Drzwi otwierały się powoli. Ukazała się w nich odpychająca twarz Niedojdy, oświetlona płomieniem łuczywa, którego tańczące języki malowały na drzwiach fantastyczne cienie. Łuczywo musiał zatknąć gdzieś na zewnątrz, bo gdy przestąpił próg i bezszelestnie zamknął drzwi, zapanowały znowu ciemności. Katarzyna słyszała jedynie szybki oddech potwora. Jak w gorączce, wyjęła zza stanika nóż Landry'ego i zacisnęła go mocno w dłoni. Poczuła obrzydliwy smród Niedojdy w chwili, gdy jego wielkie wilgotne łapy dobrały się do niej; jedna chwyciła ją za szyję, druga w pasie...
Przepełniona najwyższym obrzydzeniem, nie zastanawiając się, co robi, wymierzyła cios, potem drugi i trzeci...
Niedojda zawył z bólu i wypuścił ją z uścisku.
- Precz! - krzyknęła. - Odejdź precz, inaczej cię zabiję, jeśli ośmielisz się mnie jeszcze tknąć!
Widocznie w prostym umyśle Niedojdy narodził się strach, gdyż zaczął wydawać on krótkie jęki, jak zziajane zwierzę, i cofał się w stronę drzwi, po czym wziął nogi za pas, trzymając się za krwawiące ramię. Katarzyna jeszcze przez jakiś czas słyszała jego jęki i stwierdziła, że w szoku zapomniał zamknąć drzwi, nie słyszała bowiem przekręcania kluczy w zamkach... Sama była tak przestraszona, że postanowiła nie zmrużyć oka aż do świtu.
W końcu nastąpił szary brzask, nastawał dzień, przepędzając nocne koszmary. W serce Katarzyny znowu wstąpiła nadzieja. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie to ostatnia noc w tym więzieniu. Czuła okropne zmęczenie i nieznośny głód, lecz podtrzymywała ją nadzieja, która przenosi góry. Wiedziała, że musi wytrzymać do wieczora, ale jeśli Landry nie przyjdzie, to zawód będzie zbyt okrutny, odbierze jej resztkę chęci do życia.
Tej nocy będzie wolna... lub martwa.
Dzień ciągnął się jak wieczność. Na dodatek Niedojda ze strachu, a może i z chęci zemsty, znowu nie przyniósł jej nic do jedzenia. Musiała zadowolić się odrobiną wody i pomyślała ze smutkiem, patrząc na wygasłe palenisko, że nie będzie trudno spełnić prośby Landry'ego. Chłód zdawał się dotkliwszy niż wczoraj pomimo ciepłej kurtki przyjaciela. Gdy krótki zimowy dzień miał się ku zmierzchowi, Katarzynę ogarnął gorączkowy niepokój. Kiedy Landry przyjdzie? Czy będzie czekał do zapadnięcia nocy, aby mieć pewność, że przemknie się niepostrzeżenie? Raczej wybierze takie rozwiązanie, chcąc zapewnić sobie powodzenie. Znowu zapadała noc, napełniając Katarzynę przerażeniem.
Nagle dały się słyszeć kroki na schodach baszty. Ktoś szedł do góry...
co najmniej dwie osoby, gdyż można było rozróżnić dwa głosy, z których jeden z pewnością należał do Niedojdy. Katarzyna poczuła strach i okropny zawód. Może to wracał Garin... może wymyślił kolejne tortury?
Kto mógł zgadnąć, jakie nowe pomysły zakiełkowały w jego chorym umyśle? A może postanowił przewieźć ją do innego więzienia, może wrzuci ją do podziemnego lochu bez powietrza i światła, skąd nikomu, nawet Landry'emu, nie uda się jej wyciągnąć? Serce Katarzyny biło tak mocno, że zdawało się, iż zaraz wyskoczy jej z piersi. Kiedy drzwi się otworzyły, niemal krzyknęła.
Weszło dwóch mężczyzn, z których jeden niósł łuczywo, a drugi sznur.
Pierwszym był Niedojda, a drugim jego kompan, ten sam, który jechał na wozie w dniu jej porwania. Obaj byli do siebie zadziwiająco podobni, chociaż ten drugi wydawał się jeszcze bardziej odpychający. Nie wyglądał na idiotę, lecz błyski jego małych oczu zapowiadały wszystko, co najgorsze.
Wymachując sznurem, podszedł do Katarzyny i, schyliwszy się, wymamrotał: - No, pięknisiu! Taka ładna, a taka niedobra! Nie chce nawet trochę zabawić Niedojdy! A to taki miły kawaler!
Niedojda stał w bezpiecznej odległości, trzymając wysoko łuczywo i przypatrując się dziewczynie z urazą.
- Nóż! - wybełkotał.
