Выбрать главу

- Już po wszystkim - rzekł Landry z zadowoleniem. - Zajmijmy się sobą. Kasiu... zawdzięczam ci życie! Gdyby nie ty, ten wieprz niechybnie by mnie udusił!

Oddychał głęboko, starając się dojść do siebie po wyczerpującej walce.

Nogą odepchnął od Katarzyny krwawego trupa Moczygęby, po czym uklęknąwszy przy niej, gładził jej splątane i lepkie włosy.

- Biedactwo! Co oni z tobą zrobili! Twoja szyja jest obtarta do krwi.

Muszę szybko uwolnić cię od tej obroży!

W istocie szyja dziewczyny krwawiła w kilku miejscach, zraniona gwałtownymi szarpnięciami łańcucha... Landry oddarł kawałek koszuli Katarzyny lub raczej tego, co z niej zostało, złożył materiał, podsunął pod obrożę i za pomocą wielkiego pilnika, który przyniósł ze sobą, zabrał się do przecięcia żelaznej obręczy. Musiał to zrobić, gdyż w kieszeniach Niedojdy nie znalazł klucza. Operacja była długa i żmudna. Nieznośny odgłos narzędzia wgryzającego się w żelazną obejmę doprowadził dziewczynę do szczytu zniecierpliwienia. W końcu przepołowiona obroża opadła na ziemię i uwolniona Katarzyna mogła wstać. Chciała rzucić się Landry'emu na szyję, aby wyrazić mu swoją wdzięczność, lecz młodzieniec odepchnął ją łagodnie.

- Podziękujesz mi później. Teraz musimy stąd uciekać, i to szybko! Nie sądzę, żeby było tu więcej strażników.

Podtrzymując w pasie słaniającą się przyjaciółkę, pociągnął ją w stronę drzwi, lecz kiedy mieli przekroczyć próg, dziewczyna niemal zasłabła, znajdowała się bowiem w ostatnim stadium wyczerpania.

- Och! Co za głupiec ze mnie! - krzyknął Landry. - Czy miałaś dzisiaj coś w ustach?

- Nie... nic, tylko trochę wody.

Landry wyciągnął z kieszeni płaską flaszeczkę i przytknął jej szyjkę do ust dziewczyny.

- Łyknij tego trochę! To wino z Beaune, natychmiast postawi cię na nogi. Masz tu jeszcze kawałek placka, zapomniałem ci go dać, widząc, co tu się święci.

Łyk wina rozgrzał ją, lecz natychmiast zrobiło się jej niedobrze, spróbowała placka i chciała zrobić kilka kroków, ale upadła na ziemię, wymiotując wszystko, co połknęła przed chwilą, wstrząsana potwornymi mdłościami.

- Ależ ty ledwie zipiesz! - stwierdził Landry. - Trudno, jakoś sobie poradzimy.

Schylił się i podniósł dziewczynę lekko jak piórko, po czym rzucił się do schodów. Chwilę później byli już na dziedzińcu.

- Najtrudniejsze za nami - wyszeptał. - Teraz trzeba przebrnąć przez mur. Tu niedaleko jest wyłom.

Katarzyna, odzyskawszy świadomość, zauważyła fragmenty sczerniałych murów odcinających się od bieli śniegu. Jego błyszczące czapy okrywały obsuwające się głazy, po których Landry wspinał się ze zręcznością kozicy. Wkrótce mur został przebyty i przed oczami zbiegów ukazały się, jak okiem sięgnąć, bezkresne, sine pola pod czarnym niebem. U stóp wzgórza stało kilka zasypanych śniegiem chat. Przyciskając Katarzynę do piersi, Landry zagwizdał trzy razy. Na ten sygnał zza kupy kamieni i korzeni wyszedł jakiś cień.

- Bogu niech będą dzięki! - rzekł drżący ze wzruszenia głos. - Udało ci się! Jak ona się czuje?

- Niezbyt dobrze. Trzeba natychmiast położyć ją do łóżka.

- Wszystko jest przygotowane. Chodź!

Katarzyna, pomimo swej słabości, na dźwięk tego głosu podniosła powieki. Była zbyt wyczerpana, aby cokolwiek mogło ją zdziwić, chciała tylko sprawdzić, czy nie jest igraszką iluzji. Lecz nie, nie myliła się. To był głos Sary.

Nie mogąc nadal w to uwierzyć, wyciągnęła rękę, aby dotknąć pochylonej nad sobą twarzy.

- To ty?... Naprawdę ty?... A więc wróciłaś!

Sara chwyciła jej rękę, pokrywając ją pocałunkami zmieszanymi ze łzami.

- Żebyś wiedziała, Katarzyno, jak okrutnie mi wstyd... Lecz Landry przerwał przywitanie i wyjaśnienia.

