Przez twarz wielkiego skarbnika przebiegały nerwowe skurcze.
Katarzyna patrząc na jego usta, wykrzywione szyderczym grymasem, na jego ściśnięte nozdrza, pomyślała, że Garin oszalał. Tylko szaleniec mógł uknuć ten diabelski plan: oddać ją w ręce potwora po to, aby straciła swój owoc, swoje dziecko. Próbowała przemówić mu do rozumu.
- Uspokój się, Garinie! To niedorzeczne! Czy pomyślałeś o skutkach swojego czynu? Sądzisz, że nikt nie będzie się o mnie niepokoić, że nikt nie zacznie mnie szukać? A książę...
- Książę wyjeżdża jutro do Paryża, wiesz o tym równie dobrze jak ja.
Postaram się rozpowiedzieć o twoim słabym zdrowiu... i o wypadku...
- Czy sądzisz, że po wyswobodzeniu będę milczeć?
- Sądzę, że jeśli spędzisz kilka miesięcy w rękach Niedojdy, książę straci na ciebie ochotę... ponieważ przestaniesz być tą, którą byłaś. A on kocha jedynie to, co piękne. Zapomni o tobie szybko, wierz mi.
Katarzyna wpadła w panikę. Nawet jeśli byt szalony, to jednak wszystko przewidział. Spróbowała ostatniej szansy.
- A moi bliscy, przyjaciele, rodzina? Będą mnie szukać!
- Nie będą, ponieważ rzucę pogłoskę, jakobyś potajemnie wyjechała wraz z księciem... Nikt się nie zdziwi, biorąc pod uwagę aż nazbyt widoczne dowody jego miłości...
Na te słowa Katarzyna uczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg.
Wokół niej wszystko zaczęło wirować, przed oczami otwarła się ciemna otchłań. Gniew i uczucie bezsilności napełniły jej oczy łzami. Ciągłe nie mogła uwierzyć, że Garin jest całkowicie nieczuły.
- Dlaczego, panie, traktujesz mnie w ten sposób? Co ci uczyniłam?
Przypomnij sobie... czyż nie pogardziłeś mną, kiedy chciałam ci się oddać?
Mogliśmy być szczęśliwi, lecz ty odepchnąłeś mnie, rzucając w ramiona Filipa... A teraz karzesz mnie za to? Dlaczego, Boże, dlaczego? Czy aż tak mnie nienawidzisz? , Garin zacisnął rękę wokół szczupłych nadgarstków Katarzyny i potrząsał nią bez opamiętania.
- Tak, nienawidzę ciebie, pani... O, jakże nienawidzę! Od chwili gdy zostałem zmuszony do poślubienia cię, cierpiałem katusze z twojego powodu. Nie mogłem znieść myśli, że będziesz paradować z brzuchem pod moim dachem, że mam być ojcem bękarta! Nie, nie, nie, po stokroć nie!
Musiałem spełnić rozkaz i ożenić się z tobą, ale reszty nie zamierzam tolerować!
- A więc pozwól mi odejść do Marsannay, do matki!
Garin posłał Katarzynę na ziemię jednym brutalnym pchnięciem.
Upadła na kolana, pociągając za sobą łańcuch, który wpił się jej w szyję, i jęknęła: - Litości...
- Nigdy! Nikt nie miał litości dla mnie! Odpokutujesz za to... tutaj... a potem możesz zamknąć się w klasztorze... jak już będziesz szkaradna. Wtedy ja będę się śmiał! Nie będę mieć przed oczami twojej wyzywającej urody...
ani twojego bezwstydnego ciała, którego nie wahałaś się obnażyć nawet w moim łożu!... Kiedy znudzisz się Niedojdzie, będziesz ohydna...
Katarzyna, leżąc na ziemi i osłaniając głowę rękami, szlochała bez umiaru, ogarnięta rozpaczą.
- Ty nie jesteś człowiekiem... jesteś chory, obłąkany... Jaki człowiek tak postępuje?
Odpowiedział jej jedynie głuchy pomruk. Podniósłszy głowę, zobaczyła, że Garin odszedł. Została sam na sam z Niedojdą i to on wydawał takie odgłosy. Stojąc przed ogniskiem, które w końcu udało mu się rozpalić, przyglądał się jej swoimi małymi, czarnymi oczkami, wyglądającymi jak dwa punkciki na jego obwisłej, pokrytej krostami twarzy. Kołysał się w miejscu, jak niedźwiedź, z dyndającymi wzdłuż potężnego ciała rękami.
Katarzynę ogarnął niewypowiedziany strach. Wstała z ziemi i cofnęła się, nie spuszczając oczu z bestii. Nigdy jeszcze nie odczuwała takiego przerażenia zmieszanego z obrzydzeniem. Odruchowo przycisnęła się do zimnego muru, zasłaniając się rękami. Niedojda ruszył w jej kierunku, pochylony do przodu jak zwierzę, z otwartymi dłońmi, jakby chciał ją udusić. Katarzyna poczuła, że nadeszła jej ostatnia godzina.
