- Geoffroy Terrage... Kat! - odparła Nicole słabym głosem, nie starając się nawet ukryć niechęci.
Jan Son wstał od stołu i stanął między drżącymi kobietami a czarną sylwetką kata.
- Czego chcesz? - zapytał ostro.
- Będę cię potrzebował, panie Son, i to od jutra. Otrzymałem rozkaz postawienia na pojutrze, na czwartek 24 maja, wysokiego podestu z gipsu na cmentarzu Saint-Ouen.
- Na co potrzebny jest ten podest?
Terrage odwrócił wzrok, speszył się nagle pod spoczywającym na nim wzrokiem ludzi, z których żaden nie potrafił ukryć trwogi.
- Stanie na nim stos! - powiedział krótko. A następnie, ponieważ żadna z przerażonych osób nie powiedziała ani jednego słowa, dodał: - Stos ma się znajdować wysoko, aby zewsząd można było zobaczyć skazaną... a potem, kiedy się zapali, abym mógł udusić ją dyskretnie.
Pomimo grożącego niebezpieczeństwa Katarzyna nie wytrzymała i rzekła: - O ile wiem, Joanna nie została jeszcze skazana. Kat wzruszył obojętnie ramionami.
- Cóż mogę rzec? Dostałem takie rozkazy i wykonuję je. Mogę na ciebie liczyć, panie Son?
- Zrobione! - odpowiedział mistrz murarski, chociaż nie udało mu się całkowicie ukryć drżenia głosu. - Dobranoc!
- Dobranoc!
Kiedy kat wyszedł, wszyscy nadal siedzieli nieruchomo na swoich miejscach. Nawet Małgorzata z kociołkiem w ręku patrzyła osłupiałym wzrokiem na drzwi, za którymi zniknął. Dopiero po chwili postawiła garnek na stole i przeżegnała się szybko.
- Biedna dziewczyna! - powiedziała. - Stos... to straszna śmierć!
Późnym wieczorem, długo po tym, jak zakończyła się spożyta w milczeniu wspólna wieczerza, mieszkańcy domu przy ulicy Niedźwiedziej spotkali się w piwnicy z bratem Isambartem i bratem Stefanem przybyłym tego wieczoru z wyprawy do Louviers. Dominikanin i franciszkanin byli bardzo poważni, co nie wróżyło niczego dobrego. Na ich porysowanych zmarszczkami twarzach czaił się głęboki smutek.
- Nie, nie jest jeszcze skazana, ale niewiele do tego brakuje. W czwartek zaprowadzą ją na cmentarz opactwa Saint-Ouen, publicznie napiętnują i będą zmuszać do przyznania się do błędów i podporządkowania Kościołowi... w osobie mistrza Cauchona, który tak nędznie go tutaj reprezentuje. Jeśli odmówi, wrzucą ją do ognia, jeśli się zgodzi...
- Jeśli się zgodzi? - powtórzyła Nicole.
Mnich wzruszył chudymi ramionami pod białym habitem i czarnym płaszczem. Jego wychudła twarz napięła się: - W zasadzie powinni odesłać ją do jakiegoś klasztoru, aby spełniła pokutę zadaną przez sąd. Ale czuję, że jest to jakaś pułapka, że Cauchon coś kombinuje. Zbyt wiele razy obiecywał Warwickowi, że Joanna umrze.
Podczas gdy każdy ważył w głębi duszy słowa mnicha, pan Son wyciągnął z kieszeni rulon pergaminu i rozłożył go na beczce. Aby pergamin się nie zwijał, postawił na nim żelazny lichtarz, a następnie wygładził ręką pogiętą i pociemniałą ze starości powierzchnię. Podczas gdy wszyscy inni mieli ponure miny, on wyglądał na zadowolonego. Spostrzegła to jego żona.
- Można by powiedzieć, że to, co rzekł ojciec Isambart, sprawiło ci przyjemność?
- Bardziej niż myślisz, gdyż widzę dużą możliwość uratowania Joanny.
