Выбрать главу

Jej złość rosła z sekundy na sekundę. Jeszcze nigdy nie czuła się tak poniżona, traktowana jak przedmiot przez Filipa i jego skarbnika, którzy obojętnie decydowali o jej losie.

Garin wybuchnął śmiechem.

- Nikt, jedynie zdrowy rozsądek i ostatnie wiadomości. Sądzę, że gdyby istotnie pan de Montsalvy był więźniem twojego uroku, nie uczyniłby tego, co zamierza w tej chwili...

- Co masz na myśli, panie? Doniesiono mi, że wpadł w ręce Anglików w czasie bitwy pod Krawantem.

- W rzeczy samej, został pojmany, lecz król Karol wykupił go wraz z drugim panem z Owernii. Ale ja mam na myśli jego rychłe zaślubiny...

- Co takiego?

Garin udał, że nie zauważa, jakie wrażenie wywarły jego słowa na Katarzynie. Ujął w dłonie kawałek bladoróżowej satyny i bawiąc się nim od niechcenia, mówił dalej: - ...z Izabelą de Severac, córką marszałka. Związek ten planowano już od pewnego czasu i, jak się zdaje, przyszli małżonkowie są bardzo w sobie zakochani.

Katarzyna wbiła paznokcie w dłoń, aby nie zawyć. Czyniła nadludzkie wysiłki, by nie pokazać Garinowi, jak okropny ból sprawił jej tymi kilkoma słowami. Słabym głosem zapytała: - Od kogo masz, panie, te wiadomości? Nie sądziłam, że w Burgundii i w Paryżu wszyscy tak żywo interesują się tym, co się dzieje na dworze króla Karola.

- Moja droga, ależ tak! Jeśli związek ma takie znaczenie. A w tym przypadku łączą się dwie stare i znane rodziny, więc cała szlachta jest zainteresowana. Ślub był przewidziany na święta Bożego Narodzenia. Ale narzeczeni nie chcą tak długo czekać. Wesele odbędzie się w Brugii za miesiąc. No cóż, myślę, że to dobre nowiny zarówno dla mnie, jak i dla ciebie. Jeżeli się żywi przyjaźń dla kogoś... jak ty, pani, dla młodego Arnolda de Montsalvy'ego, jest się szczęśliwym, mogąc dzielić jego szczęście. Dla mnie nowina też jest dobra, gdyż mnie upewnia... dając mi odczuć jednocześnie, jaki byłem wobec pani niesprawiedliwy. Czy mi przebaczysz?

- Oczywiście, że przebaczam. Nie martw się o to, panie. I dziękuję ci za te wszystkie wspaniałości.

- Pomyślałem sobie - rzekł Garin, składając pocałunek na zimnej dłoni Katarzyny - że będziesz potrzebowała nowych strojów na to wesele. Musisz pięknie wyglądać. Jestem taki dumny, kiedy cię podziwiają!

Komplementy w ustach Garina należały do rzadkości. Katarzyna zmusiła się, żeby się uśmiechnąć, lecz jej boleśnie zranione serce krwawiło.

Za nic na świecie nie mogła dopuścić do tego, aby Garin zauważył jej rozpacz. Odniosła wrażenie, iż w bacznym spojrzeniu męża czai się oczekiwanie na taką reakcję. Zaczęła przerzucać koronki, które przywiózł, co pozwoliło jej mieć spuszczone oczy. Czuła, że za chwilę się rozpłacze.

Garin oddalił się w kierunku drzwi, lecz na progu odwrócił się i dodał: - Byłbym zapomniał... Książę przysyła ci pozdrowienia. Prosił mnie też, abym ci przekazał, że byłby szczęśliwy, mogąc się z tobą spotkać w najbliższym czasie.

To, co kryło się za tymi słowami, przekraczało granice wytrzymałości Katarzyny. Nie można było dobitniej uzmysłowić jej opłakanej sytuacji, w jakiej się znajdowała. Kimże była ona, córka prostaka, w porównaniu z taką Izabelą de Severac. Można było kupczyć jej życiem, handlować jej ciałem i jej skromnością... Co za wstyd, co za niegodziwość! Jak dwóch mężczyzn mogło tak postępować z niewinną kobietą?

Odwróciła się w stronę Garina z twarzą pobladłą ze złości; jej oczy płonęły gniewem.

- Nie spotkam się z księciem - powiedziała niskim, gardłowym głosem.

- Pan i pana książę możecie od dzisiaj położyć krzyżyk na tak sprytnie uknutych planach! Co do pana, to wolno panu być fałszywym mężem, okrywać się hańbą i popadać w śmieszność! Ale ja, mała mieszczka bez znaczenia, zabraniam panu handlować mną jak jakimś towarem!...

