Mózg zaczął pracować lepiej i ból przeobrażał się powoli w wolę walki.
Kiedy podniosła twarz ociekającą wodą i wycierała ją w jedwabny ręcznik pozostawiony przez Xaintrailles'a, postanowiła, że będzie walczyć.
Najlepszym sposobem udowodnienia Arnoldowi, że nie brała udziału w zasadzce zastawionej przez Luksemburczyka, było jak najszybsze wyciągnięcie go z więzienia. Mogła to zrobić tylko jedna osoba: książę Filip.
Chcąc doprowadzić twarz do normalnego stanu, Katarzyna wyciągnęła się przez chwilę na łóżku z mokrym ręcznikiem na oczach. Następnie uczesała się, zaplotła starannie warkocze i poprawiła nakrycie głowy.
Rozglądając się wokół siebie, zaczęła szukać ametystowego naszyjnika, który Arnold odrzucił gdzieś z pogardą. Zobaczyła, że leży przy fotelu, podniosła go i założyła na szyję. Był ciężki i zimny, ciążył jej tak samo jak niewola, na którą skazał ją Filip Burgundzki, czyniąc z niej żonę Garina de Brazeya, aby doprowadzić ją do swego łoża.
Tym razem w lustrze pojawił się obraz czarującej, młodej kobiety, pełnej wytwornej elegancji, lecz o twarzy przepełnionej rozpaczą. Zmusiła się do uśmiechu, o mało co nie zaczęła znowu płakać i odwróciła głowę od lustra. Już miała wychodzić, gdy spostrzegła hełm Arnolda pozostawiony na stole. Nasunęła się jej myśl, że młodzieniec cierpiałby, gdyby królewski herb znalazł się w nieprzyjacielskich rękach. Nie mogła pozwolić, by Jan de Luxemburg dotykał z szyderczym uśmiechem królewskich barw, w których Arnold tak chlubnie zwyciężył. Zaczęła szukać wokół siebie czegoś, w co mogłaby owinąć hełm. Zobaczyła czarną chorągiew ze srebrnym krogulcem, należącą do rodziny de Montsalvy, zerwała ją z drzewca, owinęła hełm i sta-nowczym ruchem włożyła go pod pachę; wyszła z namiotu z zamiarem udania się do Arras.
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, gdy przechodziła obok trybun, kierując się do wyjścia, zobaczyła Jana de Saint-Remy'ego. Spacerował tam i z powrotem, z rękami splecionymi na plecach; najwyraźniej czekał na kogoś.
Zobaczywszy ją, zbliżył się pośpiesznie.
- Zastanawiałem się, czy wyjdziesz pani kiedykolwiek z tego przeklętego namiotu. Spostrzegłem, że coś się tam wydarzyło, i zastanawiałem się, co się z panią dzieje - powiedział z niezwyczajnym u niego gadulstwem.
- Czy na mnie czekasz, panie?
- A na kogóż innego, piękna damo? Człowiek o dobrych manierach nie pozostawia kobiety, kiedy ta odwiedza nieprzyjaciela. Nie ośmieliłem się podejść, widząc, jak eskorta wyprowadza z namiotu naszych dzielnych przeciwników.
- Pomówmy o tym! - wykrzyknęła Katarzyna, zadowolona, że może na kimś wyładować złość. - Ten twój książę, to ładny numer...
- Twój książę, moja droga! - przerwał oburzony Saint-Remy.
- Zabraniam ci, panie, mówić w ten sposób. Nie będę służyła władcy postępującemu niehonorowo, wrzucającemu do lochu rycerzy, którym wcześniej obiecał ochronę, dlatego tylko, że okazali się lepsi. To jest niegodziwe! Nie wiem nawet, jak to nazwać.
Saint-Remy obdarzył ją pobłażliwym uśmiechem, jakim niania obdarza kapryśne dziecko, które tupie i krzyczy.
- Całkiem się z tym zgadzam. To niegodziwe! Ale czy jesteś pewna, piękna damo, że Jego Wysokość maczał palce w uwięzieniu królewskich rycerzy?
- Co chcesz, panie, przez to powiedzieć?
Jan de Saint-Remy wzruszył ramionami i poprawił na głowie swoją dziwaczną czapeczkę.
- Że pan Jan de Luxemburg mógł to zrobić na własną rękę. To do niego podobne. Czy pójdziesz ze mną, pani?
- Dokąd?
- Ależ... do Jego Wysokości, naturalnie! Przecież chyba taki miałaś zamiar? Nieopodal czeka na nas lektyka. Będzie ci wygodniej dostać się do pałacu. Małe, śliczne nóżki nie powinny się trudzić, tym bardziej że dźwigasz hełm. Daj, poniosę ten ciężar.
