Выбрать главу

W miarę jak orszak obu księżniczek zbliżał się do Sommy, przejechawszy bez kłopotów przez zniszczoną Szampanię, dawała się wyczuć coraz większa niechęć ze strony miejscowej ludności. Na całej trasie przejazdu zbytkownego orszaku spotykano wyłącznie wynędzniałych mężczyzn oraz odziane w szmaty kobiety i dzieci, z twarzami wychu- dzonymi z głodu, o płonących wilczych wejrzeniach. Wszędzie dali się we znaki Anglicy lub rabusie, wszędzie panowały nędza, głód, strach i nienawiść! Koniec zimy był straszny. Głód, spowodowany rozkradzionymi lub spalonymi zbiorami, ogarnął olbrzymie połacie kraju, niszcząc wiele istnień ludzkich. Wioski opustoszały, pozostały tylko na wpół spalone pola.

Podróż, którą Katarzyna rozpoczęła z taką wielką przyjemnością, dopóki znajdowali się w Burgundii, zamieniła się powoli w niekończący się koszmar. Młoda kobieta częstokroć zamykała oczy, ze ściśniętym sercem, gdy uzbrojeni mężczyźni z eskorty odpychali brutalnie włóczniami grupy nędzarzy żebrzących o jałmużnę. Zawsze w takich razach interweniowała księżniczka Anna, z oburzeniem protestując przeciwko postępowaniu żołnie- rzy. Jej szlachetne serce przepełniało się litością na widok ogromu biedy.

Niestrudzenie też rozdawała wszystko, czym mogła dysponować, pozostawiając po sobie świetlisty ślad, pełen dobroci i współczucia. Gdyby Garin nie sprzeciwił się jej, z całym szacunkiem, lecz stanowczo, rozdałaby w czasie podróży około trzydziestu ze stu tysięcy talarów, przeznaczonych dla angielskiego księcia, które stanowiły część posagu. Ten posag wywoływał u pani Ermengardy skrywaną wściekłość.

- Czegóż by jeszcze chciała ta bestia? - szepnęła do Katarzyny, kiedy ukazały się mury Amiens. - Gnębi, jak mu się tylko podoba, francuski kraj, zajmując go wbrew wszelkim prawom, bierze za żonę najsłodszą, najpiękniejszą, najlepszą z naszych cór i jeszcze domaga się złota, on, który powinien spędzić życie na kolanach i całować pył, dziękując niebu za taki zaszczyt! Po prawdzie, umieram z wściekłości, pani Katarzyno, kiedy widzę, jak nasz książę podaje dłoń odwiecznemu wrogowi naszego królestwa i oddaje mu swoją siostrę.

- Sądzę, że przede wszystkim pragnie zemścić się na królu Karolu.

Tak bardzo go nienawidzi.

- Chce się zemścić, ale najbardziej pragnie zająć jego miejsce - mruknęła księżna. - To brak lojalności ze strony poddanego, nawet jeśli jest on księciem i chce zapomnieć o swoim poddaństwie. Są to prawa honorowe, niepodlegające dyskusji.

Na wargach Katarzyny, wysuszonych przez lodowaty wiatr, który zerwał się i rozpędził chmury nad wieżami Amiens, pojawił się przez chwilę uśmiech.

- Niebezpiecznie jest wygłaszać takie słowa, księżno, byłoby jeszcze bardziej niebezpiecznie, gdyby książę dowiedział się o nich - powiedziała uszczypliwie.

Potężna dama spojrzała na nią z taką dumą, a zarazem szczerością, że Katarzyna poczuła rumieńce na policzkach.

- On dobrze zna mój sposób myślenia, pani Katarzyno. Kobieta mojej rangi nie zniża się do ukrywania spraw, nawet przed księciem Burgundii. To, co mówię tobie, pani, mogę powiedzieć również i jemu.

Katarzyna nie mogła ukryć swego dla niej podziwu. Ermengarda, krzykliwa, otyła, nawet trochę śmieszna, była z pewnością wielką damą i ani pokrywający ją tłuszcz, ani ekscentryczne ubiory nie były w stanie tego zmienić. Jej wielkość i godność były spontaniczne i zaćmiewały drobne ludzkie przywary.

Kiedy orszak przybył do Amiens, obie siostry w towarzystwie Ermengardy udały się do brata oczekującego na nie w pałacu biskupim.