Nagle z jej oczu trysnęły łzy i pokryły całą twarz, lecz jej wzburzenie nie zmalało. Zagarnęła w ramiona rozrzucone wokół niej materiały, cisnęła je na podłogę i deptała z wściekłością.

- Oto, co czynię z pańskimi prezentami! Nie potrzebuję materiałów, nie potrzebuję sukien, których nie będę nosić! Nie zobaczą mnie więcej na dworze... nigdy!

Garin przyglądał się Katarzynie z lodowatym wyrazem twarzy.

- Nikt nie wybiera swego losu, moja droga... a pani los, w moim przekonaniu, nie jest wcale okropny.

- To pan tak uważa, nie ja! Jakim prawem odebrał mi pan wszystko, co stanowi o szczęściu kobiety: miłość, dzieci...

- Książę pała do pani afektem.

- Ale ja go nie kocham, nie będzie mnie miał. A teraz proszę stąd wyjść! Proszę wyjść! Czyż nie widzi pan, że nie mogę znieść pana widoku!

Czy nigdy pan nie wyjdzie?

Garin otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie rzekłszy nic, wzruszył tylko ramionami, wyszedł z pokoju i zamknął drzwi. Katarzyna rzuciła się na łóżko, szlochając głośno. Kaskada koronek spadła na nią z baldachimu i okryła jej rozpacz białą mgłą. Tym razem wszystko było skończone, życie przestało mieć sens. Arnold utracony na zawsze, gdyż kocha inną, młodą, piękną, godną niego kobietę, może ją szanować i mieć z nią dzieci, z których będzie dumny! A do niej, córki złotnika, żony uległego Garina, którą widział nawet w łóżku księcia Filipa, będzie zawsze czuł pogardę. Była opuszczoną istotą pośrodku pustyni, bez żadnej drogi, bez gwiazd. Nie wiedziała, gdzie jest jej ratunek. Nie miała już nic... nawet ramienia Sary, w które mogłaby wtulić swą umęczoną głowę. Sara, tak jak inni, wzgardziła nią i odeszła - tak jak Arnold i Garin, tak jak wzgardziłby nią i porzucił książę Filip, zaspokoiwszy swoją żądzę.

Piersią Katarzyny wstrząsnęło spazmatyczne szlochanie. Łzy paliły jej oczy... Uniosła się z wysiłkiem, zaplątana w zwoje koronek, które chwyciła ze złością, aby je podrzeć. Wstała powoli, opierając się o kolumnę łoża.

Wokół niej wirował pokój, podobnie jak tego dnia, gdy u wuja Mateusza wypiła za dużo wina. Zauważyła stojący na kredensie kuferek wysadzany niebieskimi i zielonymi kamieniami. Z wyciągniętymi rękami rzuciła się po niego jak po swój jedyny ratunek, przycisnęła go mocno do piersi i opadła na podłogę. Jej serce waliło jak szalone. Otworzyła kuferek i wyciągnęła małą kryształową buteleczkę w złoconym etui. Była w niej trucizna, którą ongiś dostała od Abu-al-Khayra. Medyk przykazał pilnować jej jak oka w głowie.

- Zabija natychmiast, bez najmniejszego bólu - powiedział. - To moje arcydzieło. Zależy mi, abyś to miała, gdyż w tych okropnych czasach każda kobieta powinna mieć możność ucieczki przed potwornościami, jakie mogłyby ją spotkać. Gdybym miał ukochaną żonę, też ofiarowałbym jej taką buteleczkę... Jesteś zbyt droga memu sercu...

Pierwszy i jedyny raz medyk z Kordoby wspomniał o swoich uczuciach do niej, co głęboko wzruszyło Katarzynę, a także wprawiło ją w dumę, gdyż dobrze znany jej był niepochlebny sąd Abu o kobietach. Dzisiaj, dzięki przyjaźni mauretańskiego medyka, miała w ręku sposób na ucieczkę przed własnym losem, przed przyszłością, której nie chciała. Wyciągnęła flaszeczkę ze złoconej oprawy. Płyn był bezbarwny i przezroczysty jak woda. Przeżegnała się pośpiesznie. Jej wzrok spoczął na dużym krucyfiksie z kości słoniowej zawieszonym na ścianie pomiędzy oknami.

- Przebacz mi, Panie - wyszeptała.

Uniosła buteleczkę do ust. Za chwilę wszystko będzie skończone. Oczy się zamkną, pamięć zgaśnie, a zranione serce przestanie bić.

Już miała przechylić zawartość flakonika do ust, gdy nagle czyjeś ręce wyrwały truciznę z jej dłoni.