- Dlaczego tak na mnie patrzysz, panie?
- Bo nie wiem, czy to jawa, czy sen... czy to naprawdę ty, pani, jesteś u mnie, tak blisko...
- Jak to? Jesteśmy przecież przyjaciółmi! A to wino jest doskonałe.
Ale... cóż to? W głowie mi się kręci... Lepiej już pójdę...
Katarzyna wstała, lecz nagle z cichym jękiem przyłożyła dłoń do czoła i zachwiała się na nogach.
- Mój Boże! Co się ze mną dzieje? Czuję się dziwnie...
W tym momencie byłaby upadła, ale Jakub pochwycił ją w ramiona i nie wypuszczając jej z uścisku, zmusił, by usiadła.
- To nic takiego - uspokajał. - To tylko ten upał i to wino! Było bardzo zimne. Może wypiłaś je zbyt szybko...
- Bo byłam bardzo spragniona. Och! To okropne! Duszę się!
Uniosła ręce do piersi, jakby cienki jedwab stanika zbytnio ją uciskał.
Jakub, chcąc jej pomóc, zaczął rozsupływać sznurówki stanika, a Katarzyna osunęła się bez czucia na posłanie. Ten ruch uwolnił z gniazdek, prawie pod nosem kapitana, cudowne krągłości, których widok odurzył go szybciej niż wino Meursault. Nieszczęsny Jakub stracił resztki rozwagi i zapominając o niedomaganiu Katarzyny, ścisnął ją mocno, obsypując pocałunkami nagą pierś i bełkocząc niezrozumiale.
Katarzyna obserwowała go spod przymkniętych powiek, pozwalając, aby upajał się nią przez kilka chwil. Bojąc się jednak, że sama straci głowę, postanowiła położyć kres temu doświadczeniu. W końcu kapitan, nie będąc piękny, był młody, przyjemny i silny jak tur. Westchnęła głęboko, odepchnęła młodzieńca z siłą, która by go zadziwiła, gdyby zachował choć trochę rozsądku. Ale o żadnym rozsądku nie było mowy: Jakub oszalał!
Kiedy Katarzyna uniosła się z posłania, próbował z powrotem wziąć ją w ramiona. Odepchnęła go lekko, udając zmieszanie na widok swego stroju w nieładzie.
- Co mi się stało? O Boże!... Pamiętam... straciłam przytomność... ten upał... i to wino! Przebacz mi, przyjacielu - przy czym specjalnie podkreśliła słowo „przyjacielu". - Zachowałam się w sposób godny pożałowania. Nigdy jeszcze nie zemdlałam.
Kapitan, niczego już nie słysząc, padł przed Katarzyną na kolana i gniótł w swych dłoniach jej rękę, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
- Pani! Nie odchodź! Zostań... odpocznij chwilę... Gdybyś wiedziała, jak droga mi jest twoja osoba...
Lecz ona, uwolniwszy rękę z uścisku, wstała i przeszła kilka kroków po pokoju.
- Wiem, mój drogi, wiem - odparła omdlewającym głosem. - Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Założę się, że w czasie mojego zasłabnięcia opiekowałeś się mną z całym oddaniem, na jakie cię stać. Czuję się już lepiej.
Jakub nadal klęczał przy łóżku, nie mogąc znieść myśli, że Katarzyna za chwilę odejdzie, że mu umknie, podczas gdy był już tak blisko spełnienia dręczącego go od dawna marzenia. Wstał i podszedł do niej, wyciągając ręce.
- Nie odchodź jeszcze, proszę! Jesteś zbyt osłabiona... Katarzyna tylko potrząsnęła głową.
- Nie kuś mnie. Muszę wracać. Nawet nie wiem, jak długo tu zabawiłam.
- Nie jest późno. Napij się jeszcze trochę wina - zaproponował perfidnie. - Ono postawi cię na nogi. A poza tym nie powiedziałaś mi, czemu zawdzięczam twoją wizytę...
- Nie czuję już pragnienia, a pańskie wino jest zdradliwe, mój drogi Jakubie! Co to ja miałam ci powiedzieć?...
Przerwała, posyłając mu drwiący uśmiech. Porzuciła omdlewający ton i jej głos przybrał normalne brzmienie, pełne ironii i zjadliwej słodyczy.
- Chciałam tylko, abyś miał o czym donieść Jego Wysokości Filipowi na temat pani de Brazey! Myślę, że teraz możesz napisać księciu, jak pojmujesz sposób niesienia pomocy zemdlonym damom! Na twoim miejscu, panie, wezwałabym tu ojca Augustyna! A może wolisz, abym to ja ci napisała twój list? Umiem ładnie pisać. Mój wuj Mateusz uważa, że jestem w tej sztuce biegła niczym benedyktyn!
