Rudowłosy rycerz odwrócił się, aby coś odpowiedzieć. Czyniąc to, ujrzał Katarzynę i słowa piosenki zamieniły się w jego ustach w gwizd zachwytu. Odepchnął giermka kuksańcem i zbliżył się z szerokim uśmiechem.
- Piękna pani - powiedział, kłaniając się uprzejmie, na ile pozwalał na to stalowy pancerz. - Wizyta tak czarującej osoby tuż przed walką jest dla rycerza, godnego tego miana, największą pociechą. Nie sądziłem, iż moje zasługi są już tak znane, że najpiękniejsza kobieta odwiedza mnie jeszcze przed zakończeniem walki. Czy uczynisz mi łaskę i powiesz, kim jesteś?
Katarzyna uśmiechnęła się do niego mile i wyprowadziła go z błędu.
- Wybacz mi, panie, nie przychodzę do ciebie, lecz do niego - powiedziała, wskazując na Arnolda, który na dźwięk jej głosu wyrwał się z rąk giermka i siadając, spoglądał na nią ze zdziwieniem i gniewem.
- To znowu ty, pani! - wykrzyknął niezbyt uprzejmie. - Czy uważasz za swój obowiązek przybiegać do mego wezgłowia za każdym razem, kiedy dostaję szturchańca? W takim razie będziesz miała, moja droga, dużo do roboty...
Głos był twardy, ton ironiczny, ale Katarzyna obiecała sobie, że nie wpadnie w złość. Uśmiechnęła się do niego z bezwiedną czułością.
- Widziałam, jak straciłeś przytomność, panie. Obawiałam się, że twoja rana na głowie może się otworzyć. Straciłeś przedtem dużo krwi.
- Prosiłem cię już, pani, abyś nie troszczyła się o mnie - powiedział. - O ile wiem, masz męża, a jeśli chcesz okazywać komuś litość, daruj ją raczej swemu kochankowi. Książę Filip bardzo jej teraz potrzebuje!
Xaintrailles, którego żywe, brązowe oczy spoczywały na przemian to na jednym, to na drugim z rozmówców, włączył się do konwersacji.
- Ten niedźwiedź owerniacki nie jest godny twojej troski, pani.
Powinnaś przelać ją na kogoś, kto jest tego wart o wiele bardziej. Na honor, mam ochotę pozwolić Rebecque'owi, aby nabił mi parę guzów, jeślibym mógł mieć nadzieję, że te delikatne rączki będą mnie pielęgnować.
Arnold odepchnął giermka jednym ruchem ręki. Od dołu do pasa miał jeszcze na sobie części zbroi, od góry ubrany był w koszulę z białego lnu.
Szeroko rozwarta na piersi pozwalała dojrzeć opatrunek.
- Nic mi nie jest, to tylko zadraśnięcie - powiedział, wstając z wysiłkiem. - Idź bić się, Janie, Rebecque czeka na ciebie. Pamiętaj, jeśli ja jestem owerniackim niedźwiedziem, to ty też nim jesteś...
Xaintrailles zgiął ze dwa, trzy razy kolana, aby sprawdzić, czy złącza pancerza są dobrze nasmarowane, nałożył na zbroję jedwabną tunikę, wziął z rąk pazia hełm zwieńczony wieżą i przystrojony kolorowymi lambrekinami.
- Idę, zabiję Rebecque'a i wracam - powiedział wesoło. - Na miłość boską, nie bierz sobie pani do serca wstrętnego charakteru tego chłopaka i nie odchodź z namiotu przed moim powrotem, abym mógł jeszcze cieszyć się twoim widokiem. Niektórzy ludzie mają więcej szczęścia, niż na to zasługują.
Kłaniając się znowu, wyszedł i rozpoczął piosenkę w miejscu, gdzie wcześniej przerwał: Trudno, jeśli odmówisz mi swej miłości. ..
Arnold i Katarzyna pozostali sami, gdyż obaj giermkowie i paź poszli oglądać walkę. Stali twarzą w twarz, rozdzieleni skrzyneczką z balsamem postawioną na ziemi, lecz może również niewidzialnym antagonizmem, który wyrósł między nimi i rzucił do wrogich obozów. Katarzyna nie wie- działa, co powiedzieć. Tak długo czekała na tę chwilę, tak bardzo chciała znaleźć się z nim sam na sam, że kiedy marzenie spełniło się - była bez sił, R S jak wyczerpany burzą pływak dobijający do brzegu. Patrząc na Arnolda, nie zdawała sobie sprawy, że wargi jej drżą, a oczy ma wilgotne. Całe jej ciało było jednym błaganiem, prośbą, aby nie czynił jej krzywdy. On również spoglądał na nią, tym razem bez złości, z pewnym zainteresowaniem. Z głową lekko opuszczoną kontemplował promienną twarz spowitą delikatną koronką, cudowne różowe usta, krótki zgrabny nos, wielkie oczy, których zewnętrzne kąciki wznosiły się lekko ku skroniom.
