- Przestań mówić, panie, o sprawach, których nie znasz. Powiedziałam, że cię kocham, i powtarzam to. Jestem dziewicą pomimo ślubu, bo mąż nawet mnie nie tknął!
- Ani książę? - zapytał Arnold wyniośle.
- Ani książę! Ubiega się o mnie, ale nie należę do niego ani do nikogo prócz ciebie... jeśli tego chcesz!
- Jak możesz udowodnić, że mówisz prawdę?
Gniew Katarzyny zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Uśmiechnęła się promiennie do młodzieńca.
- Och... mój słodki panie, wydaje mi się, że łatwo można to udowodnić!
Nie powiedziała nic więcej. Zrobił krok w jej kierunku, przyciągany tą twarzą, jaśniejącą łagodnie w błękitnym cieniu namiotu. Na skurczonym obliczu rycerza Katarzyna wyczytała nieprzeparte, takie jak w dniu poznania, pożądanie. Intuicyjnie przeczuwała, że w tej chwili zapomni o wszystkim oprócz cudownych kobiecych kształtów, które miał przed sobą. Wiedziała, że zwyciężyła. Patrząc mu w oczy, przekroczyła skrzynkę z balsamem, oparła się o pierś Arnolda; stojąc na czubkach palców, zarzuciła mu ręce na szyję i podała usta. Zesztywniał. Poczuła, że jego mięśnie napinają się, jakby ciało usiłowało ją instynktownie odepchnąć. Śmiechu warta obrona! Czar wiotkiego przytulonego ciała podziałał na młodzieńca jak czarodziejski napój. Stracił panowanie nad sobą w tej samej chwili, kiedy Katarzyna pozwoliła nieść się namiętności i burzy zmysłów. Wszystko zniknęło!
Błękitne ściany namiotu, godzina, miejsce, nawet hałas dobiegający z pola walki, gdzie tysiąc gardzieli krzyczało z zapałem.
Arnold przycisnął Katarzynę do piersi z dziką brutalnością.
Przepełniony od wielu miesięcy głębokim pragnieniem, którego nie udało mu się zaspokoić, zawładnął świeżymi, różowymi ustami i pokrył je pełnymi pasji pocałunkami. Przyciskał ją tak mocno, że Katarzyna, przepełniona szczęściem, czuła przy swojej piersi szalone bicie jego serca. Dwa oddechy tworzyły teraz jeden i młodej kobiecie wydawało się, że umrze pod tymi wymagającymi ustami, wysysającymi z niej życie. Zagubieni w miłosnym uniesieniu chwiali się na niepewnych nogach, spleceni w uścisku, jak dwa samotne krzewy wstrząsane wichrami pośrodku wrzosowiska.
Nie usłyszeli powrotu Xaintrailles'a, czerwonego i dyszącego jak kowal, z rozciętą wargą. Rycerz zatrzymał się przy wejściu, z hełmem pod pachą. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Nie spiesząc się i nie spuszczając wzroku z obejmującej się pary, nalał sobie pełną szklanicę wina i wypił za jednym zamachem. Następnie, nakazawszy giermkom, aby pozostali na zewnątrz, zaczął, nie spiesząc się, zdejmować części zbroi. Był przy prawym naramienniku, gdy Arnold uniósł lekko głowę, spostrzegł go...
i puścił Katarzynę tak gwałtownie, że musiała złapać go za ramię, aby nie upaść.
- Nie mogłeś powiedzieć, że jesteś tutaj?
- Nie chciałem wam przeszkadzać - powiedział Xaintrailles. - Nie zwracajcie na mnie uwagi. Ściągam to i wychodzę.
Mówiąc to, zdejmował nadal zbroję; był już przy nagolennikach, podczas gdy jego przyjaciel nie zdążył jeszcze zdjąć swoich. Katarzyna, przytulona do piersi Arnolda, patrzyła na niego z uśmiechem. Nie czuła wstydu i zażenowania, że została zaskoczona w ramionach ukochanego mężczyzny. Arnold należał do niej, ona należała do Arnolda; nawet wejście Garina nie zmieniłoby tego! Młodzieniec obejmował ją ramieniem, jakby bał się, że mu umknie, lecz nadal obserwował rozbierającego się de Xaintrailles'a.
- A co z Rebecque'em? - zapytał. - Co z nim zrobiłeś?
- Będzie miał kłopot z siadaniem przez jakiś miesiąc, a na głowie nabiłem mu olbrzymiego guza, ale jest cały.
- Zostawiłeś go przy życiu?
- Dalibóg! Na nic lepszego nie zasługiwał ten żółtodziób. Gdybyś go widział: trzymał topór jak kościelną świecę. Na Boga, wzruszyłem się...
