- Byłoby dobrze, gdyby był nim naprawdę! Kwiat lilii nie może przegrać, gdyż król będzie zhańbiony! Popatrzcie, Jego Wysokość jest bardzo blady!
W istocie była to prawda. Kierując wzrok w kierunku Filipa, Katarzyna zobaczyła, że wyglądem przypominał widmo. Na tle czerni kaptura i kaftana wydłużona twarz wydawała się szarozielona. Zaciskając zęby, patrzył na symbole władcy, którego chciał się wyrzec. Szarymi, szeroko otwartymi oczyma spoglądał na lilię, taką samą jak ta, która przyozdabiała hełm jego własnej zbroi. Był to wielce wymowny zarzut wobec zbratanego z Anglikami księcia de Valois'a. Książę musiał się opanować. Obaj rycerze, stojąc ramię w ramię, ale oddzieleni sznurami, opuścili kopie w kierunku trybuny. Katarzyna drżała i zaciskała ręce aż do bólu, co zwykle robiła, będąc wzruszona. Zobaczyła, że młoda kobieta siedząca obok Filipa, piękna i wspaniale ubrana, pochyliła się i przywiązała różową, haftowaną złotem wstęgę do kopii bastarda, posyłając księciu zwycięski uśmiech. Jan de Saint-Remy szepnął: - Pani de Presles! Najnowsza faworyta Jego Wysokości! Daje w ten sposób do zrozumienia, że życzy jak najlepiej sprawie kochanka, ofiarowując swe barwy jego rycerzowi. Urodziła Filipowi syna i już uważa się za księżnę!
Katarzyna oddałaby wszystko na świecie za możliwość przywiązania do kopii Arnolda delikatnej muślinowej chusteczki, którą trzymała w dłoniach.
W książęcej łoży powstało jakieś zamieszanie. Księżniczka Małgorzata wstała, odwróciła się do Artura de Richemonta i zapytała: - Czy pozwolisz mi, panie?
Wszyscy usłyszeli jej jasny głos. Richemont skinął głową z uśmiechem, który zmarszczył jego pokrytą bliznami twarz. Katarzyna, pamiętająca żarliwe prośby księżniczki w pałacu Saint-Pol, zobaczyła ze łzami w oczach, jak Małgorzata pochyla się i przywiązuje swój niebieski welon, w kolorze czapraka rycerza, do kopii królewskiego obrońcy.
- Niech Pan Bóg da ci odwagę, Arnoldzie de Montsalvy! Twój brat był moim przyjacielem, a ty walczysz w szlachetnej sprawie. Będę się za ciebie modliła.
Arnold skłonił się, prawie dotykając końskiego karku.
- Wielkie dzięki, szlachetna pani! Będę się więc również bił za miłość twoją i tego dzielnego rycerza, który zostanie twym szczęśliwym mężem.
Jestem z tego dumny i prędzej umrę, niż cię zawiodę. Niech Bóg da ci szczęście tak wielkie, jak wielkie jest twoje szlachetne serce!
Twarz Filipa Burgundzkiego zadrżała; w jednej chwili postarzał się o dziesięć lat. Nie patrząc na brata, Małgorzata powróciła na swoje miejsce.
Teraz obaj przeciwnicy odwrócili się tyłem do siebie i udali w przeciwległe rogi pola, gdzie giermkowie szykowali kopie z jesionowego drzewa i żelaza, nie zaś turniejowe kopie z lekkiego drewna. Tuż obok giermka Arnolda Katarzyna dostrzegła rudą czuprynę pana de Xaintrailles'a, który miał potykać się w następnej kolejności z panem de Rebecque'em, sekundantem de Vendome'a. Znowu zagrały fanfary. Herold Beaumont krzyknął mocnym głosem: - Przetnijcie sznury i rozpoczynajcie walkę!
Pod nożami giermków sznury opadły na ziemię. Pole było puste.
Walka mogła się rozpocząć. Walczący rzucili się ku sobie z podniesionymi kopiami i tarczami na ramieniu. Katarzyna zamknęła na chwilę oczy.
Wydawało jej się, że ciężki galop koni obciążonych stalą, pod którym drżała ziemia, dudni w jej sercu. Wszyscy na trybunach wstrzymali oddech.
Ermengarda położyła rękę na dłoni młodej kobiety.
- Przyglądaj się. Widowisko jest tego warte, a szlachetna dama musi umieć spojrzeć prawdzie w oczy. No patrzże, do licha! Twój mąż ci się przygląda.
Katarzyna natychmiast otworzyła oczy. Nastąpiło gwałtowne uderzenie i głośny okrzyk wyrwał się ze wszystkich piersi. Kopie uderzyły w sam środek tarcz. Ciosy były bardzo mocne. Przeciwnicy zgięli się w siodłach, ale żaden nie spadł z konia. Udali się kłusem w przeciwległe rogi areny, aby odebrać z rąk giermków nowe kopie.