- Masz fiołkowe oczy, pani - powiedział łagodnie, jak gdyby do siebie.
- Najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem, i największe. Jan ma rację, jesteś cudownie piękna, budzisz pożądanie... jesteś godna księcia! - dodał z goryczą. Jego twarz zmieniła się gwałtownie, wzrok stał się twardy. - Teraz powiedz mi, pani, po co tutaj przyszłaś...a potem odejdź! Sądziłem, że zrozumiałaś, iż nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Katarzynie powróciły mowa i odwaga. Jego uśmiech, słowa, które wypowiedział, wystarczały, aby wyruszyć na podbój niemożliwego. Nie bała się już ani jego, ani innych. Istniało między nimi coś niewidzialnego, czego być może młodzieniec nie odbierał, ale co ona czuła całą swoją istotą.
Cokolwiek by Arnold mówił i robił, nie mógł przeszkodzić temu, że należała do niego na zawsze i całkowicie, jakby uczynił ją swoją w oberży na rozstaju dróg. Łagodnie, bez przestrachu ani wahania, powiedziała: - Przyszłam powiedzieć, że cię kocham.
Wymówiwszy te słowa, poczuła się wolna. Jakież to było łatwe i proste! Arnold nie zaprotestował, nie obrzucił jej obelgami, czego się spodziewała. Cofnął się tylko o krok, podnosząc dłoń do oczu, jak gdyby poraził go zbyt silny blask, i po dłuższej chwili wyszeptał głucho: - Nie wolno! To stracona miłość! Ja również mógłbym pokochać cię, pani, bo jesteś piękna i pragnę cię. Ale jest między nami zbyt wielka przepaść. Nic jej wypełnić nie zdoła i nie umiałbym jej przekroczyć bez odrazy, nawet gdybym przez chwilę pozwolił gorącej krwi zapanować nad mą wolą. Odejdź...
Zamiast usłuchać, Katarzyna zbliżyła się, spowijając go zapachem perfum, zdecydowanym i cudownym, które Sara tak umiejętnie przygotowywała. Słodki zapach płynący z jej ubioru zwyciężył zapach krwi i balsamu, wypełniający olbrzymi namiot. Zrobiła w jego stronę jeszcze jeden krok, pewna siebie i swej mocy. Jak mógłby od niej uciec, skoro widziała jego drżące ręce i wzrok, unikający jej spojrzenia?
- Kocham cię - powtórzyła głosem niskim i namiętnym. - Zawsze cię kochałam, od chwili kiedy cię zobaczyłam. Przypomnij sobie... ten świt, kiedy po przebudzeniu znalazłeś mnie obok siebie. Nic innego nie zaprzątało twego umysłu... prócz tego, że ci się podobam. A ja przyjmowałam twoje pieszczoty i byłam bliska całkowitego oddania, bez wstydu i żalu! W głębi duszy bowiem jestem twoja. Odwracasz głowę? Czemu na mnie nie patrzysz? Czy boisz się mnie, Arnoldzie?
Po raz pierwszy nazwała go po imieniu, ale nie zaprotestował. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Bać się? Nie. Nie boję się ciebie, pani, ani twoich czarów. Może boję się siebie... nie wiem! Czemu przychodzisz mówić mi o miłości? Sądzisz, że dam się nabrać na twoje słowa? Przychodzą ci z taką łatwością, moja śliczna, że musiałbym być szalony, aby w nie uwierzyć.
W miarę jak mówił, ożywił się, podsycając złość, będącą najlepszą formą obrony.
- Nie wierzysz w moją miłość? - powiedziała z przygnębieniem Katarzyna. - Ale... dlaczego?
- Dlatego, że często powtarzane słowa nie mają żadnej wartości! Ot i wszystko! Chcesz, policzymy wspólnie. Sądzę, że mówiłaś je swemu powabnemu małżonkowi... i księciu Filipowi, ponieważ jest twoim kochankiem? Komu jeszcze? Och! Może temu młodemu i czarującemu oficerowi, który uganiał się za tobą w drodze do Flandrii? To już trzech, dodaj do tego jeszcze tych, o których nie wiem.
Pomimo danej sobie obietnicy, że nie będzie się gniewać, Katarzyna nie wytrzymała. Jego szyderczy ton był nie do przyjęcia, gdy ona przybywała do niego ze słowami miłości. Zaczerwieniła się gwałtownie, tupnęła nogą.