- No dobrze - wtrąciła Katarzyna - lecz jestem jeszcze ja! Filip utrzymuje, że mnie kocha. Jeśli tak jest, będzie musiał mnie wysłuchać!
Tego samego wieczoru brat Stefan stanął przed zwodzonym mostem w Saint-Jean-de-Losne i poprosił, aby go wpuszczono. Był cały zakurzony, a z sandałów wystawały mu brudne, podrapane stopy. Uśmiechał się jednak pro-miennie.
- Cieszę się, że was widzę razem - rzekł i pozdrowił obie panie. - Pokój z wami!
- I z tobą, bracie Stefanie! - odparła Odetta. - Jakie wieści przynosisz?
Lecz Siadajże najpierw. Zaraz każę przynieść zimnego wina.
- Nie odmówię. Droga z Bourges jest długa i niebezpieczna. Cały czas deptały mi po piętach oddziały burgundzkiego kapitana Perrineta Gressarda.
Ledwo uszedłem z życiem! Za to nowiny przynoszę dobre, wręcz wspaniałe dla pani de Brazey. Król zgodził się wypłacić okup za pana de Montsalvy'ego, który zdążył już stanąć na swoim posterunku w Vermandois.
A jakie są wasze nowiny?Zamiast odpowiedzi Katarzyna wręczyła mnichowi list Ermengardy. Byt to pierwszy jej odruch buntu przeciwko Filipowi, i to uczyniony z pełną determinacją.
Brat Stefan szybko przebiegł wzrokiem alarmujący list hrabiny i rzekł: - Bedford czyni wielkie ustępstwa... potrzebuje Filipa... tak samo jak król potrzebuje wytchnienia.
- Co to znaczy? - spytała Katarzyna z odcieniem wyższości w głosie.
Mnich, nie przejmując się jej tonem, spokojnie odpowiedział: - To znaczy, że książę Filip opuścił Paryż i zmierza do Dijon, aby przygotować wesele pani z Gujenny... i że czas odpoczynku skończył się dla żony wielkiego skarbnika Burgundii.
Aluzja tak jasna wywołała uśmiech na ustach Katarzyny.
- Dobrze. Jutro wracam do Dijon!
- Ja zostaję! - rzuciła twardo Odetta. - Jeśli książę chce mojego miasta, będzie musiał wziąć je siłą, a z jego ruin wydobyć mojego trupa!
- Pani, obawiam się, że się nie zawaha! - wtrącił ponuro mnich. - A Saona płynie tak blisko, że książę łatwo pozbędzie się ciała... Z nim nie wygrasz! Po co tak się upierać?
- Po to, aby...
Odetta poczerwieniała, ugryzła się w język, w końcu wybuchnęła śmiechem.
- Dlatego, bracie Stefanie, że jest jeszcze za wcześnie. Masz rację, nie ma we mnie nic z bohaterki, a wielkie słowa do mnie nie pasują. Zostaję, bo po prostu czekam na posłańca księcia Sabaudii, który pragnie pogodzić wro-gich sobie książąt. Po jego odjeździe udam się do moich rodziców, do Dijon.
Katarzyna wróciła do swego pokoju i spędziła część nocy przy oknie.
Wzeszedł wspaniały księżyc. Pod murami rzeka toczyła cicho swe wody koloru rtęci. Dolina Saony pogrążona była we śnie. Od czasu do czasu ciszę mąciło dalekie szczekanie psa lub pohukiwanie sowy. Katarzyna czuła, że spokojne chwile minęły bezpowrotnie. Nadchodziły dni walki i strachu. Była teraz szpiegiem w służbie króla Francji. Dokąd jeszcze miała ją zaprowadzić miłość do Arnolda?
Rozdział trzeci Powrót Garina
Każdego roku w dniu świętego Michała Archanioła Katarzyna udawała się do kościoła pod jego wezwaniem, aby pomodlić się za duszę nieszczęsnego Montsalvy'ego, który, pomimo jej nieuleczalnej miłości do Arnolda, pozostał pierwszą, najczystszą miłością.
Kościół Świętego Michała znajdował się przy murach miasta i stanowił dosyć ponurą budowlę. Nad starą nawą wznosiła się kwadratowa wieża, cały dół był drewniany, widać też było niechlujne poprawki po ostatnim pożarze.
Zgodnie ze swoim zwyczajem Katarzyna nie spieszyła się zbytnio. Kiedy wraz z Perryną wracały do domu, słońce stało już wysoko. Niezwykle ożywienie przed szeroko otwartymi bramami pałacu - tłoczące się mulice i konie, stosy bagaży, cała ta krzątanina, której przyglądało się ciekawie kilku młodych kopistów - wskazywało na to, że wrócił Garin de Brazey. Katarzyna nie była tym faktem zaskoczona, gdyż spodziewała się przyjazdu męża lada dzień.
