- Kto ci o tym powiedział?
- Jehan Pieniążek! Przyszedł tu na żebry o świcie, ze swoim workiem i miską. Nie mógł powiedzieć nic więcej, bo nadszedł kucharz i zaczął słuchać, o czym mówimy. To wszystko, co wiem.
- Więc pomóż mi się ubrać!
Katarzyna przypomniała sobie teraz informację, jaką przekazał młody włóczęga, odprowadzając ją do domu: aby odszukała go w razie potrzeby przy bramie Saint-Benigne. Teraz albo nigdy! W mgnieniu oka była ubrana i uczesana, a ponieważ cały pałac Champdivers był poruszony, mogła wyjść bez zbytnich tłumaczeń. Wiadomość o napadzie, którego ofiarą padł Garin, rozeszła się szybko niesiona z ust do ust, i w mieście każdy komentował ją na swój sposób. Wystarczyło, że Katarzyna powiedziała, iż udaje się do kościoła podziękować Bogu za ocalenie narzeczonego, aby Maria de Champdivers pozwoliła jej wyjść z Sarą. Przechodząc pośpiesznie przez Burg, słyszały, jak kumy nawołują się przez okna i zatrzymują w małych grupkach, aby przekazać sobie nowinę w cieniu blaszanych, kolorowych szyldów.
W gruncie rzeczy nikt nie był zaskoczony. Bogactwo wielkiego skarbnika było zbyt duże, przepych zbyt widoczny, aby uniknął nieprzyjaciół. Katarzyna i Sara nie zatrzymywały się, by przysłuchiwać się rozmowom. W miarę jak zbliżały się do murów miasta i do olbrzymich zabudowań opactwa Saint-Benigne, jednego z największych we Francji, Katarzyna myślała wyłącznie o tym, czego się jeszcze dowie. Czuła, jak serce się jej ściska.
Na placu, na który wychodziła, zarówno w wielkiej bramie kościoła, jak i wejściu do klasztoru, było niewielu ludzi. Zaledwie kilka osób przekraczało święty próg. W wysokich ośmiokątnych wieżach z kamienia koloru gęstej śmietany dzwony biły umarłemu. Kobiety musiały poczekać, aż przejdzie kondukt pogrzebowy zmierzający ku kościołowi. Mnisi ubrani w czarne burki nieśli nosze, na których spoczywał zmarły z odsłoniętą twarzą. Rodzina i kilka płaczek postępowały w ślad za nimi; przyszło bardzo mało ludzi, gdyż nie był to pogrzeb jakiejś znanej osoby.
- Nie widzę Jehana - szepnęła Katarzyna zza woalki.
- Ależ tak! W przedsionku... to ten mnich w brązowym habicie.
W istocie, był to włóczęga. Ubrany w habit brata żebraka, z sakwą na plecach i kijem w ręku, prosił nosowym głosem o jałmużnę dla swego klasztoru. Kiedy Katarzyna zbliżyła się do niego, spostrzegła, że ją poznał, gdyż jego oczy błysnęły pod zakurzonym kapturem. Podeszła prosto do niego, wsunęła monetę do wyciągniętej dłoni i wyszeptała szybko: - Muszę natychmiast z tobą porozmawiać.
- Jak tylko ci krzykacze wejdą do środka - powiedział fałszywy mnich.
- De profundis clamavi ad Te, Domine... Kiedy cały orszak wszedł do kościoła, mnich poprowadził obie kobiety do wnęki dużej bramy.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał Katarzynę.
- Wszystko, co się wydarzyło!
- Nic prostszego! Barnaba chciał działać sam... Stwierdził, że to sprawa prywatna i że ryzyko jest zbyt duże, aby mieszać w to kamratów. A przecież, patrząc na klejnoty, jakie wielki skarbnik ma zawsze na sobie, wspólny skok byłby chyba opłacalny. Barnaba jest właśnie taki! Zgodził się jedynie, żebym stanął na czatach. Chciałem, aby dla pewności wziął ze sobą Zabijakę, rozumiesz? Brazey jest jeszcze młody, a Barnaba już nie. Co z tego, jest uparty bardziej niż muł opata. Trzeba było robić, co kazał. Ja pilnowałem od strony Burgu, a on schował się za fontanną na rogu ulicy. Ujrzałem mężczyznę w towarzystwie sługi i zagwizdałem, by uprzedzić Barnabę, a potem się ukryłem. Kiedy skarbnik przejeżdżał obok fontanny, stary skoczył na niego z taką siłą, że tamten spadł z konia... Przez chwilę walczyli w kurzu, a ja zająłem się sługą. Nie był odważny. Uciekł po minucie, krzycząc: „Litości!"... Następnie zobaczyłem, jak jeden z walczących wstaje, i rzuciłem się ku niemu, bo sądziłem, że to Barnaba. Chciałem mu pomóc wrzucić trupa do rzeki Ouche. Przygotowałem nawet kilka dużych kamieni. Ale to był ten drugi. Barnaba leżał na ziemi i jęczał jak kobieta w połogu.
