Przy pożegnaniu spojrzała pytająco na Katarzynę.
- Obiecuję, że się zastanowię, Ermengardo - rzekła dziewczyna, starając się uśmiechnąć.
I podobnie jak brat Stefan, hrabina chcąc nie chcąc, musiała się zadowolić taką odpowiedzią. Po jej wyjeździe Katarzyna zamyśliła się.
Wciąż słyszała słowa Ermengardy. Docierało do niej ich brutalne znaczenie... Przyjąć miłość Filipa... Owego ciepłego, jesiennego wieczoru Katarzyna poczuła, że coraz mniej buntuje się przeciwko temu pomysłowi.
Aby zostać sam na sam ze swymi myślami, wróciła do ogrodu. Było to jej ulubione schronienie. Wzdłuż niskiego muru, który oddzielał ogród od winnicy, rosły wysokie sosny, dalej prawie zdziczałe krzewy różane.
Katarzyna skierowała się do dużej, okrągłej studni, która - jak powiadano pamiętała czasy rzymskie, i oparła się o nią. Łagodność tego jesiennego zmierzchu przynosiła ukojenie jej duszy.
Nagle dziewczyna zadrżała, kiedy jej wzrok spoczął na krawędzi muru; najwyraźniej widać tam było przesuwające się czarne pióro, które mogło być przybraniem męskiego kapelusza. Pióro przesunęło się w jedną stronę, potem wróciło. Katarzyna, ukryta w gałęziach wiciokrzewu oplatających studnię, wstrzymała oddech i obserwowała jego tajemnicze ruchy. Potem pióro zatrzymało się i zaczęło wznosić. Ukazał się szary kaptur, czoło i dwoje oczu. Nieznajomy rozejrzał się po ogrodzie ostrożnie, po czym jego głowa zniknęła, widać było tylko pióro przemykające wzdłuż kamiennego ogrodzenia.
Katarzyna szybko opuściła swoją kryjówkę i wspięła się na mur. Kiedy dotarła do krawędzi, zobaczyła męską postać spowitą w ciemny płaszcz, oddalającą się szybkim krokiem w stronę drzew, gdzie czekał koń.
Nieznajomy wskoczył na siodło, spiął konia ostrogami i nie oglądając się za siebie, ruszył galopem w stronę Dijon.
Przez dłuższą chwilę Katarzyna nie mogła ochłonąć z wrażenia.
Czyżby nocny gość należał do trupy Jakuba de Roussaya? Widocznie kapitan na rozkaz swego pana kazał śledzić ją nadal. Co do Garina, to można go było raczej nie podejrzewać. Tego ranka przysłał lakoniczny list, w którym podawał dokładną datę ślubu Arnolda, uroczystość miała się odbyć w ostatnich dniach października, i zawiadamiał Katarzynę, że kazał przygotować dla niej stroje odpowiednie na tę okoliczność. Pani Gauberte znała jej wymiary, a także upodobania, więc mogła się zabrać do szycia pod jej nieobecność. W sumie list był bardzo spokojny i bezbarwny. Nie, Garin z pewnością nie miał nic wspólnego z wieczorną wizytą nieznajomego.
Głos matki wyrwał Katarzynę z zamyślenia. Przyrzekła sobie, że na przyszłość będzie bardziej uważać. Chciała zostać jeszcze kilka dni w Marsannay, chociażby ze względu na miłość własną, ażeby nie wyglądało na to, że zbyt szybko poddała się namowom Ermengardy.
Cały następny dzień spędziła w ogrodzie na haftowaniu, lecz praca nad białym, jedwabnym ornatem dla proboszcza Marsannay nie posuwała się zbytnio. Pochylając się nad pękiem kłosów, które miała wyhaftować złotą nicią, bezwiednie kierowała wzrok w stronę muru i usiłowała dostrzec jakiś cień, a może przesuwające się pióro. Na próżno. Nic oprócz dalekiego śpiewu dobiegającego z winnicy nie zakłócało błogiego spokoju tego jesiennego dnia. Burgundzka jesień, niemająca sobie równej w całym królestwie, roztaczała swoje powaby, a ziemia pyszniła się bogactwem i płodami.
Katarzyna usłyszała głos matki wołającej ją na kolację, złożyła więc robótkę i niechętnie opuściła ogród, postanowiwszy, że wróci tu, gdy tylko zapadnie zmierzch. Kiedy posiłek dobiegał końca, wydało się jej, że słyszy daleki tętent kopyt. Nie czekając, aż wuj Mateusz zmówi modlitwę, wybiegła ze stanowczym zamiarem, żeby skończyć z niepewnością raz na zawsze.
