- Nie pozwól mi tylko spać zbyt długo. Rankiem muszę iść do więzienia po panią Odettę. Jestem taka zmęczona, że mogłabym spać do wieczora.
Perryna obiecała, że obudzi Katarzynę, i wyszła, kłaniając się.
Katarzyna zasnęła natychmiast.
Z błogiej nieświadomości została nagle wyrwana w sposób brutalny.
Czyjeś ręce chwyciły ją za ramiona i pośladki i uniosły w powietrze. W bladym półmroku powoli odgadywała, kim był poranny intruz szalejący nad nią. Pokój wydawał się pełen zjaw. Panująca cisza potęgowała panikę.
Chciała krzyczeć, aby przerwać ten koszmar. Głos jednak zamarł jej w gardle nie z powodu dławiącej niemocy, ale dlatego, że czyjaś ręka zamknęła jej usta. Nagle zrozumiała, że to nie sen, lecz porwanie! Wokół niej poruszały się ciemne postaci o zamaskowanych twarzach. Z łóżka zostało zerwane przykrycie, które tajemnicze ręce zarzuciły na Katarzynę, szczelnie ją nim owijając. Zapanowała całkowita, dusząca ciemność...
Do jej uszu dobiegły ciche szepty, kiedy znoszono ją ze schodów, schodek po schodku... potem galeria... Ludzie, którzy ją nieśli, potrząsali nią jak workiem. Chciała krzyczeć, lecz zakneblowano jej usta. Gwałtowny powiew mroźnego powietrza pozwolił Katarzynie domyślić się, że byli już na dziedzińcu. Wszystko to działo się jak w złym śnie. Jak można było kogoś porwać z tego domu pełnego ludzi?...
Rzucono ją do czegoś, co chyba było lektyką, która zaczęła się poruszać. Katarzyna próbowała wyswobodzić się i pomimo więzów, którymi była spętana, udało jej się uwolnić jedno ramię.
- Szybciej, pośpieszcie się - usłyszała zduszony szept.
Wzięła tę radę do siebie, zdwajając wysiłki, tak że udało się jej w połowie wyswobodzić głowę... Znajdowała się na wozie pełnym słomy.
Właśnie wstawał dzień. Zobaczyła kawałek ulicy, lecz prawie cały widok zasłaniała jej postać... nie do wiary!... Landry'ego Pigasse'a! Nadludzkim wysiłkiem, pokonując knebel, krzyknęła: - Na pomoc! Landry!
Gwałtowne uderzenie w głowę stłumiło jej słaby krzyk i Katarzyna, tracąc świadomość, opadła na słomę...
Tymczasem wóz przejechał przez bramę Ouche, kierując się na zachód.
Rozdział szósty Pokój w baszcie
Katarzynę obudził dotkliwy ból głowy i przenikliwe zimno. Nie mogła się poruszyć, gdyż przeszkadzały jej w tym mocne więzy, ale przynajmniej miała odkrytą twarz. Niestety, z powrotem włożono jej knebel w usta. Z głębi wozu nie mogła dostrzec nic więcej oprócz skrawka nieba i nóg porywaczy.
Dziewczyna jeszcze nigdy ich nie widziała. W swoich baranich kożuchach, filcowych kapeluszach wciśniętych nisko na oczy, z czerwonymi, kwadratowymi dłońmi wyglądali na chłopów... i wydawali się zupełnie zobojętniali. Kiedy Katarzyna zajęczała, żeby zwrócić ich uwagę, nawet nie obejrzeli się w jej stronę. Zdawać by się mogło: figury z drewna, gdyby nie para buchająca im z ust. Wkrótce Katarzyna przestała się nimi zajmować, gdyż czuła, że opada z sił. Wóz podrzucał na wybojach jej obolałe ciało, ręce i stopy miała lodowate, dokuczał jej pusty żołądek, potęgując nudności. Knebel dusił, a sznury, którymi ją związano, były tak mocno zaciśnięte, że wrzynały się w ciało.
Gdzieś w pobliżu rozległ się głos: - Szybciej, Rustaud! Popędź konie!Wóz zaczął podskakiwać na koleinach, potrząsając niemiłosiernie obolałym ciałem nieszczęśliwej Katarzyny. Jej brzuch, plecy i lędźwie przeszywał piekący ból. Każdy wstrząs podrzucał nią jak workiem piasku. Wielkie łzy, których nie mogła powstrzymać, spływały jej po policzkach. Strażnicy przypatrywali się dziewczynie ze zwierzęcą radością i na każdy jęk odpowiadali śmiechem.
Jedynie śmierć byłaby wybawieniem.
