Pochylając się w stronę sąsiadki, pani de Vergy, wskazała na biskupa, pytając: - Kto to taki?
Alix de Vergy spojrzała na Katarzynę z wyższością.
- Czy to możliwe, żebyś pani nie znała biskupa de Beauvaisa? Och, prawda... pani jesteś od niedawna na dworze.
- Może nie znam biskupa de Beauvaisa - odpaliła Katarzyna - ale tego człowieka znam! Jak się nazywa?
- Ależ to Piotr Cauchon, na Boga! Jedna z najznamienitszych postaci naszych czasów i jeden z najgorętszych zwolenników połączenia z Anglikami. Wiele się o nim mówiło na konsylium w Konstancji parę lat temu, a ostatnio regent Bedford przyznał mu urząd jałmużnika Francji. To człowiek wybitny...
Katarzyna nie wierzyła własnym uszom. Piotr Cauchon! Wspólnik Caboche'a. Oprawca jałmużnikiem Francji!Można było umrzeć ze śmiechu.
Wyraz obrzydzenia na twarzy Katarzyny zdziwił panią de Vergy.
- Wiele lat temu także mówiono o nim, lecz w Paryżu! Porozumiał się wtedy z Rzeźnikami i razem z nimi wieszał niewinnych ludzi, których jedyną winą było to, że nie myśleli tak jak on! I ten człowiek został biskupem? Taki potwór w służbie Pana?... Czy zechcesz mnie pani przedstawić temu człowiekowi?
Alix de Vergy, w całkowitym osłupieniu, nie próbowała odmówić.
Pewność siebie tej małej mieszczki oszołomiła ją zupełnie. I ta jej pogarda, z jaką mówiła o takiej osobistości jak biskup de Beauvais! Cieszący się takimi łaskami u samego księcia!
Kilka chwil później Katarzyna dostąpiła zaszczytu ucałowania pierścienia biskupa. Uczyniła to nie bez obrzydzenia, gdyż jego palce były tłuste jak serdelki.
- Pani de Brazey... - rzekł biskup z namaszczeniem. - Jestem niezwykle szczęśliwy, mogąc cię poznać. W radzie mówi się o twoim mężu, pani, jako o bardzo wybitnym finansiście. Co do pani, nie miałem jeszcze zaszczytu cię spotkać, gdyż w przeciwnym razie pamiętałbym o tym. Mam szczególną pamięć do twarzy, a w dodatku... twoja twarz, pani, należy do tych, których się nie zapomina, nawet jeśli jest się duchownym...
- Wasza wielebność jest zbyt łaskawy! - odparła Katarzyna, udając zmieszanie. - A jednak już kiedyś się spotkaliśmy. Dawno temu.
- Doprawdy? Zaskakujesz mnie, pani!
Rozmawiając, uczynili kilka kroków, tak że ludzie, którzy ich otaczali, usunęli się na bok, zgadując, że wielebność chce zostać chwilę sam na sam z piękną Katarzyną. Młoda kobieta postanowiła wykorzystać sposobność, lecz Cauchon odezwał się pierwszy: - Czy twój ojciec, pani, nie był przypadkiem znamienitym sługą księcia Jana, Boże miej jego duszę w swej opiece! Książę był moim największym przyjacielem! Czy możesz mi, pani, przypomnieć swoje panieńskie nazwisko?
Katarzyna potrząsnęła głową z zagadkowym uśmiechem.
- Mój ojciec nie należał do ludzi Jana bez Trwogi, ale jeżeli Wasza Świątobliwość utrzymuje, że go poznał, to w istocie jest to prawdą... Lecz poznanie nastąpiło nie w takich okolicznościach, jakie Wasza Świątobliwość sobie wyobraża... W rzeczywistości... Wasza Wielebność kazał go powiesić!
Cauchon wzdrygnął się.
- Powiesić? Szlachcica?... Ależ, pani, gdyby podobna rzecz zdarzyła się z mojego rozkazu, pamiętałbym o tym!
- Mój ojciec nie był szlachcicem - ciągnęła Katarzyna głosem niepokojąco spokojnym. - Mój ojciec... był zwykłym złotnikiem w pobliżu mostu Pont-au-Change w Paryżu. To wszystko zdarzyło się dziesięć lat temu.
Nazywał się Gaucher Legoix... Jego nazwisko powinno przypomnieć ci, panie, tamte wydarzenia... Pan i pana przyjaciel Caboche kazaliście go powiesić... ponieważ ja... niewinna dziewczyna... ukryłam w naszej piwnicy... ukryłam nieszczęśnika... tak samo niewinnego jak ja... którego zmasakrowano na moich oczach!
