Tymczasem musiała oddać się mężczyźnie, którego nie kochała, a co więcej - znienawidziła go. Zmuszona była to uczynić, żeby ocalić życie Arnolda.
Płaciła za jego wolność najwyższą cenę. Zrozumiała, dlaczego Filip zgodził się zwolnić więźniów dopiero następnego dnia. Tę noc potraktował jako zastaw.
Kiedy książę zamknął za nią małe drzwi, rozejrzała się po niewielkiej komnacie bez okien, oświetlonej świecami w złotych świecznikach. Na niskim kredensie stały flakoniki perfum, pudełeczka z pomadami i pachnidłami. Wszystkie przybory toaletowe wykonano ze złota emaliowanego w żywe kolory. Pośrodku królowało duże lustro, odbijając łagodne światło świec i małe pomieszczenie o wyglądzie szkatułki całkowicie wyłożone purpurowym aksamitem. Na taborecie pokrytym identycznym materiałem przygotowano suknię z błękitnego muślinu i dobrane w tym samym kolorze małe, jedwabne pantofelki.
Katarzyna westchnęła, ogarnąwszy komnatę ponurym wejrzeniem. Z pomieszczenia nie było innego wyjścia, a nawet gdyby się znalazło, nic by to nie zmieniło w jej sytuacji. Takie było jej przeznaczenie i próba uniknięcia go była beznadziejna. Wcześniej lub później Filip będzie miał ostatnie słowo. Zmęczonym ruchem zdjęła z głowy aksamitny toczek, rzuciła go w kąt wraz z siateczką. Kiedy jej włosy osunęły się luźno na ramiona, zagryzła wargi, aby się nie rozpłakać. Minęło tak niewiele godzin od chwili, gdy Arnold zrobił to samo z czułą niecierpliwością. Katarzyna próbowała z całych sił odsunąć to zbyt dokładne i bliskie wspomnienie. Ze złością i pośpiechem zaczęła się rozbierać. Suknia spadła jej do stóp, taki sam los spotkał spodnią koszulę. Nerwowym ruchem chwyciła muślinową suknię, włożyła ją przez głowę, zdjęła buciki z aksamitu i pończochy, a nagie stopy wsunęła w małe pantofelki. Rzucając obojętne spojrzenie w kierunku lustra, stwierdziła, że materiał, z którego wykonano nocną toaletę, jest dosyć gęsty i ukazuje tylko zarysy ciała, kryjąc jego szczegóły. Następnie ruchem pełnym wyzwania odrzuciła do tyłu włosy, przełknęła ślinę i skierowała się zdecydowanym krokiem w kierunku drzwi.
Okazało się, że komnata Filipa jest pusta.
W pierwszym odruchu, widząc, że jest sama, podbiegła do drzwi, którymi ją tutaj wprowadzono. Spróbowała je otworzyć, ale daremnie. Były zamknięte na klucz. Z westchnieniem rezygnacji podeszła do kominka.
Pomimo palącego się ognia drżała w zbyt lekkim odzieniu. Wkrótce jednak ciepło ogarnęło ją całą i dodało ducha. Po pięciu minutach poczuła, że potrafi znieść to, co ją czeka. Filip musiał odejść na chwilę, ale z pewnością zaraz wróci.
Jakby na potwierdzenie tych myśli w zamku obrócił się klucz.
Otwierane drzwi zaskrzypiały lekko. Katarzyna zacisnęła zęby, odwróciła się... i stanęła twarzą w twarz z pokojówką w czepku i fartuchu z białego lnu, składającą ceremonialny ukłon: - Pościeliłam łoże - powiedziała nowo przybyła. Katarzyna nie zareagowała na te słowa, a służąca kontynuowała: - Jego Wysokość książę prosi cię, pani, abyś zechciała zjeść wieczerzę i położyć się spać, nie czekając na niego. Jego Wysokość będzie prawdopodobnie zajęty i prosi o wybaczenie. Zaraz przyniosę wieczerzę.
Stojąc przy stopniu łoża, pokojówka uniosła róg przykrycia, jakby namawiając, aby kobieta wślizgnęła się do pościeli. Katarzyna przyjęła to nieme zaproszenie. Zdjęła pantofelki i położyła się. Dzień był niezmiernie wyczerpujący, a ponieważ dzięki uczcie wydawanej dla ławników uzyskała odroczenie, należało z tego skorzystać i odpocząć.