Nagle koło wozu zahaczyło o duży kamień i pojazd z impetem runął na bok. Katarzynę rzuciło na drewnianą belkę. Dziewczyna zdążyła tylko krzyknąć, lecz uderzenie w głowę było tak silne, że znowu straciła przytomność...
* * *
Kiedy otworzyła oczy, pomyślała, że znalazła się w piwnicy. Nadal leżała na słomie, tym razem w mrocznym pomieszczeniu, w którym trudno było dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Wysoko nad głową majaczyło w ciemności kamienne sklepienie. Próbując się odwrócić, napotkała opór czegoś twardego i zimnego, wydającego metaliczny dźwięk. Uniósłszy ręce do szyi, odkryła żelazny pierścień przymocowany do łańcucha na tyle długiego, aby pozwolił na pewną swobodę ruchów. Sam łańcuch przykuty był do muru.
Z okrzykiem trwogi Katarzyna zaczęła szarpać łańcuchem, usiłując wyrwać go ze ściany. Jej nadludzki wysiłek spotkał się z wybuchem szyderczego śmiechu.
- Jest mocny i dobrze przymocowany. Nie uda ci się go zdjąć ani umknąć przed nim - usłyszała lodowaty głos. - Jak ci się podoba twój nowy pałac?
Katarzyna zerwała się ze słomy pomimo piekącego bólu. Łańcuch opadł u jej nóg. Przed nią stał Garin.
- To pan? To pan mnie kazał porwać i przywieźć tutaj? - spytała z niedowierzaniem. - Gdzie ja jestem?
- Tego wcale nie musisz wiedzieć! Wiedz tylko, że stąd nikt nie usłyszy twoich krzyków i nie przyjdzie ci z pomocą. Baszta jest wysoka, solidna i odpowiednio strzeżona!
Gdy tak mówił, Katarzyna obiegła wzrokiem duże, okrągłe pomieszczenie. Jedyne światło padało z wąskiego, łukowatego okienka wzmocnionego kratami. Nie było tu żadnych sprzętów oprócz stolika stojącego przy kominku, w którym jeden z chłopów w baranim kożuchu podsycał wątły płomień.
Potem z osłupieniem zauważyła, że sama ubrana jest w płócienną koszulę i brunatną suknię z szorstkiego materiału, wełniane pończochy i drewniane saboty.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytała z wyrazem najwyższego zdziwienia na twarzy. - Dlaczego przywiodłeś mnie tutaj?
- Aby cię ukarać!
Garin zaczął mówić, a jego twarz i cała postać emanowały szaloną nienawiścią.
- Ośmieszyłaś mnie, okryłaś mnie hańbą... ty i twój kochanek!
Domyślałem się, widząc twoje podkrążone oczy, że jesteś pełna jak suka, lecz twoje wczorajsze omdlenie oświeciło mnie do końca! Jesteś w ciąży ze swoim kochankiem, czyż nie?
- A z kimże innym, mój panie? - rzuciła Katarzyna. - W każdym razie nie z tobą! I dziwi mnie twój gniew. Przecież sam tego chciałeś! Sam popychałeś mnie w ramiona księcia! I oto skutek. Noszę jego dziecko...
Jej słowa były lodowate i dźwięczały jak wyzwanie. Cała drżąca, podeszła do kominka, ciągnąc za sobą okropny łańcuch, brzęczący złowieszczo. Mężczyzna, który dmuchał w ogień, odszedł stamtąd, patrząc na nią złowrogo.
- Kim jest ten tu? - spytała.
- Nazywa się Niedojda. Jest mi całkowicie oddany. To on zajmie się tobą. Oczywiście, nie jest szlachetnie urodzony. Zapewne odkryjesz, że gorzej pachnie niż książę, ale do tego, co chcę zrobić, będzie doskonały...
Katarzyna nie poznawała męża. Jego jedyne oko było nieruchome, ręce drżały, głos się załamywał, wznosząc się chwilami ostrym, nieznośnym tonem. Katarzyna zaczęła się bać i jej gniew zszedł na plan dalszy.
- Co zamierzasz uczynić? - spytała, odwracając się od Niedojdy.
Garin nachylił się w jej stronę i wycedził przez zaciśnięte zęby: - Zamierzam... spowodować, abyś straciła to dziecko, które nosisz w sobie, gdyż nie mam zamiaru dawać mojego nazwiska bękartowi. Miałem nadzieję, że ta miła przejażdżka wystarczy, by wywołać poronienie.
Zapomniałem jednak, że jesteś silna jak skała. Może się zdarzyć, że nie zdążymy na czas. Trzeba więc będzie poczekać na narodziny i wtedy pozbyć się natręta. Na razie zostaniesz tutaj z Niedojdą. A wierzaj mi, już on potrafi zamknąć ci buzię... Byłbym zapomniał... dałem mu pełną władzę nad tobą...