Kiedy potężne łapy opadły na nią, zrozumiała, że nie chodzi mu o jej życie. Przewrócił ją na słomę, przytrzymywał jedną ręką, a drugą starał się podnieść jej suknię. Nozdrza Katarzyny wypełniły się odpychającym odorem potu, zjełczałego tłuszczu i kwaśnego wina, który pozbawił ją resztki nadwątlonych sił.
- Garin! Pomo...
Krzyk zamarł jej w gardle. Garin, gdyby tu był, radowałby się, widząc jej przestrach. Wiedział doskonale, co robi, pozostawiając Katarzynę w rękach tego zwierzęcia. Katarzyna zacisnęła zęby, aby zebrać resztki sił.
Chropowata ręka Niedojdy dotykająca jej ud napełniała ją obrzydzeniem.
Zaczęła bronić się wściekle, bez jednego okrzyku, walcząc z przygniatającym ją ciężarem z zaciekłością osaczonego zwierza. Zaskoczony tym przypływem siły napastnik chciał oprzeć swą rękę na jej twarzy, aby lepiej przygwoździć ją do ziemi, lecz Katarzyna ugryzła go z taką wściekłością, że zawył z bólu i odskoczył do tyłu. Udało jej się zerwać z ziemi i chwycić długi zwój łańcucha, mogącego w tej postaci być niebezpieczną bronią.
- Jeśli się zbliżysz - wycedziła przez zaciśnięte zęby - zabiję cię!
Napastnik cofnął się, przerażony wyrazem determinacji malującej się na twarzy więźniarki. Cofnął się w stronę drzwi, aby być poza zasięgiem łańcucha, zawahał się, a następnie wymamrotał: - Niedobra!... Nic nie jeść!... Nic nie dostać jeść, dopóki Niedojda nie dostać to, czego chce!
Po czym wyszedł, ssąc dłoń, z której spływała strużka krwi.
Katarzyna usłyszała skrzypienie potężnych zamków i odgłos ciężkich kroków na schodach. Wyczerpana całkowicie, opadła na swoje posłanie.
Schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Garin skazał ją na najstraszliwszą śmierć, oddając w ręce tego potwora. Jeżeli będzie się mu opierać, umrze z głodu. Już teraz pusty żołądek dawał się jej we znaki. Ogień na kominku przygasał, zapadła noc. Kiedy zgaśnie ostatni płomyk w palenisku, zostanie wydana na pastwę ciemności, zimna i strachu przed odpychającym strażnikiem.
Całą noc spędziła skulona w kącie, z wytrzeszczonymi ze strachu oczami, nasłuchując, czy nie wracają jej oprawcy. Przykryła się wiązką słomy, lecz kiedy wstał dzień, była skostniała z zimna.
* * *
Trzy następne dni były dla Katarzyny prawdziwym koszmarem. Nie dość, że czuła się osłabiona brakiem pożywienia i skostniała z zimna, bo wątły ogień, rozpalany codziennie przez Niedojdę, nie dawał zbyt wiele ciepła, to jeszcze musiała zmagać się z atakami swojego strażnika. Jej ściśnięty żołądek dawał się dotkliwie we znaki, gdyż Niedojda podawał jej jedynie trochę stęchłej, lodowatej wody... Kiedy stwierdziła, że zamki w drzwiach czynią przy otwieraniu potworny hałas, odważyła się zdrzemnąć.
Dzięki niemu mogła się przestać obawiać podstępnej napaści. Kiedy potwór rzucał się na nią, jej nadwątlone siły czyniły obronę coraz trudniejszą. Tylko swojemu zdrowiu i solidnej budowie zawdzięczała, że jeszcze się jakoś trzymała i znajdowała resztki sił do rozpaczliwej obrony. Głód stawał się coraz bardziej dotkliwy i osłabiał jej odwagę i wolę walki. Niewiele brakowało, by dla ratowania życia i ulżenia cierpieniu zgodziła się na wszystko... nawet na Niedojdę.
Czwartego dnia rano była tak osłabiona, że nie miała siły ruszyć ręką.
Kiedy pojawił się Niedojda, nie mogła uczynić najmniejszego ruchu i pozostała na swoim posłaniu ze słomy. Ogarnęło ją poczucie nieuchronnego przeznaczenia. Cały zapas jej energii wyczerpał się. Gdy zamykała powieki, przed oczami przechodziły czerwone błyskawice, a gdy je otwierała, widziała tańczące czarne plamy. Uzmysłowiła sobie niejasno, że Niedojda pochylił się nad nią, że położył rękę na jej brzuchu, jakby chciał sprawdzić, jaka będzie jej reakcja. Lecz nie nastąpiła żadna. Katarzynę ogarnęło zupełne zobojętnienie. Już nic nie miało znaczenia. Niebawem przyjdzie śmierć...