Nikt nie zwrócił uwagi na jej nagłe zniknięcie. Jacquetta drzemała na krześle, zmęczona po całym dniu prania bielizny, a wuj rozprawiał z Abu na temat przyszłych zalet wina, które dzisiaj właśnie wyciskano.
W przedsionku zobaczyła oparty o mur kostur wuja. Mateusz zabierał go zawsze ze sobą do winnicy. Kostur był z prostej, dębowej gałęzi, zakończonej potężnym sękiem tworzącym rączkę. Dłoń wuja przez lata wygładziła i wypolerowała chropowatość, ale kostur pozostał ciężki. W rękach Katarzyny mógł stanowić niebezpieczną broń. Tak uzbrojona pobiegła do ogrodu. Nieznajomy będzie miał za swoje...
Lecz nie było słychać żadnych odgłosów. Wieś spała spokojnie.
Zapadła ciemna noc. Katarzyna zrobiła kilka kroków w stronę muru, chroniąc się wśród sosen. Ta cisza niepokoiła ją, gdyż mogłaby przysiąc, że słyszała odgłos kopyt. A może to był tylko spóźniony rycerz galopujący do Dijon przed zamknięciem bram... Mimo to cicho i nieruchomo czekała na swoim stanowisku.
Po upływie dziesięciu minut usłyszała toczący się kamień i odgłos kroków na drodze za murem. Ktoś się skradał. Wstrzymując oddech, Katarzyna mocniej ścisnęła kostur. Powoli, ostrożnie zrobiła kilka kroków na żwirowej alejce, po czym wspięła się po kamieniach pod osłoną leszczyny.
Czarne pióro poruszyło się tuż obok niej. Katarzyna usłyszała oddech człowieka szukającego odpowiedniego miejsca do pokonania muru.
Wydawało się, że tym razem nieznajomy był zdecydowany i miał zamiar dostać się do domu Mateusza.
Z oczami utkwionymi w czarnej postaci, uniosła kostur z uczuciem zadowolenia, jakie ma kot obserwujący niewinną mysz zbliżającą się do jego pazurów. Kiedy w końcu głowa znalazła się w zasięgu ciosu, uderzyła z całych sił. Ze stłumionym krzykiem, któremu towarzyszył szelest liści i lawina kamieni, nocny gość zwalił się na ścieżkę. Katarzyna z satysfakcją włożyła kostur pod pachę i upewniwszy się, że mężczyzna się nie rusza, poszła do domu po latarnię.
Kiedy wróciła kilka minut później, jej ofiara zaczynała odzyskiwać przytomność. Katarzyna schyliła się, szybkim ruchem zerwała kaptur z czarnym piórem, zbliżyła latarnię do twarzy i zamarła z wrażenia. Przed nią leżał powalony ni mniej, ni więcej tylko sam książę Filip we własnej osobie.
Rozdział czwarty Argumenty Filipa
Katarzyna nie mogła w pierwszej chwili zrozumieć, co się właściwie stało, lecz na wszelki wypadek wezwała wszystkich znanych jej świętych na pomoc. Na szczęście Filip poruszał się, więc na pewno go nie zabiła. W jaki sposób miała odgadnąć, że potężny książę Burgundii ukrywa się w zwykłym uniformie żołnierza swej własnej straży? Odzyskując powoli władzę w członkach, położyła dłoń na czole leżącego. Było ciepłe i nie dostrzegła na nim żadnej rany. Filip zawdzięczał wiele kapturowi z grubego sukna, które złagodziło potężne uderzenie.
Czy należało biec do domu po pomoc? Jeśli Filip tak starannie się ukrywał, to z pewnością zależało mu na tym, aby jego obecność nie została odkryta. Podbiegła do studni, zaczerpnęła wiadro wody i umoczywszy chusteczkę, przyłożyła ją do czoła księcia. Książę otworzył oczy i uśmiechnął się, poznając Katarzynę.
- W końcu cię odnalazłem, piękny wędrowniku - rzekł, śmiejąc się. Dalibóg, nie przyszło mi to łatwo. Gdzie się ukrywałaś? W każdym razie muszę przyznać, że byłaś dobrze strzeżona... Och! Moja głowa! - syknął, przykładając dłoń do czaszki. - Co mi się przytrafiło?
- Zostałeś zdzielony w głowę, panie.
- Napastnik musiał mieć piekielną siłę. Komu zawdzięczam tę przygodę?