Po chwili zdziwienia Katarzyna wybuchnęła śmiechem. Saint-Remy okazał się zaskakującym mężczyzną! Pod uśpioną i zarozumiałą powłoką krył się umysł szczególnie żywy. Był w tej chwili cennym sojusznikiem. Z czarującym uśmiechem wyciągnęła do niego rękę.
- Bardzo dobrze odgadłeś moje chęci, panie de Saint-Remy.
Chciałabym, żebyśmy zostali przyjaciółmi.
Młody człowiek zdjął czapeczkę i zamiótł ziemię długim piórem, zginając się wpół przed dziewczyną.
- Już jestem twoim niewolnikiem, pani... i z wielką radością przyjmuję tę propozycję. Proszę podać mi dłoń i chodźmy do lektyki.
Podał ramię Katarzynie, pod drugie wsunął hełm Arnolda i poszli w kierunku lektyki, która oczekiwała trochę dalej.
Rozdział trzynasty
Dziwna noc
Zapadał już zmrok, kiedy lektyka wioząca Katarzynę przybyła przed pałac miejski, gdzie książę Filip miał swoje apartamenty. Wcześniej pojechała do siebie, aby przebrać się w prostą, czarną suknię z aksamitu, R S gdyż suknia z białego jedwabiu była nieco zmięta. Na głowie miała toczek z tego samego materiału, nałożony na złotą siatkę podtrzymującą włosy. Izba, którą dzieliła z panią Ermengardą, była pusta. Księżna z pewnością przebywała u księżniczek, pełniąc obowiązki wielkiej ochmistrzyni.
Katarzyna nie chciała czekać na jej powrót. W lektyce niecierpliwił się Jan de Saint-Remy.
Gdy młoda kobieta i jej towarzysz zjawili się przed strażnikami pilnującymi wejścia do pałacu, łucznik stojący na warcie nie chciał ich przepuścić. Ale Saint-Remy tonem nieznoszącym sprzeciwu rozkazał mu pójść po dowódcę straży. Posłano żołnierza, aby go odszukał. W tym czasie Saint-Remy podał Katarzynie hełm.
- Weź go, pani, gdyż przekażę cię dowódcy i pójdziesz dalej sama. W tej sprawie nie mogę zrobić nic więcej. Moja obecność wprawiłaby Jego Wysokość w zakłopotanie i uważałby, że musi okazać surowość. Sam na sam z nim ładna kobieta zawsze sobie poradzi...
Katarzyna chciała mu podziękować, lecz już powrócił żołnierz z dowódcą. Szczęście uśmiechnęło się tego wieczoru do Katarzyny, ponieważ dowódcą straży był Jakub de Roussay. Rozpoznał ją, przyspieszył kroku i podszedł z szerokim uśmiechem na twarzy: - Chciałaś mnie, pani, zobaczyć? Cóż za niespodzianka. W czym mogę pomóc?
- Czy mógłbyś, panie, powiedzieć Jego Wysokości, że chciałabym porozmawiać z nim przez chwilę bez świadków? Chodzi o sprawę najwyższej wagi...
Szczera twarz młodego oficera spochmurniała. Wyraźnie coś było nie tak, a ponieważ Saint-Remy pożegnał się dyskretnie i odszedł, Jakub odprowadził Katarzynę na stronę.
- Jego Wysokość jest akurat zajęty toaletą. Przygotowuje się do uczty, którą wydaje dzisiaj wieczór dla ławników i dam z Cite. Co więcej, nie będę ukrywał, że jest w złym humorze... Zbił nawet pejczem, z powodu drob-nostki, swojego ulubionego psa Briqueta. Nigdy jeszcze nie był w takim stanie. Muszę przyznać, że ma po temu powody. Szczerze mówiąc, pani Katarzyno, radziłbym odłożyć wizytę na jutro. Nawet ty możesz zostać przyjęta nieuprzejmie.
Od czasu strasznej sceny, jaką jej zrobił Arnold, w Katarzynie dokonała się zmiana. Nic nie było w stanie jej przestraszyć. Poszłaby do samego diabła, gdyby to było potrzebne. Spojrzała groźnie na Jakuba de Roussaya.
- Panie - powiedziała wyniośle - humor Jego Wysokości jest mi obojętny! To, co mu chcę powiedzieć, dotyczy jego dobrego imienia, a jeśli boisz się, panie, mnie zaanonsować, zrobię to sama, ot i wszystko, życzę ci dobrej nocy!