Katarzyna zauważyła, że jego lewe ramię było zabandażowane. Nie poczuła jednak najmniejszych wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie, pomyślała z żalem, że mogła uderzyć mocniej.
- Nożyk się panience zaraz odbierze - zachichotał nowy i zanim Katarzyna zrozumiała, co się święci, chwycił za łańcuch i pociągnął nim gwałtownie w swoją stronę. Zawyła z bólu, lecz to nie zrobiło na oprawcy najmniejszego wrażenia, wręcz przeciwnie, napastnik pociągnął z taką siłą, że Katarzyna potoczyła się po podłodze, wypuszczając z ręki sztylet.
- Podnieś go, Niedojdo! Teraz możesz się nie bać! Do kaduka! Wielka szkoda, że pan Garin kazał cię zostawić samego z tą spryciulą. A powinno mu być wiadome, że bez swojego braciszka niewart jesteś funta kłaków. Ale teraz twój kochany Moczygęba jest z tobą i zaraz się okaże, kto tu rządzi!
Ciekawe, skąd na przykład wziął się tutaj ten nóż i ta kurtka. Z nieba to nie spadło. Coś mi mówi - a chyba się nie mylę - że nasza piękność zaraz wszystko ładnie nam wyśpiewa. Prawda, malutka?
I w tej samej chwili pociągnął znowu za łańcuch, prawie dusząc Katarzynę.
- No widzisz, jak chcesz, to potrafisz być miła - roześmiał się szyderczo. - Zobaczysz, że szybko dojdziemy do porozumienia! Niedojdo, rozpal ogień, może się przydać, gdyby nie chciała gadać. Do tego jest tu raczej chłodno, chociaż naszej damie chyba gorąco, bo taka czerwona na gębie!
Katarzyna była na wpół uduszona, gdyż Moczygęba podniósł ją do góry za obrożę. Nagle gwałtownie spuścił ją na ziemię i chwyciwszy za ręce, związał je na plecach.
- Nie będziesz już mogła wyciągnąć swoich ostrych pazurków. A teraz pozwolimy ci złapać trochę oddechu... Niedojdo, zostaw ogień w spokoju, może poczekać, i podejdź tu. Ponieważ ta dama tak ci się podoba, zrobię coś dla ciebie: ja będę ją trzymać, a ty możesz użyć sobie, ile wlezie. Jeżeli jest taka milutka, jak powiadasz, przelecę ją po tobie, jeśli mi się zechce.
Poczekaj... rozdziejemy pieszczotkę.
Zabrał się do rozdzierania nędznej sukienki Katarzyny. Wtem w pokoju rozległo się potworne rzężenie, które poderwało z ziemi Moczygębę i jego ofiarę. Obok kominka leżał martwy Niedojda ze sztyletem w plecach, a z jego półotwartych ust chlustały potoki krwi...
Landry wyrwał sztylet z jego pleców, jednym skokiem przesadził ciało i stanął naprzeciwko Moczygęby, przygważdżając go do miejsca wzrokiem pełnym nienawiści. Oczy błyszczały w jego czarnej od sadzy twarzy.
- A teraz twoja kolej, śmieciu! Przysięgam, że nie wyjdziesz stąd żywy!
- Jeszcze zobaczymy! - zawył Moczygęba, wyciągając zza paska długi nóż. - Zobaczymy, który z nas jest silniejszy, kominiarczyku! Muszę cię zabić, bo bardzo kochałem mojego biednego brata.
Katarzyna zeszła w tej chwili na dalszy plan; przeczołgała się do swojego kąta i próbowała uwolnić ręce. Na szczęście sznur nie był zbyt mocno zaciśnięty. Tymczasem przeciwnicy obserwowali się, kręcąc w koło.
Nagle, w okamgnieniu się zwarli. Katarzyna krzyknęła, gdyż Landry upadł na ziemię, przytłoczony ciężarem przeciwnika, ale pociągnął go ze sobą.
Potoczyli się po zakurzonych płytach. Ich ruchy były tak gwałtowne, a odgłosy, które wydawali, tak wściekłe, że Katarzyna nie mogła ich rozróżnić.
W pewnym momencie wydało się jej, że Moczygęba ma przewagę.
Przyciskał Landry'ego kolanem do podłogi i trzymał za gardło tak, że zdawało się, iż zaraz go udusi. Wtedy, zebrawszy resztki sił, chwyciła za łańcuch i cisnęła nim w głowę Moczygęby. Napastnik upadł na posadzkę...
Landry zerwał się, kolanem przygwoździł złoczyńcę do podłogi i jednym ruchem poderżnął mu gardło. Trysnęła krew, rozpryskując się na sukience Katarzyny. Dziewczyna, jak nieżywa, upadła na ziemię.