- Sądzę, że zobaczymy wspaniałą walkę - powiedział spokojnie Saint- Remy nienaturalnym głosem. - To było znakomite!
Katarzyna spojrzała na niego krzywo. Ten sportowy entuzjazm szokował ją, wydawał się nie na miejscu, gdy w grę wchodziło życie ludzkie.
Powiedziała uszczypliwie: - Jakże to możliwe, że chociaż urodzony w Abbeville, nie jesteś panie po stronie króla Francji?
- Byłem - powiedział spokojnie. - Ale dwór Izabeli jest zepsuty i nie wiadomo, czy ten, który podaje się za Karola VII, jest prawdziwym synem Francji. Wolę księcia Burgundii.
- Wydaje się, że dobrze życzysz panu Arnoldowi de Montsalvy'emu.
- Bardzo go lubię. Gdyby był Karolem VII, nie miałbym przyjemności być w twoim, pani, towarzystwie, gdyż pozostawałbym przy Majestacie.
- Fakt, że służy królowi, powinien ci wystarczyć! - powiedziała Katarzyna surowo.
Ermengarda dała jej znak, by zamilkła. Rycerze ponownie ruszyli ku sobie z wielkim zapałem. Entuzjazm był chyba zbyt wielki, gdyż tym razem nic się nie wydarzyło. Koń bastarda uskoczył w momencie, gdy miał wyminąć się z koniem Arnolda. Kopie nie trafiły w cel, a rycerze z rozpędu przejechali jeszcze kilka sążni, zanim zawrócili i udali się do swoich obozów. Ruszając do namiotu, Arnold podniósł na chwilę przyłbicę hełmu, aby odetchnąć świeżym powietrzem.
Kiedy przejeżdżał drobnym kłusem przed trybunami, Katarzyna uchwyciła jego spojrzenie. Zobaczyła, że piękna, surowa twarz młodego człowieka skurczyła się lekko. Wtedy uśmiechnęła się do niego z całego serca, a miłość rozświetliła jej twarz z taką mocą, że Arnold zadrżał. Opuścił głowę i udawał, że zaciska mocniej na ramieniu niebieską szarfę. Zatrzymał się przed trybuną tylko na chwilę, ale Katarzyna była pełna radości. Tym razem spojrzenie Arnolda, które skrzyżowało się z jej spojrzeniem, nie było pogardliwe. Było w nim ciepło, jakiego się nie spodziewała. Ale cenna minuta już upłynęła.
I znowu walka porwała rycerza w piekielny taniec. Przeciwnicy złamali jeszcze po dwie kopie, bez widocznych wyników. Atakowany przez bastarda Arnold zginał się niekiedy, lecz pozostawał w siodle. Przy piątym natarciu kopia Lionela uderzyła w hełm młodego człowieka. Katarzynie wydało się, że głowa rycerza została urwana. Ale głowa i hełm były na swoim miejscu. Tylko przyłbica urwała się z jednej strony, odsłaniając twarz młodzieńca, po której spływały dwie strużki krwi.
- Jest ranny! - krzyknęła Katarzyna, unosząc się z miejsca. - Boże wszechmogący!
Czuła, że się dusi. Słaby okrzyk wyrwał się z jej warg tak białych jak sukienka.
Ermengarda chwyciła ją za ramię i zmusiła do zajęcia miejsca.
- Do licha, nie rób takiego widowiska. Zachowaj spokój, przyjaciółko!
Patrzą na ciebie!
- To nic poważnego - powiedział Saint-Remy, spoglądając na rannego.
- Nit z hełmu rozciął mu twarz.
- Ale niedawno był ranny w głowę! - jęknęła Katarzyna z tak wielkim bólem i trwogą, że sąsiad popatrzył na nią uważnie. Uśmiechnął się przelotnie.
- Wydaje mi się, że nie jestem jedynym Burgundczykiem, który dobrze życzy rycerzowi króla Karola - powiedział uprzejmie. - Powiem ci więc, pani, tak jak księżna Ermengarda, abyś się nie niepokoiła. Ten zuch jest wytrzymały. Walczył już z niejednym.
Arnold z niecierpliwością zerwał ręką zwisającą przyłbicę, drugą zaś uchwycił kubek z wodą, który mu podał Xaintrailles, i pospiesznie, długimi łykami, gasił pragnienie. Katarzyna spostrzegła, że bastard robi to samo.
Obydwaj chwycili w tym samym ułamku sekundy szóstą i ostatnią kopię.
Jeśli obaj utrzymaliby się w siodle, walka będzie kontynuowana na koniach, ale na topory. Arnold z odsłoniętą twarzą był w niekorzystnym położeniu.