Po tych słowach, zadowolona z powodzenia swego fortelu, uciekła z pokoju i zbiegła po schodach na złamanie karku, nie przejmując się rozpaczliwymi okrzykami Jakuba. Zatrzymała się dopiero w ogrodzie, aby nabrać tchu.
* * *
Nadeszły dni, w których Burgundia potrzebowała sił - tak podupadających - swojej księżnej wdowy. Podczas gdy Filip był zajęty we Flandrii, oddziały króla rozszerzyły działania wojenne wzdłuż północnej granicy księstwa. Konetabl John Stuart de Buchan i marszałek de Severac napadli na Krawant. Należało stawić czoło niebezpieczeństwu, Małgorzata, zebrawszy resztki sił, wysłała swoje oddziały pod rozkazy marszałka de Toulongeona, a do swego zięcia Bedforda wystosowała list z prośbą o pomoc.
Wysłaniu listu do Paryża towarzyszyła dramatyczna scena, która rozegrała się pomiędzy księżną Małgorzatą i Ermengardą w obecności Katarzyny. Hrabina zarzuciła chorej, że wzywa na pomoc Anglika.
Małgorzata zwróciła na nią twarz wykrzywioną bólem, z pomocą Katarzyny uniosła się na poduszkach i wyciągnęła dłoń do starej przyjaciółki.
- Burgundia jest w niebezpieczeństwie, Ermengardo... Burgundia, którą mój syn, panujący książę, powierzył mi... Byłabym gotowa zaprzedać duszę diabłu i wezwać go na pomoc, żeby ją tylko uchronić, i żeby uniknęła cierpień! Jeśli Anglik, mąż mojej córki, oddali niebezpieczeństwo, złożę podziękowanie Anglikowi!
Po tych słowach opadła na posłanie, zupełnie wyczerpana. Ermengarda nic nie odrzekła. I po raz pierwszy od czasu jej poznania Katarzyna widziała ją płaczącą, ją, żelazną damę, ten żywy przykład obowiązkowości i lojalności, jakim była wielka ochmistrzyni!
Trzydziestego lipca rozegrała się bitwa pod Krawantem, z której król Francji wyszedł pokonany przez oddziały przysłane przez Bedforda, a dowodzone przez Suffolka. Zrozpaczona Katarzyna dowiedziała się o stratach od Mikołaja Rolina, pomysłodawcy wezwania Bedforda na pomoc.
Przybył on złożyć księżnej szczegółowe sprawozdanie: konstabl Buchan stracił oko, pole bitwy usłane było trupami,wzięto wielu zakładników. I tak Katarzyna dowiedziała się, że Arnold i Xaintrailles także zostali uwięzieni.
Nie lubiła Mikołaja Rolina, lecz w tej chwili stał się jej nienawistny przez swoją radość i dumę, a także dlatego, że aż pod niebiosa wychwalał angielską pomoc. Rolin znalazł się w gronie jej osobistych wrogów.
Ermengarda wyszła z komnaty, aby nie skoczyć kanclerzowi do gardła.
* * *
Każdego ranka Katarzyna zwykle udawała się na mszę do kościoła Notre Dame, tak jak to czyniła, będąc młodą dziewczyną. Po mszy odwiedzała matkę i wuja. Lubiła spacerować ulicami wczesnym rankiem, kiedy powietrze było jeszcze chłodne i świeże, zanim sierpniowy upał nie zaciążył nad miastem. Uczestniczyła we mszy z taką żarliwością, z jaką niegdyś oddawała się rozrywkom. Nieskończona potęga Boga była dla niej jedyną pomocą w rozwikływaniu kłopotów sercowych i dzień po dniu Katarzyna błagała niebiosa o wsparcie, którego tak potrzebowała.
Po ucieczce Sary podniosła do rangi pierwszej służącej Perrynę, jedną ze służek pomagających jej przy toalecie. Dziewczyna miała osiemnaście lat, była świeża, miła i całkowicie oddana swojej pani, dla której rzuciłaby się w ogień bez wahania. Była pełna prostoty i nie stawiała pytań. Katarzyna doceniała te zalety. Perryna zawsze towarzyszyła jej w porannej mszy.
Otóż pewnego ranka, kiedy jak zwykle modliły się w pobliżu kaplicy Czarnej Madonny, zauważyła zbliżającego się do nich mnicha, który ukląkł nieopodal. Miał na sobie zakurzony habit przepasany grubym powrozem, a twarz prawie całkowicie ukrytą pod kapturem. To, co jednak można było dostrzec, wydawało się dosyć sympatyczne. Wszystko miał okrągłe: nos, usta i policzki. Po chwili uniósł głowę i rzucił na Katarzynę żywe spojrzenie, po czym pochylił się nad nią i wyszeptał: - Pani, wybacz mi niedyskrecję, czy aby nie jesteś panią de Brazey?