Выбрать главу

Kiedy Katarzyna została sama, podeszła do okna i odepchnęła ciężkie okiennice z malowanego i pozłacanego drewna, takiego jak wystrój belek stropowych. Skierowała spojrzenie na dziedziniec pałacu. Jak w czeluści studni, nie widać było żadnego światła. U Garina było ciemno. Miała ochotę wezwać Sarę, aby sprawdziła, co porabia mąż, ale miłość własna powstrzymywała ją od tego. Jeśliby wysłała do niego służącą, jeden Bóg wie, co Garin mógłby sobie wyobrazić? Że pragnie jego obecności, podczas gdy ona właśnie obawiała się, czy jej nie odwiedzi. Ale niepotrzebnie się niepokoiła. Ani tej, ani następnych nocy Garin de Brazey nie zastukał do komnaty żony! Wbrew logice, poczuła pewien żal...

W oczekiwaniu na przedstawienie Katarzyny u dworu Garin odkrył szczególną przyjemność odkrywania przed młodą żoną coraz to nowych wspaniałości pałacu. W czasie jego nieobecności poznała dokładnie swoje komnaty oraz sale przyjęć i życia publicznego. Zwiedziła dużą salę o ozdobnym, pozłacanym suficie, obitą cudownymi dywanami z Arras tkanymi złotą nicią i przedstawiającymi dzieje proroków. Mogła podziwiać wiele innych pomieszczeń, trochę mniejszych, lecz wyposażonych z nadzwyczajnym przepychem. Wszystkie miały obicia w kolorze purpurowo- fioletowym, ulubionym przez pana domu, były udekorowane srebrem i złotem. Zgromadzono tutaj wiele cennych wyrobów złotniczych, rzadkich ksiąg w okładkach zdobionych wykwintnymi kamieniami, emaliowane kufry, figurki ze złota, kości słoniowej i kryształu, grube dywany, w których stopa zanurzała się aż po kostkę, instrumenty muzyczne wykonane z najcenniejszego i najrzadszego drewna. Odwiedziła również olbrzymie kuchnie, zdolne wyżywić tłum ludzi, ogród obsadzony bukszpanem i różami, stajnie i spichrze. Nigdy nie była jednak w lewym skrzydle gmachu, do którego prowadziły dębowe drzwi z olbrzymimi żelaznymi zasuwami, zawsze zamknięte na klucz, ani w komnatach męża. To skrzydło rozpoczynało się długą galerią o różnokolorowych witrażach, opasującą pierwsze piętro pałacu.

Kiedyś Garin, wziąwszy zapalone łuczywo, otworzył tajemnicze drzwi, Katarzyna zrozumiała, dlaczego były zawsze starannie zamknięte. Lewe skrzydło, o bardzo feudalnym wyglądzie, oświetlane jedynie przez szerokie otwory w murze, było w rzeczywistości rozległym skarbcem przechowującym liczne przedmioty z różnych stron świata, które Garin odsprzedawał z olbrzymim zyskiem przy pomocy swych ludzi. Oprócz pełnienia szlachetnych i bardzo zaszczytnych funkcji, zajmował się handlem na wielką skalę. Ten interes, chociaż sekretny i obecnie utrudniony z powodu wojny, przynosił niemałe zyski.

- Widzisz, pani - powiedział Garin na wpół poważnie, na wpół drwiąco, prowadząc ją przez zapełnione sale - powierzam ci swoje sekrety.

Zresztą wyłącznie w jedynym celu, abyś mi uczyniła łaskę i wzięła stąd wszystko, na co będziesz miała ochotę.

Uśmiechnęła się, aby mu podziękować, a następnie chłonęła zawartość składu oczyma szeroko otwartymi z zachwytu.

W jednej z komnat znajdowały się dywany, zwinięte jeden na drugim i wydzielające mocny zapach piżma, przywołujący wspomnienie słońca i odległych krajów. Lichtarz niesiony przez Garina ożywiał na moment mieniące się kolory. Dywany z Azji Mniejszej, z Brousse, ze Smyrny lub z Kushu, o ciepłych barwach przytłumionej zieleni, głębokiego błękitu i purpury, dywany z Kaukazu o stonowanych odcieniach, dywany perskie z Heratu, Tebrizu, Meszchedui Kaszanu, ukwiecone jak bajkowe ogrody, wspaniałe dywany z Buchary, połyskujące dywany z Samarkandy, a także dziwne jedwabne dywany przywiezione z mitycznych Chin.