Świta zajęła pomieszczenia przeznaczone do tego celu. Katarzyna z mężem rozgościła się w usytuowanym w pobliżu olbrzymiej białej katedry domu,którego okna wychodziły na spokojny kanał. Domek ten, mały, ale wygodny, należał do jednego z najznamienitszych w mieście sukienników, z którym wielki skarbnik utrzymywał szerokie kontakty handlowe. Garin wysłał do niego wcześniej swego majordomusa Tiercelina, sługę, sekretarza i służące Katarzyny z Sarą na czele. Zabrali oni ze sobą, pod dobrą eskortą, największe bagaże, więc po przybyciu do domu sukiennika Katarzyna stwierdziła, że wszystko jest przygotowane na jej przyjęcie. Ogień płonął w kominkach, jej pokój był przytulny i obity haftowanym płótnem, łoże zaścielone, a na stole, w garnuszku z malowanego fajansu, stały fiołki. W największej izbie czekał przygotowany posiłek. Ten dom, chociaż dość skromny, stanowił rzadki przywilej w tym przeludnionym mieście, gdzie najgorsze łóżko było na wagę złota.

Świty księcia Burgundii, Bedforda, książąt de Richemont, de Salisbury i de Suffolk pozajmowały wszystkie kwatery. Wielu mieszczan z Amiens musiało gnieździć się z całymi rodzinami i służbą w jednej tylko izbie, aby zrobić miejsce gościom, w większości przypadków grubiańskim i zarozumiałym panom przybyłym na spotkanie z księciem Filipem. W oknach wszystkich domów wywieszono tarcze herbowe, proporce i chorągwie łopoczące na wieczornym wietrze.

Herb Bretanii: ogony gronostajów na srebrnym polu, znajdował się na domach położonych na wschód od pałacu biskupiego, podczas gdy krwawe pale księcia de Foix zajmowały dzielnicę zachodnią. Południe należało do szkarłatnych róż Lancastera księcia de Bedforda. Sam regent angielski, z pomocą książąt Salisbury'ego i Suffolka, zajmował połowę miasta.

Burgundczycy zgromadzili się na północy, a służba biskupa Amiens - gdziekolwiek znalazła jakieś miejsca.

Tego wieczoru Katarzyna nie mogła zasnąć pomimo zmęczenia. Przez całą noc rozlegały się w mieście śpiewy, pokrzykiwania i hałaśliwy głos trąbek, od którego drżały domy. Wszyscy przygotowywali się do wspaniałych zabaw, zapowiedzianych przez księcia Filipa. Do hałasu z zewnątrz dochodziło jeszcze zdenerwowanie. Wieczorem Garin udał się do pałacu biskupiego, wezwany przez swego pana. Po powrocie wszedł do izby żony szykującej się do spania. Rozmawiała z Sarą, która szczotkowała i składała ubrania noszone przez panią w ciągu dnia.

- Jutro wieczór - powiedział tylko - zostaniesz, pani, przedstawiona Jego Wysokości w czasie balu zaręczynowego. Życzę ci dobrej nocy...

* * * Następnego dnia wieczorem pałac biskupi rozświetlał miasto niczym pożar. Naczynia z ogniem, poustawiane na blankach, strumień czerwonozłocistego światła przenikający przez okna, odbijały się na olbrzymiej, białej ścianie katedry, oświetlając kamienne figury nienaturalną łuną. Z każdej wnęki spływała kaskada jedwabiu pokrytego herbami, na każdej kolumnie znajdowała się jedwabna chorągiew. Na placu, gdzie z trudem powstrzymywano tłum miejscowych gapiów, roztaczał przepych malowniczy i kolorowy fresk tworzony przez nadchodzących gości. Panowie w kaftanach błyszczących od szlachetnych kamieni, których długie rozcięte rękawy spływały aż do ziemi, stawiający ostrożnie stopy obute w niedorzeczne ciżmy z długimi zakręconymi nosami, niekiedy uniesionymi do góry za pomocą złotych łańcuszków zamocowanych u pasa, z haftowanymi kapturami na głowach; damy w sukniach jak z sennych marzeń, na dziwacznych stelażach, błyszczące od klejnotów, ciągnące za sobą łokcie brokatu, atłasu, aksamitu lub lamy swoich odświętnych kreacji, wszystkie w koronkach i muślinach, niosące na głowach dziwaczne konstrukcje w kształcie półksiężyca, spiczaste, z podwójnym lub pojedynczym toczkiem.

Wielmoże, chronieni przed napierającym tłumem przez podwójny szpaler straży,szli niedbałym krokiem ku zabawie, niczym dziwaczne gwiazdy, iskrzące się przez moment w świetle pochodni rozjaśniających mrok przedsionka. Okna domów wokół pałacu pełne były gapiów, a otoczenie widoczne jak w pełnym słońcu, gdyż książę nie żałował pochodni i świec.