Выбрать главу

Tym razem uśmiechnęła się do Katarzyny, która spostrzegła, że uśmiech dodał trochę czaru tej podłużnej, pozbawionej wdzięku twarzy.

Gospodyni rzuciła paczkę z ubraniami na siennik, a potem się ukłoniła.

- Drodzy państwo, wybaczcie sposób, w jaki was przyjęłam...

wybaczcie również przy okazji moje cierpkie uwagi i zły humor w przyszłości! Nie ufam służącej ani zresztą nikomu!

Katarzyna, która od momentu przybycia do domu państwa Son czuła się niepewnie, ucałowała ją spontanicznie, podczas gdy Arnold zapewniał, że wprost przeciwnie, są jej bardzo wdzięczni. Wyjaśniwszy wszystko, Nicole odeszła, aby Małgorzata nie zaczęła czegoś podejrzewać. Przyniesiono im przybory toaletowe i wodę. Kiedy przyszedł pan Jan Son, byli umyci i przebrani w czyste, chociaż skromne odzienie, jak przystoi ubogim krewnym.

Na pierwszy rzut oka mistrz murarski nie wyglądał wcale sympatyczniej od swojej żony. Gruby i czerwony, nadęty od tłuszczu i dumy, spoglądał na wszystko zaspanym wzrokiem, zadowolony z siebie i powolny, co nie przemawiało na jego korzyść. Ale jego „kuzyni" szybko się prze-konali, że pod tym przykrym wyglądem krył się jasny umysł, rzeczywista odwaga i prawdziwa normandzka przebiegłość.

- Odpocznijcie dzisiaj wieczór - powiedział do nich cicho, kiedy służąca skończyła podawać wieczerzę. - Jutro pokażę wam naszą piwnicę.

To tam organizujemy spotkania, bez obawy, że ktoś nas podsłucha.

Kiedy zadzwoniono na gaszenie świateł; wszyscy odmówili wspólną modlitwę i każdy poszedł do siebie. Arnold i Katarzyna udali się na swoje poddasze, a serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. To wspólne zamieszkiwanie krępowało ją, lecz jednocześnie napełniało radością, bo przecież... Małgorzata przygotowała tylko jedno łóżko. Nie wiedziała, czy ma się radować, czy też może obawiać nowych złorzeczeń. Ale kiedy weszli na górę, Arnold spokojnie zdjął z łóżka jeden z sienników, przeciągnął go w kąt i wziął przykrycie. Wśród niepotrzebnych rzeczy znalazł stare, potargane płótno, które starannie rozwiesił między nimi na belkach stropowych.

Obojętna, lecz trochę rozczarowana, patrzyła, co robi. Kiedy skończył, odwrócił się w jej stronę, uśmiechnął się i ukłonił tak grzecznie, jakby znajdowali się w jakimś pałacu, a nie w brudnej norze.

- Dobranoc! - powiedział uprzejmie. - Dobranoc... moja droga żono.

Kilka minut później Katarzyna usłyszała głośne chrapanie i zrozumiała, że usnął na dobre. Dzień był bardzo męczący i dziewczyna miała ochotę uczynić to samo, ale była zbyt zdenerwowana. Długo kręciła się na sienniku, lecz nie udawało jej się zmrużyć oka. Czuła złość do Arnolda, do siebie samej i do całego świata. I żeby chociaż ten dureń nie chrapał tak głośno!

* * *

Od tej chwili młodzi ludzie zaczęli wieść dziwne życie. Każdego dnia, pod czujnym okiem Nicole, Katarzyna pracowała w domu, pomagając Małgorzacie w kuchni, przy praniu, sprzątaniu i prasowaniu, wysłuchując częstych wybuchów złości gospodyni, szczególnie kiedy ktoś był w sklepie.

Doskonale radziła sobie z rolą ubogiej krewnej przyjętej z litości. Co się tyczy Arnolda, wspaniale wcielił się w rolę murarza. Dzięki temu, że umiał pisać, nie musiał wykonywać karkołomnych prac na rusztowaniach, a Jan Son, powierzając Arnoldowi funkcję sekretarza, oszczędził mu ciekawości i zdziwienia ze strony robotników. Ponieważ był kuzynem szefa, nikomu nie przeszkadzało, że jest traktowany trochę lepiej od innych.

