Mówi się, że obiecał Warwickowi śmierć Joanny, i sądzę, że może do tego doprowadzić.
Nazwisko Cauchona uderzyło Katarzynę. Zobaczyła rozgoryczonego i biednego akademika z czasów Caboche'a, napuszonego prałata pełnego pychy i zarozumiałości, spotkanego w Dijon. Bez wątpienia sędzia Joanny stanie na wysokości zadania. Przypomniała sobie żółtawe, twarde oczy biskupa i zadrżała. W takich rękach Joanna nie mogła oczekiwać ani litości, ani łaski.
- Jaki jest cel tego procesu? - zapytał z wyższością pan de La Hire.
- Okryć hańbą króla Francji, wskazując, że zdobył koronę dzięki czarownicy i heretyczce, zmniejszyć urazę Anglików, skazując Joannę na stos - odpowiedział spokojnie brat Stefan.
Chwila ciszy nastąpiła po strasznych słowach, które odbiły się echem w sercach i świadomości każdego ze słuchających. Arnold westchnął.
- W porządku. Powiedz Katarzynie, jaką masz propozycję.
- Otóż to! Mam w Rouen rodzinę. Bardzo interesującą rodzinę: mój kuzyn Jan Son jest mistrzem murarskim para się konserwacją zamku. To są bardzo porządni ludzie. Żyją dostatnio i cieszą się sympatią najeźdźcy, z którym utrzymują dobre kontakty handlowe, a nawet więcej.
- Przyjaźnią się z Anglikami? - zapytała Katarzyna z osłupieniem.
- Ależ tak! - potwierdził niewzruszony brat Stefan. - Powiedziałem ci, że mój kuzyn cieszy się sympatią Anglików, ale nie mówiłem ci, że jest ona odwzajemniona. Tak naprawdę, to wierny poddany króla Francji, jak i wszyscy pozostali z tego nieszczęsnego miasta Rouen. Jego kontakty mogą być bardzo użyteczne, bo, w dodatku, jego żona Nicole jest bieliźniarką.
Pracuje dla młodego króla i dla księżnej Bedford, która również przebywa w Rouen w tej chwili. Pani Nicole to bardzo trudna osóbka ale dzięki niej księżna dowiedziała się, że strażnicy Joanny usiłowali ją zgwałcić i zostali zastąpieni przez innych, którzy dostali surowe rozkazy. Moi kuzyni chętnie przyjęliby jednego lub dwóch członków rodziny, zbiegłych na przykład z Louviers. Osobiście widziałbym jakieś ubogie małżeństwo... na przykład murarza z żoną.
Brat Stefan spojrzał w znaczący sposób na Arnolda i Katarzynę. Jego intencja była jasna, a słowo „małżeństwo" zaróżowiło policzki młodej kobiety. Arnold nie zareagował. La Hire podrapał się po brodzie, zamyślając się głęboko.
- Dobra myśl! - rzekł w końcu. - Zawsze byłyby to dwie osoby na miejscu!
- Trzy, jeśli o to chodzi - poprawił brat Stefan. - Ja też się tam udam!
Przybyłem tylko po to, aby naświetlić sprawę i zastanowić się z wami, co można uczynić. Kiedy dowiedziałem się, że pani de Brazey jest tutaj, wpadłem na ten pomysł.
La Hire odwrócił się w stronę Arnolda, który nie odezwał się do tej pory ani jednym słowem, i trzasnął go w ramię.
- Co na to powiesz? Czy możesz udawać murarza i, co jest jeszcze trudniejsze, człowieka fikcyjnie żonatego?
Patrząc na Katarzynę, Arnold odpowiedział krótko: - Zgadzam się!
- Przypuszczam, że pani Katarzyna również. W porządku. Wyjedziecie jutro. Niech Bóg i Matka Boska przyjdą wam z pomocą, gdyż będziecie tego potrzebowali.
Pan de La Hire nie pomylił się w swych przypuszczeniach. Katarzyna, rzecz jasna, zgodziła się i szalała z radości. Uchodzić przez jakiś czas, nawet w przebraniu, za żonę Arnolda, było czymś, o czym nawet nie marzyła.
Może ta niebezpieczna przygoda przybliży ich do siebie? Któż mógł przewidzieć, czy w czasie tych godzin obowiązkowego przebywania ze sobą nie znajdzie sposobu, aby rozpalić jego uczucia, którym uległ już dwa razy.
Chcąc ukryć radość, zapytała: - Co się dzieje z panem de Xaintrailles'em? Odpowiedzi udzielił Arnold, wzruszając z irytacją ramionami.