- Później wytłumaczę ci, jak ją odnalazłem - powiedział, poprawiając ciężar w swych ramionach. - Teraz musimy uciekać. Choć noc jest ciemna, to na tym białym stoku mogą nas dojrzeć. Zaniosę cię w bezpieczne miejsce, a potem wrócę, aby zatrzeć ślady na śniegu.

- Gdzie idziemy? - spytała Katarzyna.

- Niedaleko... do Malain. Garin nie będzie cię szukał tak blisko.

- Nie trzeba wracać, ja zatrę ślady... a zresztą - przerwała Sara, patrząc w niebo - zaraz spadnie świeży śnieg i sam wszystko zakryje.

Rzeczywiście, wokół trzech wędrowców zaczęły wirować płatki śniegu, najpierw pojedyncze, potem coraz gęstsze.

- Niebo jest z nami - rzekł radośnie Landry. - Przyśpieszmy kroku!

Chciał jak najszybciej opuścić to ponure miejsce, nad którym górowała złowieszcza baszta. Okolicę okryła cisza. W tej chwili tylko dwa trupy pilnowały tego miejsca, dwa zimne ciała, których krew stygła na posadzce więzienia.

Landry prawie biegiem przebył skromne miasteczko, kierując się w stronę chaty przycupniętej na brzegu lasu, skąd dochodziło słabe światło. Z daleka chałupa wyglądała jak pękata dziupla, gdyż prawie do połowy przykrył ją śnieg, a w jej małym okienku, rzucającym wąski snop ciepłego światła, było coś przyjacielskiego i zapraszającego. Katarzyna ufnie i spokojnie dawała się unosić silnym i gorącym ramionom przyjaciela. W pobliżu domu zaszczekał pies. W tym momencie uchyliły się drzwi, w których zarysowała się ciemna sylwetka kobiety na tle rozświetlonego wnętrza.

- To my! Udało się! - krzyknął Landry.

- Uwolniłeś ją, panie?

Głos był przyjemny, dźwięczący niskimi tonami. Kobieta nie wymawiała „r" z francuska, za to mówiła z lekkim burgundzkim akcentem.

- Wchodźcie szybko - rzuciła w stronę przybyszów, usuwając się z progu, aby mogli wejść do środka.

Rozdział siódmy Zazdrość i czarownice

Kobietę, która otworzyła przed Katarzyną drzwi swojego domu, nazywano Stokrotką i uważano za czarownicę. Nie była to jednak postać znana z bajek: stara, bezzębna i odrażająca wiedźma. Jej skromna chata błyszczała czystością. Pośrodku klepiska, nad paleniskiem, wisiał żelazny kociołek, błyszczący jak najprawdziwsze srebro. Sama Stokrotka nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Była Burgundką, jedną z tych blondynek zdrowych i silnych jak młode drzewo, z cerą jak płatek dzikiej róży i z burzą złocistych włosów, na których nie trzymał się żaden wykrochmalony czepek.

Całości dopełniały okrągłe, lecz proporcjonalne kształty i jędrna skóra.

Rozchylając w uśmiechu pełne wargi, Stokrotka błysnęła bielą zębów.

Katarzyna, wnoszona do chaty, nie zauważyła tych wszystkich szczegółów. Natomiast rzucił się jej w oczy żywy płomień tańczący na żółtym kamieniu paleniska oraz łóżko ze śnieżnobiałą pościelą, gdzie ją położono po odsłonięciu zasłony z czerwonej serży. Jeszcze tylko filiżanka gorącego bulionu z rąk uroczej gospodyni... i Katarzyna zasnęła jak kamień, zapominając o cierpieniach i potwornym strachu, który towarzyszył jej przez tyle długich dni.

Jakże wielkie było jej zdziwienie, kiedy następnego ranka otworzyła oczy. Zamiast w ponurej baszcie znajdowała się w ciepłej i przytulnej chatce.

Z trudem zaczęła przypominać sobie wypadki poprzedniej nocy: śmierć strażników, ucieczkę, cudowne pojawienie się Sary... Landry, pochylony nad jej łóżkiem, czuwał nad spokojnym snem dziewczyny i uśmiechnął się do niej czule, widząc, że cofnęła się odruchowo, otworzywszy oczy.

- No, nie bój się! Tu jesteś całkowicie bezpieczna!

Katarzyna nie mogła w to uwierzyć. Wodziła błędnym wzrokiem po sprzętach, zatrzymując go najdłużej na ogniu, którego tak bardzo jej brakowało. Za oknem śnieg przestał padać i ukazał się nieśmiały promień słońca. Odbijając się na śnieżnym puchu, oświetlał wnętrze chaty.