Z nadejściem nocy, kiedy Małgorzata już spała, schodzili do piwnicy państwa Son, gdzie odbywały się tajne zgromadzenia, niemające nic wspólnego z murarką. Tam przynoszono pewne wiadomości z procesu Joanny d'Arc dzięki mnichom z zakonu Świętego Dominika należącego do klasztoru Świętego Jakuba; mnisi systematycznie brali udział w posiedzeniach, tajnych od początku marca. Dwaj mnisi, brat Isambart de la Pierre i brat Marcin Ladvenu, pomagali Joannie ze wszystkich sił i udzielali rad, gdy tylko mogli zbliżyć się do niej. Ale Cauchon i Warwick dobrze strzegli swej zdobyczy i brat Isambart, który poradził Joannie, aby odwołała się do papieża i do soboru w Bazylei, został ostrzeżony przez groźnego biskupa Beauvais, że zostanie umieszczony w worku i wrzucony do Sekwany. Obydwaj współczuli Dziewicy i mieli dla niej głęboki podziw.

Opisywali Janowi Sonowi i jego przyjaciołom codzienną udrękę Joanny, cytowali jej proste, jasne i pełne wiary odpowiedzi na podchwytliwe pytania stronniczych prawników chcących przypodobać się zwycięzcy. Joanna broniła się inteligentnie, z opanowaniem i dokładnością, co graniczyło z cudem, jeśli weźmie się pod uwagę, że ta osiemnastoletnia dziewczyna nie umiała ani pisać, ani czytać. Potrafiła jedynie się podpisać.

- Cały ten proces jest nielegalny, fałszywy i brudny - mówił brat Isambart poważnym głosem. - Cauchon obiecał, że ją zabije, ale pragnie przede wszystkim zniszczyć zaufanie do króla Francji. I aby to osiągnąć, nie cofnie się przed niczym!

Dowiedzieli się od niego, że Joanna, zaprowadzona do sali tortur w baszcie, pozostała nieugięta i prawa nawet na widok biczów zakończonych ołowiem, którymi ją straszono; nikomu nie udało się zniszczyć jej nadzwyczajnej odwagi. Ale im więcej dni upływało, tym trudniejszy był do niej dostęp. Jan Son w towarzystwie Arnolda, który zapuścił brodę dla jeszcze lepszej charakteryzacji, udał się do wieży Bouvreuil pod pozorem zakończenia murarki, żeby sprawdzić, czy pod żadnym z krużganków nie uda się wykonać podkopu, którym więziona mogłaby uciec. Obydwaj wrócili zrozpaczeni.

- Nikt nie może zamienić z nią słowa. Cały czas jest silnie strzeżona. A zamek jest pełen żołnierzy. Przeszukiwano nas co najmniej dziesięć razy.

Trzeba by dużej armii, aby zaatakować podobną fortecę - powiedział Arnold, opadając na taboret. - Nigdy nam się to nie uda. Nigdy!

W którymś momencie spiskowcy planowali, aby spróbować przekupić sędziów za pomocą klejnotów Joanny. Ale brat Isambart odwiódł ich od tego zamiaru.

- To nie zdałoby się na nic. Wzdrygam się przed takim osądem ludzi Kościoła, ale przyjęliby ofiarowane kosztowności... i wydaliby was natychmiast. Żaden z nich nie zawahałby się przez moment, aby skorzystać z obu okazji. Ci, którzy działali w dobrej wierze, na przykład biskup Avranches, już dawno uznali się za niekompetentnych.

- Cóż więc robić? - zapytała Katarzyna.

Mistrz Jan Son wzruszył potężnymi ramionami i wypił jednym haustem dzban wina dla dodania sobie odwagi.

- Poczekać na dzień ogłoszenia wyroku... ponieważ taki z pewnością nadejdzie, i wtedy spróbować coś zrobić. To nasza jedyna szansa... Jedyna szansa dla Joanny, że Bóg ulituje się nad nią - powiedział.

Opuściwszy głęboką piwnicę, służącą dawniej do przechowywania wina, Arnold i Katarzyna udali się na swoje poddasze, ale nie mieli sobie nic do powiedzenia. Wznosił się między nimi tragiczny cień uwięzionej.

Jednoczyła ich we wspólnym wysiłku, we wspólnej chęci wyrwania jej z rąk niesprawiedliwego losu, ale jednocześnie ich rozdzielała z powodu swego męczeństwa. Jak można było oddawać się miłości, jeśli wiedziało się o tym, jakie męki znosiła tak niedaleko Joanna?

Któregoś wieczoru, kiedy wszyscy mieli zasiąść do wieczerzy, ktoś zapukał w okiennicę. Małgorzata otworzyła drzwi. Do izby wszedł wysoki, ubrany na czarno mężczyzna.

- Dobry wieczór wszystkim! - powiedział. - I wybaczcie, jeśli przeszkadzam. Muszę pomówić z panem Sonem.

Mężczyzna miał na głowie kaptur zakrywający część twarzy, ale Katarzyna spostrzegła, że na jego widok Nicole zbladła i zadrżała.

Dziewczyna pochyliła się w kierunku swej pseudokuzynki i zapytała po cichu: - Kto to jest?