- Spotkał jakiegoś nawiedzonego pastucha z Gevaudan, o imieniu Wilhelm, który przepowiada i nazywa siebie wysłannikiem Boga. Pan de Xaintrailles jest pod jego urokiem i ciągnie go wszędzie za armią. Liczy na to, że cudotwórca pomoże oswobodzić Joannę*.
* Pastuch nie pożył długo. Talhot uwięził Xaintrailles'a, a pastucha wrzucił do Oise, zaszytego w skórzany worek. - Powiedział, że dołączy do nas później... ale nie liczę na to.
- Dlaczego?
- Bo kompletnie oszalał na punkcie tego pastucha i nie dostrzega, że to oszust tego samego rodzaju, co ta dziewczyna z la Rochelle, której Joanna powiedziała, aby „zajęła się raczej swoim domem i dziećmi". Sądzę, że pan de Xaintrailles postradał zmysły - podsumował Arnold ochrypłym głosem.
* * *
Któregoś wieczoru, pod koniec marca, grupka biedaków przebyła bramę Wielkiego Mostu i wjechała do Rouen: mężczyzna, kobieta i mnich.
Wszyscy byli tak zakurzeni i brudni, że angielscy łucznicy pilnujący bramy obrzucili ich spojrzeniem powierzchownym i pogardliwym. Grali w kości na beczce i nie pofatygowali się nawet, aby sprawdzić zawartość wielkiego tobołka, który mężczyzna dźwigał na ramieniu, a w którym znajdował się prawdopodobnie cały majątek mężczyzny i kobiety. Co do mnicha, najwyraźniej cały jego dobytek stanowił potargany habit i różaniec z bukszpanu. Pewnie wszystko odbyłoby się zgoła inaczej, gdyby strażnicy odkryli, że w fałdach brudnej sukni kobiety zaszyte są szlachetne kamienie, a w szczególności olbrzymi, czarny diament. Reszta fortuny została ukryta w drewnianych paciorkach różańca, którym przepasany był mnich.
Nieogolony od trzech dni, ubrany w brudną, płócienną opończę i zbyt szerokie spodnie do kolan, które owijały się wokół muskularnych łydek rycerza, z nieforemną czapką na głowie, zgarbiony, aby ukryć swą wysoką postać, Arnold był trudny do rozpoznania. Katarzyna ubrana w niebieską, spraną suknię, brązowy, dziurawy płaszcz, z włosami ukrytymi w czepku, który od dawna nie był biały, nie ustępowała mu w niczym.
- Jan Son i jego żona mieszkają przy ulicy Niedźwiedziej - powiedział im brat Stefan, kiedy w tym przebraniu szczęśliwie przeszli obok strażników przy dzwonnicy. - To nie jest daleko. Ale, na Boga, mój przyjacielu, spróbuj spuszczać wzrok, kiedy spotykasz Anglików, i nie bombarduj ich tym piorunującym spojrzeniem, po którym na milę można wyczuć rycerza.
Zawstydzony Arnold uśmiechnął się i zarumienił.
- Uczynię, co w mej mocy. Ale to jest trudne, bracie Stefanie; widok ich żelaznych hełmów i zielonych bluz z czerwonym krzyżem, ich nonszalanckie zachowanie we francuskim mieście sprawia, że rozpala mi się krew!
- Musisz zachować zimną krew... przynajmniej na razie.
Dawna stolica książąt normandzkich wyglądała ponuro, mimo że samo miasto było wspaniałe. Wysokie domy z przepięknymi, wykładanymi drewnem frontonami i kolorowymi herbami, strzeliste gotyckie wieże kościołów z rzeźbionymi koronami stanowiły dziwną oprawę dla idących pospiesznie ze spuszczonymi oczami i z posępnymi twarzami mieszkańców miasta. Ani śladu wesołej wrzawy na skrzyżowaniach ulic; w na wpół pustych sklepikach można było zauważyć obowiązujące restrykcje. Milczące kobiety stały w kolejce do piekarzy, zatrzymywały się przy stołach rzeźników i flaczarzy z nadzieją kupienia czegoś do jedzenia. Wszędzie widać było żołnierzy w zielonych kasakach. Dwójkami lub trójkami penetrowali wąskie uliczki, najwyraźniej je nadzorując.
Kiedy w kaplicy zamku zaczął się proces, otrzymali surowe rozkazy, w obawie przed jakimiś działaniami w celu bądź to uwolnienia Joanny, bądź zamachu na życie wysokich osobistości, które chroniła forteca otoczona murem z siedmioma wieżami.