Rzuciła wodze konia majordomusowi Tiercelinowi i pobiegła do pokoju, aby przez okno lepiej przyjrzeć się spacerującemu po ulicy tam i z powrotem człowiekowi. Przechadzał się od pałacu de Brazeyów do sklepiku mistrza Aubina, wielkiego wytwórcy pergaminów, zaopatrującego również Garina. Przyglądał się od niechcenia pięknym, misternie spreparowanym pergaminom, które zdobiły wystawę, odchodził, by za chwilę powrócić.
Katarzyna nie wiedziała, jak ma postąpić. Gdyby była tutaj Sara, posłałaby ją na przeszpiegi i szybko dowiedziałaby się wszystkiego. Nikt tak po mistrzowsku nie potrafił wyciągnąć z ludzi potrzebnych wiadomości. Medyk zbytnio rzucał się w oczy, aby wysłać go z taką misją, a sama nie miała śmiałości wybadać szpiega. Jego sylwetka skierowała podejrzenia Katarzyny na młodego kapitana de Roussaya, który zawsze peszył się w jej towarzystwie. Postanowiła w końcu sama się przekonać, jak się rzeczy mają.
Około południa udała się do książęcego pałacu, aby podjąć swe obowiązki u boku księżnej Małgorzaty. Tym razem brudny i obszarpany żebrak szedł za nią krok w krok, aż do bram pałacu, lecz ona, udając, że go nie zauważyła, weszła do środka i udała się do księżnej.
Małgorzata usnęła właśnie po lekkim posiłku, wyczerpana upałem letniego dnia. Ermengarda również miała zamiar uciąć sobie drzemkę i, gdy weszła Katarzyna, ledwo powstrzymywała opadające powieki.
- Jeśli masz ochotę zdrzemnąć się w naszym towarzystwie, to nie widzę przeszkód. W przeciwnym razie idź korzystać z pięknej pogody i wróć do nas później. Jej Wysokość z pewnością nie obudzi się przed trzecią.
Katarzyna, zachwycona możliwością zrealizowania swego planu, podziękowała jej i, wychodząc, oznajmiła, że udaje się do ogrodu odpocząć na świeżym powietrzu. Po czym zeszła tam i chwilę spacerowała brukowanymi alejkami wijącymi się wśród arabesek niskiego żywopłotu i sadzawek z rybami. Następnie wąchając ulubione czerwone róże Małgorzaty, zdecydowanie zbliżyła się do budynków, gdzie znajdowały się żołnierskie kwatery, a wśród nich miał swoją także kapitan.
Upał stawał się nieznośny. W powietrzu roiło się od much i os.
Strażnicy pałacowi, w przekrzywionych hełmach, maszerowali w miejscu, oparci na lancach. Katarzyna bez trudu dotarła do schodów prowadzących do kwatery Jakuba de Roussaya. Wewnątrz było bardzo duszno, gdyż ołowiane okucia dachu nagrzewały się nadmiernie od słońca. Katarzyna poczuła spływające jej wzdłuż pleców kropelki potu, chociaż tego dnia założyła lekką sukienkę z przewiewnego materiału w kolorze soczystej zieleni, świeżą jak źródlana woda. Jej włosy, zwinięte nad uszami, były uwięzione w dwóch srebrzystych siatkach, z których na czoło zwisała długa perła.
Usłyszawszy rozmowę, przyspieszyła kroku. Rozpoznała głos kapitana; z powodu upału musiał zostawić drzwi swego pokoju otwarte.
- Zostawmy to na razie - mówił kapitan. - Podyktuję ci list do Jaśnie Pana. Już dwa dni temu powinienem był do niego napisać i nie mogę dłużej tego odkładać, gdyż dziś wieczór rusza posłaniec do Gandawy. Jesteś gotowy?
Jestem - pomyślała w głębi duszy Katarzyna, której instynkt podpowiadał, że zaraz usłyszy coś ciekawego. Zatrzymała się przed ostatnim schodkiem, gdzie za zakrętem mogła być niewidoczna.
- Prześwietny i Możny Panie - dyktował Jakub. - Błagam Waszą Wysokość o przebaczenie, jeśli moje listy nie są zbyt częste, lecz proszę, abyś zechciał rozważyć, że nie mam, na nieszczęście lub na szczęście, nic szczególnego do zakomunikowania. Dyskretny nadzór, jaki roztoczyłem nad panią de Brazey... - Nadążasz, czy też mam dyktować wolniej?
Katarzyna poczuła złość, lecz zarazem rodzaj satysfakcji, że udało jej się zgadnąć.
A więc to on! - pomyślała. - Och, cóż za nędznik! Dyskretny nadzór!
Przecież wszyscy mogli go zauważyć! Ale posłuchajmy dalszego ciągu!
