- Sądziłam, że wiesz... wracam od księcia.
- Od księcia?! Czyżby?!
Myśląc, że najlepszym sposobem walki z rozwścieczonym mężczyzną jest pewność siebie, odparła zniecierpliwionym tonem: - To zapytaj go o to sam! Zobaczysz, co ci odpowie!
Podeszła do kufra, w którym składało się czepki i stroiki, i odwróciwszy się tyłem do męża, zdjęła z głowy aksamitny toczek, aby go schować, lecz w tej samej chwili poczuła okropny bóclass="underline" Garin chwycił ją za włosy i pociągnął brutalnie do tyłu. Katarzyna upadła na posadzkę u stóp de Brazeya, instynktownie zasłaniając twarz ramieniem. Garin wbił palce w jej ramię tak mocno, że krzyknęła. Pochylił nad nią czerwoną z wściekłości twarz. W ręce trzymał pejcz.
- Od księcia, powiadasz?! Od księcia, mała nierządnico?! Cały dwór widział, jak wchodziłaś do namiotu Montsalvy'ego! Jan Luksemburski znalazł cię w jego ramionach! Sądzisz, że nie wiem, iż ten przeklęty Armaniak nie wrócił tej nocy do Gizy? W jakiej to spelunce oddawaliście się swoim nędznym chuciom? Oczywiście! Nie dowiem się tego od ciebie! Ale raz na zawsze wybiję ci z głowy kłamstwa!
Garin przestał panować nad sobą i zanim Katarzyna zdążyła wtrącić choć słowo, poczuła mocne uderzenie bicza. Z krzykiem ukryła głowę w ramionach, kuląc się przed razami. Garin jął smagać jak szalony, bicz przecinał powietrze, spadając na plecy, ramiona i krzyż Katarzyny. Przestała krzyczeć, aby nie rozpalać szału męża. Ale cisza doprowadziła Garina do paroksyzmu wściekłości. Chwycił Katarzynę za suknię na karku i mocno szarpnął. Rozdarty materiał odsłonił plecy i lędźwie Katarzyny, na które znowu spadł bicz, rozcinając delikatną skórę aż do krwi. Dziewczyna zawyła z przenikliwego, palącego bólu. Garin chłostał żonę bez opamiętania, a jego gniew nie ustępował. Katarzyna próbowała przeczołgać się w stronę mebli, aby się ukryć, lecz kiedy tylko zbliżała się do kufra, szafy czy łóżka, wyrastał przed nią Garin i jednym ciosem ciskał nią na środek pokoju.
Suknia, cała w strzępach, nie chroniła już nagiego ciała, które wiło się pod uderzeniami. Niczym osaczone zwierzę usiłowała osłonić się przed gradem ciosów. Jak przez mgłę widziała przed sobą wielką, czarną postać i ramię unoszące się do kolejnego uderzenia. Garin sapał przy tym jak kowal przy kowadle. Wydawało się, że chce ją zabić. Katarzyna przestała czuć spływającą po niej krew i przestała krzyczeć. Już prawie nie czuła razów...
Uczyniła jeszcze ostatni wysiłek, zauważywszy uchylone drzwi.
Doczołgać się tam! Ukryć się za drzwiami! Uciec przed torturami! Nagle jakiś cień przesłonił zbawienny otwór, zaszeleściła czerwona suknia... i Katarzyna z cichą skargą osunęła się u stóp Ermengardy.
Do uszu na wpół zemdlonej dziewczyny dobiegł okrzyk grozy.
Przeczuwając nadchodzącą pomoc, uczepiła się mocnych nóg ochmistrzyni.
- Na flaki papieża!!! - zawyła Ermengarda. - Co to wszystko znaczy?!
Uwolniwszy nogi z uścisku Katarzyny, tęga dama ruszyła do natarcia; jej dwieście funtów żywej wagi runęło prosto na Garina, spychając go w głąb pokoju. Dzielna ochmistrzyni wyrwała mu z ręki zakrwawiony bicz i cisnęła nim precz, po czym chwyciwszy Garina za kołnierz kaftana, zaczęła nim energicznie potrząsać, miotając przekleństwa, jakich nie powstydziłby się stary wojak. Wielki Skarbnik nie stawiał najmniejszego oporu, pozwalając się popychać, prawie nieść w stronę korytarza, jakby był wypchaną trocinami kukłą. Zdawało się, że atak gniewu pozbawił go zupełnie sił. Wyrzucając go na korytarz, Ermengarda krzyknęła: - Precz stąd!... I żebym więcej tu pana nie oglądała!
Zamknęła za nim drzwi, a następnie podbiegła do bezwładnej Katarzyny i upadła przy niej na kolana z wyrazem współczucia na szerokiej twarzy.