Była jedynie niezadowolona, że pojawił się tak wcześnie, a nie po południu, gdyż wtedy miałaby więcej czasu na przygotowanie się do rozmowy z nim, której przebiegu nie mogła przewidzieć.
W holu natknęła się na Tiercelina. Pilnował służących wnoszących właśnie wielki kufer z żelaznymi okuciami.
- Czy mój małżonek pytał o mnie? - rzuciła w jego stronę, zdejmując z włosów woalkę.
Majordomus ukłonił się nisko, potrząsając przecząco głową.
- Z tego, co mi wiadomo, nie, proszę pani. Pan Garin udał się prosto do swoich apartamentów. Nie widziałem, żeby schodził.
- Dawno przyjechał?
- Około godziny temu. Czy chcesz, pani, aby cię zaanonsować?
- Nie, to zbyteczne. Muszę się przebrać. Pan Garin nie lubi zbyt skromnych sukien - dodała Katarzyna z uśmiechem, wskazując na swój strój z cienkiego, białego jedwabiu, po czym wbiegła po schodach prowadzących do jej pokoju.
- Szybko, pomóż mi się przebrać - rzuciła w kierunku Perryny, która nie odstępowała swojej pani na krok.
Po wejściu do pokoju obie kobiety skamieniały z wrażenia. Ich oczom ukazał się bajeczny widok, coś, co przypominało jaskinię Ali Baby.
Wszystkie meble zniknęły pod stosem przecudnych tkanin. Z foteli, kufrów i kredensów spływały potoki kolorowych brokatów przetykanych srebrem i złotem, wysadzanych błyszczącymi kamieniami, mieniących się orgią fantastycznych odcieni. Z baldachimu spadała kaskada białych koronek flamandzkich z Brugii i Brukseli, układających się na kolorowych materiach niczym lawina śnieżna. Pośrodku pokoju stał szeroko otwarty wielki srebrny kufer wypełniony po brzegi buteleczkami ze złota, kryształu, nefrytu i karneolu, z których dobywał się niezwykły zapach perfum...
Oszołomiona tym widokiem Katarzyna zrobiła kilka kroków, lecz Perryna z otwartymi ustami stała na progu jak zaklęta. Katarzyna odwróciła się i widząc, że służąca schyla się w ukłonie, zrozumiała, że nadchodzi Garin. Coś w niej zadrżało, lecz zrobiła wysiłek, aby się opanować, przełknęła ślinę i zacisnąwszy palce na złoconym modlitewniku, stanęła wyprostowana, naprzeciwko drzwi, w wyczekującej pozie.
W chwilę potem ukazał się Garin i jak zwykle zatrzymał się w drzwiach bez słowa, przyglądając się swej żonie. Nie zdążył się jeszcze przebrać i jego buty do jazdy konnej pokryte były kurzem. Stężałe rysy twarzy czyniły go podobnym do posągu. Nagle na jego ponurym obliczu pojawił się uśmiech.
- Czy pokój się pani podoba?
- Ależ... jest wspaniały... Dlaczego to wszystko?
Garin podszedł powoli do Katarzyny i położył dłonie na jej ramionach.
- Coś mi mówiło, że należy ci się, pani, zadośćuczynienie. Jest to danina, którą składam mojej ofierze, wyraz moich wyrzutów sumienia. To także dowód, że myślałem o pani... - Spokojnie, bez żadnych widocznych uczuć, złożył pocałunek na jej czole, po czym odwrócił się.
- Wyrzuty sumienia? To doprawdy dziwnie brzmi w pana ustach.
- Dlaczego? To właściwe słowo. Niesłusznie cię posądziłem, pani, i żałuję tego. Dowiedziałem się bowiem, że tamtą noc spędziłaś u Jego Wysokości... Zresztą zupełnie spokojnie...
Obojętność jego głosu denerwowała młodą kobietę.
- Czy mogę spytać, kto pana tak dokładnie poinformował?
- Któż inny, jak nie sam książę? Powiedział mi, że ofiarował ci gościnę... z wszelkimi honorami. Mój gniew był więc niesłuszny. Sądziłem, żeś była u innego, i raz jeszcze proszę cię, pani, o przebaczenie.
- A przecież widziano mnie, jak wchodziłam do „tego innego", czyż nie? Kto ci, panie, powiedział, że tak bardzo się pomyliłeś? - rzuciła nerwowo Katarzyna.