- ...Nad panią de Brazey - bąknął niewidoczny skryba.
- ... wydaje się niepotrzebny. Pani de Brazey prowadzi życie stateczne, odwiedza jedynie matkę i wuja oraz rodzinę de Champdivers. Nie wysyła ani nie przyjmuje żadnych zaproszeń, z wyjątkiem wyżej wspomnianych osób, a z domu wychodzi tylko po to, aby się udać na mszę do kościoła Notre Dame Kapitan kończył list długimi i starannie dobranymi formułami grzecznościowymi.
Katarzyna nie mogła powściągnąć oburzenia. Nagle w jej głowie zrodził się iście szatański pomysł. Teraz ona się zabawi!...
Ująwszy w dłonie rąbki sukni, zeszła bezszelestnie kilka stopni.
Następnie opuściła suknię, głośno zakaszlała i weszła z powrotem, robiąc przy tym tyle hałasu, ile się tylko dało. Gdy znalazła się przed drzwiami, które - jak przypuszczała - zastała otwarte, ujrzała stojącego w nich Jakuba.
- Pani tutaj? - krzyknął zaskoczony, czerwieniąc się aż po czubki uszu.
Katarzyna obdarzyła go swym najsłodszym uśmiechem i zbliżywszy się, podała mu dłoń wygiętą jak szyja łabędzia, by złożył na niej swe usta.
- Dlaczego nie! - odparła krotochwilnie. - Skoro pan mnie nie odwiedzasz, ja postanowiłam odwiedzić pana. Czy wiesz, że powinnam się za to gniewać? Podróżujemy razem wiele dni, nie odstępujesz mnie na krok, a zaledwie przybywamy na miejsce, pan znikasz! To nieładnie! Nieładnie z pana strony!
Jakub, purpurowy z zakłopotania, nie wiedział, gdzie się podziać. Mały skryba, w okularach na wydatnym nosie, zerkał ciekawie zza jego szerokich pleców.
- Powiedz, czy ci nie przeszkadzam - dodała przewrotnie, wkraczając jednocześnie do pokoju, aby dobitnie okazać, że ma zamiar się rozsiąść.
Jakub cofał się przed nią, a mały kleryk zginał się w ukłonach, zapewniając, że zaraz ucieka.
- Ależ nie przeszkadzasz mi wcale - wybąkał wreszcie biedny kapitan.
- Ja... właśnie pisałem... pisałem... list do matki, a obecny tu ojciec Augustyn użyczał mi swego pióra, gdyż w tej materii nie jestem zbyt mocny.
- Wiem, jesteś, panie, walecznym rycerzem i wolisz miecz od pióra odparła Katarzyna, obdarzając kapitana kolejnym uśmiechem, po czym, rozejrzawszy się po pokoju, dodała: - Ależ tu u pana czarująco!
W rzeczywistości w pokoju kapitana panował okropny bałagan. Co prawda meble były przepiękne, a tapety świeże, lecz wszędzie walały się stroje, broń i butelki. Na stole, na którym kleryk pisał list, wśród porozrzucanych papierów stały brudne kubki i dzban z porowatej kamionki, na którym perliły się świeże krople wina świadczące o tym, że niedawno z niego korzystano. Łóżko było niezasłane, więc Katarzyna odwróciła skromnie oczy od tak szokującego widoku. Pomimo otwartego okna w pokoju panował nieznośny zaduch.
- Pani! Ten widok jest niegodny twoich oczu! - zakrzyknął kapitan. - I w dodatku mój strój...
- Ależ nic nie szkodzi. Nawet panu w tym do twarzy. Zresztą przy takim upale...
W istocie, kapitan miał na sobie tylko zielone, obcisłe pluderki i cienką, płócienną koszulę, rozchełstaną do pasa. Katarzyna pomyślała, że woli go w takim stroju niż w odświętnym uniformie czy w zbroi. W tym niedbałym przyodziewku miał wygląd zdrowego i silnego chłopa, przy czym zalatywał winem i potem, co nie było wcale tak niemiłe...
Katarzyna spojrzała na dzbanek.
- Mógłbyś, panie, poczęstować mnie winem? - zapytała, siadając bezceremonialnie na brzegu łóżka. - Umieram wprost z pragnienia, a to wino wygląda na dobrze schłodzone.
- To Meursault*...
- A więc nalej mi go trochę - rzekła z uwodzicielskim uśmiechem.
* Słynne białe wino burgundzkie. Kapitan pośpiesznie nalał wina i, zginając kolano prawie do podłogi, podał jej pełny kubek, który opróżniła małymi łykami, nie spuszczając wzroku z kapitana. Chociaż pierwsze zaskoczenie ustąpiło, to jednak jego zachwycone oczy pozwoliły się domyślić młodej kobiecie, że nie może on uwierzyć swemu szczęściu.