Nieszczęsna Katarzyna znajdowała się w opłakanym stanie. Jej zakrwawione ciało, pokryte sinoczarnymi pręgami, było prawie nagie; resztką sił zasłaniała piersi strzępami czarnego aksamitu. Splątane włosy przyklejały się jej do twarzy, na której pot mieszał się ze łzami. Ermengarda swą białą dłonią odgarnęła delikatnie włosy przyjaciółki. Z trudem powstrzymywała łzy.
- Boże, do jakiego stanu doprowadził cię ten potwór, moje biedne dziecko! Chwyć się mojej szyi, zaniosę cię na łóżko.
Katarzyna uniosła ręce, lecz jej rozorane ramię przeszył tak ostry ból, że padła zemdlona. Kiedy odzyskała świadomość, leżała w łóżku cała w bandażach i nie mogła się ruszyć. Nadchodziła noc.
Otworzywszy oczy, ujrzała przy kominku Sarę; Cyganka pilnowała gotującej się w kociołku strawy. Widok ten przywołał w pamięci Katarzyny wspomnienie sprzed wielu lat. Ileż to razy, budząc się w ruderze Barnaby na Dziedzińcu Cudów, widziała Sarę czuwającą przy ogniu. Wspomnienie dzieciństwa podniosło ją na duchu. Spróbowała poruszyć ręką, odsunąć kołdrę przykrywającą ją aż po czubek nosa, lecz ręka okazała się ciężka jak ołów, a ramię sprawiało taki ból, że nie mogła powstrzymać jęku. W tej samej chwili wpłynęła do pokoju potężna sylwetka Ermengardy. Hrabina pochyliła się nad chorą i położyła swoją miękką dłoń na jej rozpalonym czole.
- Bardzo cierpisz, dziecinko?
Katarzyna chciała się uśmiechnąć, lecz ten wysiłek także okazał się bolesny. Nie było w niej ani jednego mięśnia, ani jednej cząstki ciała, które by nie sprawiały bólu.
- Jest mi tak gorąco - westchnęła - i jestem cała obolała. Czuję się tak, jakbym leżała na cierniach. Wszystko mnie pali.
Ermengarda uniosła głowę i odsunęła się, aby przepuścić Sarę, która pochyliła się nad głową Katarzyny. Twarz Cyganki miała wyraz surowy i dziki.
- Ten potwór byłby cię zabił, mój aniele, gdyby pani Ermengarda nie nadeszła w porę! Czułam, że coś złego wisi w powietrzu, kiedy ujrzałam go dziś rano. Miał taki straszny wyraz twarzy...
- Gdzie się podziewałaś, kiedy wróciłam do domu? - spytała Katarzyna słabym głosem.
Odpowiedzi udzieliła Ermengarda.
- Garin zamknął Sarę w schowku pod schodami! Wyciągnęłam ją stamtąd dopiero wtedy, kiedy przyszłam do domu. Czyniła taki harmider, że trudno byłoby jej nie usłyszeć. Służba nie odważyła się jej uwolnić, gdyż Garin zagroził, że wrzuci do lochu każdego, kto ośmieli się choćby kiwnąć palcem. Kiedy weszłam do komory po szarpie i bandaże, była na wpół żywa ze strachu.
- Czy uspokoiłaś tych biedaków?
- Wręcz przeciwnie! - parsknęła hrabina i zaśmiała się hałaśliwie. Nastraszyłam ich, że książę każe ich obedrzeć ze skóry, gdy się dowie, do czego dopuścili. Nie wiem, czy właśnie nie pakują swoich rzeczy.
Katarzyna rozejrzała się uważnie. Nie był to pokój, w którym mieszkały do tej pory z Ermengardą. Ten był większy, wygodniejszy, a na ścianach wisiały kolorowe gobeliny. Widać było drzwi łączące go z innym pokojem. Myśl, że znajduje się poza zasięgiem ciekawskiej Marii de Vaugrigneuse, pocieszyła chorą. Sara wróciła przed kominek, aby przelać do fajansowej miseczki zawartość małego garnuszka. Tymczasem Ermengarda usiadła w nogach łoża i opowiedziała Katarzynie, jak to wspólnie z Sarą namaściły jej ciało balsamem i owinęły w cienkie pasma płótna.
- Jesteś cała pokryta siniakami i ranami, lecz na szczęście żadna z nich nie jest głęboka. Sara uważa, że zostaną tylko małe blizny, z pewnością nie na twarzy. Sądzę, niech Bóg mi wybaczy, że twój małżonek oszalał. Co takiego mu uczyniłaś?...
Ermengarda płonęła z ciekawości, lecz Katarzyna była zbyt osłabiona, aby opowiadać o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Uniosła tylko zabandażowane ręce, spoglądając na nie ze zdziwieniem. Miała wrażenie, że jest dużą, szmacianą lalką. Jedynie jej starannie zaplecione włosy, leżące na posłaniu, wydawały się żyć i stanowić część jej ciała. Westchnęła.