers dręczył tajemny smutek.
W rękach najlepszej w mieście szwaczki różowy i srebrzysty brokat, niedawno wybrany przez Garina de Brazeya, stał się książęcą szatą. Strój podkreślał urodę Katarzyny tak wyraziście, że zaniepokoiło to gospodynię.
Podobnie jak Barnaba, stara dama uważała, że równie doskonała piękność nosi w sobie zapowiedź nieszczęścia. Jednakże Katarzyna przeglądała się w lustrze z polerowanego srebra z niemal dziecięcą radością, więc pani de Champdivers usiłowała nie uzewnętrzniać swych obaw.
Wiotki i połyskujący materiał, którego blask przypominał taflę wody w świetle jutrzenki, opadał, układając się miękko wokół giętkiej kibici, i spływał na posadzkę, tworząc krótki tren. Katarzyna nie chciała żadnych dodatkowych ozdób, twierdząc, że materiał sam w sobie stanowi ozdobę.
Szerokie wycięcie stanika w kształcie otwartego V schodziło aż do szarfy ściskającej talię, umieszczonej tuż pod piersią. W wycięciu widać było srebrny materiał spodniej sukni, na którym błyszczały różowe, doskonale okrągłe perły - pierwszy wspaniały prezent od Garina de Brazeya dla narzeczonej. Perły okalały także srebrny trójkąt przysłonięty bladoróżowym muślinem. Inne zaś otaczały smukłą szyję dziewczyny. Tył sukni odsłaniał ramiona i plecy do wysokości łopatek. Długie rękawy przykrywały ręce do połowy dłoni.
Dał się słyszeć wyważony głos Marii de Champdivers: - Trzeba podnieść trochę tę fałdę z lewej strony... Tak, pod pachą! Nie jest zbyt udana... Właśnie tak! Teraz lepiej. Wyglądasz w tym czarująco, moje dziecko, myślę, że lustro przekona cię o tym.