- Trzeba było mu pomóc! - ucięła sucho Katarzyna.
- Tak, chciałem! Gdy wyciągałem nóż, aby nim zdzielić Garina, straż weszła na ulicę Tatepoire. Brazey ich zawołał, a oni ruszyli w naszą stronę.
Miałem jedynie czas, żeby się ukryć. Było ich zbyt wielu na jednego biednego włóczęgę - zakończył ze skruszoną miną.
- A Barnaba? Co z nim zrobili?
- Widziałem, jak dwóch strażników zabrało go bez zbytnich ceregieli.
Nie ruszał się bardziej niż zarżnięte zwierzę, ale oddychał. Dowódca straży kazał go zanieść do więzienia. Tam właśnie jest teraz... w domu Małpy.
Wiesz, gdzie to jest.
Katarzyna skinęła głową na znak potwierdzenia. Nerwowo ściskała w dłoniach modlitewnik oprawiony w czerwony aksamit, na próżno starając się znaleźć jakieś rozwiązanie nowego problemu: jak wyrwać starego przyjaciela z więzienia.
- Trzeba go stamtąd wyciągnąć - powiedziała. - Musi wyjść!
Smutny uśmiech wykrzywił wąskie usta fałszywego mnicha.
Wyciągnął swoją drewnianą miseczkę w kierunku trzech kum w czepkach i fartuchach; były to handlarki z Burgu, które przyszły się pomodlić podczas przerwy w interesach.
- Co do wyjścia, to na pewno wyjdzie, tylko może nie tak, jak myślisz.
Zaproponują mu mały spacer na Wzgórze Śmierci i chwilę rozmowy z „rzeźnikiem" Jego Wysokości.
Gest towarzyszący tym słowom był aż nadto wymowny.
Wyciągniętym palcem Jehan zrobił znak wokół szyi. Katarzyna pobladła.
- Jeśli ktoś jest winny w tej sprawie, to ja - powiedziała twardo. - Nie mogę pozwolić, aby Barnaba umarł w ten sposób zamiast mnie! Czy nie dałoby się zorganizować ucieczki... za pomocą złota? Dużej ilości złota?
Myślała o klejnotach, które dał jej Garin, gotowa je poświęcić. Słowa te wywarły na Jehanie, którego oczy zabłysły jak świece, piorunujące wrażenie.
- To dałoby się zrobić! Tylko obawiam się, że Jakub Marynarz nie wyrazi zgody, piękna Katarzyno. Nie jesteś już tam mile widziana. Mówią, że zbałamuciłaś tego poczciwego włóczęgę z powodu jakichś błahostek.
Lepiej więc, abyś się już u nas więcej nie pokazywała. Nikt by cię nawet nie wysłuchał, a mogłoby ci się przytrafić jakieś nieszczęście. Jakub nie jest zbyt czuły, jeśli uważa, że ktoś jest mu coś winien.
- Ale ty - zwróciła się z błaganiem Katarzyna. - Ty też nie chcesz mi pomóc?
Jehan nie odpowiedział od razu. Namyślał się przez chwilę, po czym wzruszył krzywymi ramionami: - Ja tak, ponieważ jestem głupcem, który nigdy nie potrafi odmówić pięknej dziewczynie. Ale cóż możemy poradzić, ty i ja?
Milcząc, Katarzyna spuściła głowę, aby ukryć łzy. Sara pociągnęła ją za opończę, pokazując dyskretnie kilka kobiet, które weszły do kościoła i ze zdziwieniem spoglądały w ich stronę. Jehan potrząsnął miseczką, poprosił o jałmużnę płaczliwym tonem. Kiedy kobiety ich minęły, szepnął: - Idźcie stąd... Zastanowię się i dam wam znać, jeśli coś wymyślę.
Barnaba nie został jeszcze stracony, a przynoszący pecha skarbnik żyje...
Uwaga o Garinie natychmiast osuszyła łzy Katarzyny. Wpadła bowiem na pewien pomysł. Pomysł szalony lub może desperacki, co niekiedy oznacza to samo. Złapała Sarę za ramię.
- Chodź! - powiedziała tak zdecydowanym tonem, że Cyganka zdziwiła się.
- Dokąd, kwiatuszku?
- Do pana de Brazeya. Muszę z nim pomówić...
Nie pozostawiając Sarze czasu do namysłu, Katarzyna odwróciła się i wyszła z Saint-Benigne. Kiedy coś postanowiła, chciała to natychmiast wykonać. Idąca w ślad za nią Sara starała się jej wytłumaczyć, że nie wypada, aby młoda dziewczyna składała takie wizyty, i że pani de Champdivers z pewnością je za to zgani, że Katarzyna ryzykuje dobre imię, udając się do mężczyzny, nawet jeśli jest to jej narzeczony.