Na dworze zrobiło się ciemno i zerwał się wiatr. Słyszała, jak wicher zawodzi w kominku, aż płomień chwilami przygasał. Wygodnie usadowiona wśród wielu jedwabnych poduszek, poczuła się dobrze. Komnata Filipa dała jej upragnioną samotność. Nie doznała jej, zakwaterowana w dwóch małych izbach dzielonych z Ermengardą i trzema innymi dwórkami. Myśląc o swej przyjaciółce, młoda kobieta uśmiechnęła się. Bóg jeden wie, co gruba księż- na mogła sobie teraz wyobrażać. Być może, że Katarzyna dała się porwać Arnoldowi i że galopuje teraz w kierunku Guise na grzbiecie rumaka? Ten obraz o mało co nie zniszczył całej odwagi, którą z takim trudem gromadziła od kilku godzin. Nie mogła myśleć o Arnoldzie, jeśli chciała zachować jasność myśli. Później tak, kiedy oczekująca ją próba będzie już za nią.
Wówczas będzie miała dużo czasu do zastanowienia.
Młoda pokojówka wniosła na tacy wieczerzę i Katarzyna posiliła się z wielkim apetytem. Nie miała nic w ustach od poprzedniego dnia.
Opuszczając dom późnym przedpołudniem, nie była w stanie zjeść czegokol- wiek pomimo wymówek ze strony Ermengardy. Teraz jej młode i zdrowe ciało domagało się jedzenia. Wypiła kubek bulionu z żółtkami, zjadła połowę pieczonej kury, plaster pasztetu z zająca, kilka marynowanych śliwek, popijając wszystko winem z Sancerre. Następnie odsunęła tacę, którą zabrała pokojówka, i ułożyła się wygodnie na poduszkach. Poczuła się znacznie lepiej. Ponieważ służąca zapytała uniżenie, czy życzy sobie jeszcze czegoś, Katarzyna zapytała, gdzie podział się książę. Ta odpowiedziała, że udał się do sali bankietowej, bo właśnie rozpoczęto ucztę.
- Proszę więc zasunąć zasłony i zostawić mnie samą - powiedziała młoda kobieta. - Już niczego nie potrzebuję.
Pokojówka zaciągnęła zasłony przy łożu, skłoniła się ponownie i wyszła na czubkach palców. Ułożona wygodnie Katarzyna próbowała zastanowić się nad zaistniałą sytuacją i przygotować na przyjście księcia, który zażąda zapłaty za to, co uważał za zaciągnięty dług.
Zmęczenie i ciężki żołądek, a także ciepło i wygoda łoża zwyciężyły.
Katarzyna szybko zapadła w głęboki sen.
* * * Po przebudzeniu się stwierdziła ze zdziwieniem, że zasłony łoża są rozsunięte i jest biały dzień. Jeśli nawet Filip znajdował się w komnacie, nie było go obok niej. Spostrzegła, że stoi obok okna, ubrany w ten sam szlafrok, co poprzedniego wieczoru, pisząc coś na wielkim pulpicie z kutego żelaza, pełnym zwojów pergaminu. Skrzypienie długiego gęsiego pióra i odległe pianie koguta wypełniały ciszę pomieszczenia. Usłyszał ruch, jaki uczyniła Katarzyna, siadając na łóżku, i, odwróciwszy głowę w jej kierunku, uśmiechnął się.
- Czy dobrze spałaś, pani?
Odłożywszy pióro, skierował się w stronę łoża, wszedł na dwa stopnie i oparł o jedną z kolumn, górując nad nią sylwetką. Katarzyna popatrzyła na księcia i na łoże, które było w takim porządku, jak gdyby wślizgnęła się doń przed minutą. Wyraz jej twarzy rozbawił Filipa.
- Nie... nie tknąłem cię, pani. Wróciłem wczesnym rankiem, gdyż przyjęcie trwało długo w noc, a ty spałaś tak smacznie, że nie chciałem cię budzić... choć miałem na to wielką ochotę. Nie lubię uprawiać miłości z zaspaną partnerką. Ależ jesteś piękna i świeża tego ranka, moje serce! Twoje oczy błyszczą jak almandyny, a twoje usta...
Rezygnując z niedbałej pozy, usiadł na brzegu łoża, otaczając ją bardzo delikatnie ramieniem i nie ściskając ani trochę. Powoli i z pewną zadumą pocałował ją, przymykając oczy. Myśl absurdalna i śmieszna przemknęła przez głowę Katarzyny. Przypominał jej wuja Mateusza w piwnicach w Marsannay, smakującego z beczki wyśmienite wino. Usta Filipa były niebywale zręczne i w niczym nie przypominały zachłannej brutalności ust Arnolda. Jego pocałunek był prawdziwą pieszczotą, kontrolowaną i przemyślaną, sprawiającą przyjemność. Dotyk był bardzo lekki, lecz Katarzyna czuła, że słabnie. Miała wrażenie, że znajduje się na śliskim zboczu, które ją porywa, szybko, coraz szybciej, w kierunku czegoś nieznanego. Nie mogła się zatrzymać... Był to zawrót głowy, cudowny i straszliwy, nieidący w parze z sercem. Ale ciało upajało się tym w skrytości.