Na dźwięk nazwiska Caboche tłuste policzki biskupa poczerwieniały.
Dostąpiwszy tak wysokich godności, niechętnie przypominał sobie o dawnych znajomych świadczących o nim niezbyt pochlebnie. Jego małe oczka wpatrywały się uporczywie w twarz Katarzyny.
- Już wiem, dlaczego twoja twarz, pani, wydawała mi się znajoma. Ty jesteś tą małą Katarzyną, nieprawdaż? Czuję się wytłumaczony, że od razu cię nie poznałem, gdyż bardzo się zmieniłaś. Kto by przypuścił...
- ...że córka prostego rzemieślnika dostanie się na dwór Burgundii? Ani Wasza Świątobliwość, ani ja. Przeznaczenie rządzi się własnymi prawami.
- Niebywałe! Przypomniałaś mi, pani, rzeczy, o których chciałem zapomnieć. Widzisz, jestem z tobą szczery. I będę jeszcze bardziej: ja osobiście nie miałem nic przeciwko twemu ojcu. Może nawet byłbym go uratował, gdyby to było możliwe. Niestety, nic się nie dało zrobić.
- Jesteś, panie, pewien, że chciałeś go uchronić od stryczka? Przecież miałeś w zwyczaju pozbywać się niewygodnych osób. A on był dla ciebie niewygodny!
Cauchon ani drgnął. Jego nalana twarz pozostała niewzruszona, spojrzenie twarde jak kamień.
- Masz rację, był niewygodny! A wtedy półśrodki nie wystarczały. W istocie, nie mylisz się pani, nie próbowałem go uratować, ponieważ to nie miałoby sensu.
- W końcu słyszę słowa szczerości!
Doszli do głębokiej wnęki okiennej. Biskup położył palec na ołowianym obramowaniu szybki i przesuwając nim bezwiednie, patrzył w dał.
- Pozwól, pani, że cię o coś zapytam. Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać? Musisz mnie nienawidzić?
- To prawda, nienawidzę cię, panie - odparła niezwykle spokojnie Katarzyna. - Chciałam tylko przyjrzeć ci się z bliska... i powiedzieć, że istnieję. Winna ci też jestem podziękowanie, gdyż twój sznur uratował ojca...
od jeszcze gorszej śmierci.
- Jakiej?
- Śmierci z żalu! On bardzo kochał swoją ojczyznę, swojego króla i swój Paryż, dlatego jego serce pękłoby z bólu, gdyby zobaczył, jak panoszą się Anglicy!
Na chwilę w bezbarwnych źrenicach Cauchona zabłysnął gniew.
- Anglik panuje tutaj przez prawo urodzenia i przez spadek królewski!
Jest naszym prawowitym władcą urodzonym z Francuzki i wybranym przez swoich dziadków, podczas gdy bastard z Bourges... jest tylko awanturnikiem!
Katarzyna wybuchnęła krótkim, donośnym śmiechem.
- I chcesz, panie, żeby ktoś uwierzył w te słowa? Sam sobie nie wierzysz! Wasza Wielebność zdaje sobie sprawę z tego, że król Karol VII nie wyznaczyłby go nigdy na jałmużnika Francji! Natomiast Anglik jest mniej wybredny... i nie bez przyczyny! Nie ma wyboru! I pozwól mi zauważyć, że jak na sługę bożego nie bardzo wiesz, kogo powołał Najwyższy na króla Francji.
- Henryk VI jest prawdziwym i jedynym królem Francji! Biskup był bliski apopleksji, lecz Katarzyna bezlitośnie obdarzyła go swoim najsłodszym uśmiechem.
- Nieszczęściem Waszej Wielebności jest to, że raczej dałbyś się pokrajać, niżbyś miał przyznać się do pomyłki! Ależ proszę się uśmiechać!
Patrzą na nas... Szczególnie książę Filip. Zapewne musiano panu donieść, że jesteśmy w wielkiej przyjaźni.
Nadludzkim wysiłkiem Piotr Cauchon opanował się i tylko wyszeptał przez zaciśnięte wargi: - Możesz być pewna, pani, że nie zapomnę o tobie! Katarzyna skłoniła się i odparła słodko: - Jestem bardzo szczęśliwa. Co do mnie, nigdy nie zapomniałam o Waszej Wielebności. Z zainteresowaniem będę śledziła jego karierę.