Xaintrailles zakończył ściąganie pancerza. W koszuli i pludrach dokonywał pospiesznej toalety za pomocą perfum, których obfitą strugę wylał na swe rude włosy. Następnie wyjął ze skrzyni krótki kaftan z zielonego aksamitu haftowanego srebrem i włożył długie ciżmy z tego samego materiału. Uczyniwszy to, złożył przed Katarzyną niski i ce- remonialny ukłon.
- Padam do nóg, piękna pani! Odchodzę, aby opłakiwać mą złą gwiazdę... i twój, pani, brak gustu. Chciałbym też odnowić znajomość z dobrym winem z Beaune. Ci przeklęci Burgundczycy mają przynajmniej dobre wino!
Wspaniały i majestatyczny wyszedł, wzdychając z głębi duszy. Arnold zaczął się śmiać, a Katarzyna wraz z nim. Ogromne szczęście, jakie odczuwała w tej chwili, powodowało, że każda istota lub rzecz z otoczenia ukochanego była jej droga. Podobał się jej rudowłosy Xaintrailles. Nawet poczuła do niego pewną sympatię.
Arnold zajął się nią znowu. Łagodnie posadził ją na polowym łożu i ujął czarującą, wzruszoną twarz w obie dłonie, aby lepiej się jej przyjrzeć.
Pochylił się nad nią.
- Jak odgadłaś, że cię przywoływałem - szepnął - że rozpaczliwie cię potrzebowałem? Wtedy, kiedy śmierć była blisko mnie, miałem ochotę skoczyć na trybunę i skraść ci pocałunek, aby przynajmniej opuścić ten świat, zaznawszy smaku twoich ust.
Obsypał znowu jej twarz szybkimi, czułymi pocałunkami; Katarzyna patrzyła na niego z uwielbieniem.
- Więc nie zapomniałeś mnie? - zapytała.
- Zapomnieć o tobie! O nie! Przeklinałem cię, nienawidziłem, ale zapomnieć o tobie? Jakiż mężczyzna, który choć przez chwilę trzymał w ramionach uosobienie piękna, mógłby o nim zapomnieć? Nie wiesz, ile razy śniłem o tobie, ilekroć przytulałem cię do siebie, pieściłem, kochałem. Ale - dodał z westchnieniem - to zawsze był tylko sen, po którym następowało przebudzenie.
- Teraz to nie będzie sen - wykrzyknęła Katarzyna namiętnie - ponieważ jestem prawdziwa i wiesz, że należę do ciebie...
Nie odpowiedział, uśmiechnął się do niej, a dziewczyna nie wytrzymała i ucałowała uśmiechnięte usta. Nikt nie uśmiechał się tak jak on, młodzieńczo i ciepło. Jego wspaniałe zęby rozjaśniały opaloną skórę twarzy.
Nagle Arnold wstał.
- Pozwól mi to zrobić - szepnął.
Zręcznym ruchem wyciągnął jedną ze szpilek, które przytrzymywały nakrycie głowy Katarzyny, zdjął delikatną konstrukcję z jedwabiu i koronek i położył obok swego hełmu. Potem oswobodził włosy dziewczyny, które spłynęły na jej ramiona wspaniałą, złocistą lawą.
- Cóż za cudo! - zachwycał się z dłońmi zatopionymi w strumieniu żywego złota. - Żadna kobieta nie może pochwalić się podobną ozdobą!
Zbliżył się, zamykając ją znowu w ramionach, szukając jej warg, szyi, piersi. Ciężki, wspaniały naszyjnik z purpurowych ametystów przeszkadzał mu. Zdjął go i rzucił na ziemię jak bezwartościową rzecz, następnie zajął się złoconym pasem sukni.
Nagle u wejścia stanął ponownie de Xaintrailles. Już się nie uśmiechał.
- To znowu ty? - wykrzyknął Arnold wściekły, że mu przeszkadza. - Czegóż w końcu chcesz?
- Wybaczcie, ale wydaje mi się, że wybraliście zły moment na miłosne igraszki. Coś jest nie w porządku, Arnoldzie.
- Co?
- Szkoci zniknęli. Nie ma już nikogo z naszych wokół namiotu, podobnie zresztą jak na polu walki!
Arnold poderwał się jednym skokiem, chociaż Katarzyna próbowała go zatrzymać przy sobie. Wyczuwała, że dzieje się coś niedobrego. Jej miłość była zagrożona, czuła to wyraźnie jak fizyczny ból.
- Jeśli to żart... - zaczął mówić młodzieniec.
- Czy wyglądam na żartownisia?
Była to prawda. Xaintrailles był blady, a na jego twarzy malował się niepokój. Arnold, chcąc pozbyć się go jak najszybciej, wzruszył ramionami.