W innych pokojach znajdowały się złociste tkaniny znad Eufratu, kosztowne futra, sobole, gronostaje, lisy i popielice z Mongolii, siodła i uprząż z Kirmanu, jaspisy z Karaszaru, lazuryty z Badakszanu w Afganistanie, kość słoniowa z lasów azjatyckich, biały sandałowiec z Mizory. Następnie przyprawy na wagę złota: imbir z Mekki, goździki z Chin, cynamon z Tybetu, czarny pieprz, gałka muszkatołowa z Jawy, biały pieprz z Japonii, szafran, pistacje z Syrii, wszystko w workach stojących jeden na drugim. Przyprawy te wydzielały upajający zapach, który zamącił w głowie i ścisnął skronie Katarzyny, wywołując początki migreny. To miejsce było jak bajkowa grota; w jej czeluściach błysnął niekiedy metal, tkanina, kremowobiała kość słoniowa lub przedmiot z jaspisu koloru wody morskiej.

W głębi ostatniej sali, po starannym zamknięciu drzwi galerii, Garin uniósł draperię z zielonego płótna i odsłonił niskie wejście, które otworzył kluczem odpiętym od pasa. Katarzyna znalazła się w komnacie męża, za olbrzymim fotelem ze srebra i kryształu, gdzie niegdyś przeżyła ciężkie chwile.

- Chcę ci jeszcze pokazać, pani, inne skarby - wyznał Garin. Trochę zaniepokojona dała się podprowadzić do łoża.

Garin okrążył jego zwalistą masę i otworzył inne drzwi, ukryte u wezgłowia za aksamitną zasłoną. Ukazało się małe, okrągłe pomieszczenie, znajdujące się w narożnej wieżyczce. Prawie całą jego pojemność wypełniały trzy wielkie, żelazne skrzynie zamknięte na olbrzymie zamki.

Garin postawił lichtarz na stoliku przymocowanym do muru i z wysiłkiem, od którego nabrzmiały mu żyły na czole, otworzył jedną z nich. Żółty błysk ułożonych w stos złotych monet rozświetlił mrok.

- Królewski okup, gdyby zaszła taka konieczność! -stwierdził Garin z nieszczerym uśmiechem. - W drugiej skrzyni jest tyle samo. Co się zaś tyczy tej trzeciej...

Ciężkie wieko uniosło się jak kurtyna w teatrze, odkrywając feerię barw; stos szlachetnych kamieni, różnych rozmiarów i odcieni, oprawionych lub nie, rozsiewał blask. Obok stało kilka skrzyneczek starannie ustawionych w rogu i jednakowo nakrytych pokrowcami z fioletowego aksamitu. Turkusy z Kirmanu mieszały się z okrągłymi perłami z Koromandalu, diamentami z Indii, szafirami z Kaszmiru i szmaragdami z Morza Czerwonego; były tu również pomarańczowe korundy, mleczne opale, krwawe almandyny, złociste topazy, ale ani jednego ametystu.

- Ametysty są w skrzyniach - wytłumaczył Garin. - Nikt na świecie nie posiada piękniejszych, nawet książę! Sądzę, że trochę mi ich zazdrości...

Patrzył na kamienie z błyskiem w oku. Wydawało się, że całkowicie zapomniał o istnieniu Katarzyny. Blask płomieni na szlachetnych kamieniach zabarwił jego twarz w dziwne, różnobarwne plamy, nadając mu złowrogi wygląd demona. Suche dłonie zagłębiły się nagle w połyskującym stosie i wyciągnęły z niego szeroki, barbarzyński naszyjnik z dużych turkusów, niezgrabnie oszlifowanych, ale olbrzymich, oprawionych w rodzaj ciężkiej, złotej siatki, przedstawiającej splecione węże. Zanim Katarzyna zdążyła się zorientować, Garin zarzucił kolię na jej ramiona. Jego dłonie, drżące od niespodziewanej gorączki, zapięły na jej szyi masywny zamek.

Naszyjnik był tak ciężki, iż Katarzynie wydało się, że spadła na nią ołowiana pokrywa. Był zbyt szeroki, aby można go było zobaczyć w skromnym wy-cięciu sukienki ze zwykłego, brązowego aksamitu, obszytej wąskim pasem futra z kuny.

- Nie tak! Nie tak! - wycedził przez zęby.

Miał błędny wzrok. Jego czarne oko płonęło, a głębokie bruzdy wokół ust pogłębiły się jeszcze bardziej. Pozostawiając zapięcie naszyjnika, złapał za wycięcie sukienki i szarpnął brutalnie. Materiał rozerwał się z suchym trzaskiem. Katarzyna krzyknęła. Ale gorączka, która ogarnęła Garina, nagle R S ustąpiła. Zdjął ręce powoli, lecz zdecydowanie z rozerwanej sukni, odsłaniającej zuchwale ramiona i piersi młodej kobiety. Znowu uśmiechnął się szeroko i fałszywie. Naszyjnik wyglądał teraz bardzo dobrze. Złota siatka przykrywała całkowicie ramiona, schodziła na piersi, zakrywając częściowo ich nagość.