- Oto - dodał, wskazując na pergamin - bardzo stary plan opactwa SaintOuen, gdzie również, nawiasem mówiąc, wykonuję roboty. A ten plan ma według mnie olbrzymie znaczenie. Podejdźcie tutaj...
Wszyscy go otoczyli, pochylając nad jego ramieniem zaciekawione twarze. Do późnej nocy Jan Son mówił im coś spokojnym głosem.
Rozdział dziewiętnasty Ogień i woda
Katarzyna udała się wcześnie rano na cmentarz opactwa Saint-Ouen, aby mieć pewność, że będzie mogła stanąć tam, gdzie polecili jej Jan Son i Arnold. Miała stać na stopniach na wpół zburzonego krzyża, twarzą do trybun przygotowanych dla sędziów i małego podestu, na którym miała się znaleźć Joanna. Niedaleko stąd, między trybunami i bramą południową kościoła Saint-Ouen, wznosił się złowrogi stos utworzony w przeddzień przez mistrza murarskiego, na którym piętrzyły się wiązki chrustu. W jakiś czas później przybyła Nicole z grupą odświętnie ubranych kumoszek i zajęła miejsce pod jedną z drewnianych galerii otaczających miejsce, gdzie pochowani byli zmarli. Na dachach tych galerii leżały wykopane kości zmarłych. Nazywano to kostnicą. Cmentarz wypełniał się szybko, gdyż ładna pogoda i ciekawość wyciągnęły z domów prawie wszystkich mieszkańców Rouen. Z tej smutnej okazji większość z nich miała zobaczyć Joannę po raz pierwszy. Wkrótce Katarzyna dostrzegła Arnolda; ubrany w czarny, ciasny i wytarty strój, przygarbiony, z głową ukrytą w obszernym kapturze koloru ciemnozielonego, stanął możliwie jak najbliżej podestu przygotowanego dla Joanny, tuż za kordonami angielskich łuczników. Tworzyli oni, trzymając w poprzek piki, zaporę solidną, jednakże możliwą do sforsowania dla osoby tak silnej jak Arnold. Pozostali spiskowcy znajdowali się na swoich miejscach: Jan Son w dzwonnicy miejskiej, a brat Stefan wewnątrz kościoła Saint-Ouen.
Sposób obmyślony przez murarza był bardzo prosty. W starych planach kościoła odkrył wiele lat wcześniej istnienie podziemnego korytarza wychodzącego poza obręb miasta, który kończył się pod płytą w starej krypcie romańskiej. Nie wiedząc nawet dlaczego, nigdy o tym nikomu nie powiedział i teraz był z tego bardzo zadowolony. Wiedział dokładnie, pod którą płytą zaczynają się stare schody, i podczas gdy robotnicy wznosili gipsowy podest zamówiony przez Trybunał, Jan Sou, pod pretekstem sprawdzenia filarów krypty zerwał płytę i pokazał bratu Stefanowi, jak ją podnieść bez najmniejszego trudu. Strój mnicha pozwalał franciszkaninowi wchodzić zarówno w dzień, jak i nocą do każdego kościoła i nie dziwiło to nikogo. W tej chwili modlił się chyba w krypcie, w oczekiwaniu na Arnolda, który miał mu przyprowadzić Joannę.
Według ustaleń nie mieli nic robić przed ogłoszeniem wyroku. Wtedy były dwie możliwości: albo Joanna podporządkuje się wyrokowi Kościoła i zostanie powierzona mniszkom, albo odrzuci go i zostanie oddana katu. W jednym i drugim przypadku Katarzyna miała w tym momencie dostać drgawek, odgrywając kobietę w ataku histerii, a Nicole, pod pozorem niesienia jej pomocy, miała jeszcze zwiększyć zamieszanie na cmentarzu.
Jan Son znajdujący się w dzwonnicy miejskiej, skąd mógł zobaczyć, a przede wszystkim usłyszeć przeraźliwe krzyki obu kobiet, miał w tej samej chwili wprawić w ruch dwa dzwony alarmowe: Rouvel'a i Cache-Ribaud, których wspaniały dźwięk wzywał przez wieki mieszkańców Rouen do obrony lub buntu. Ten nieoczekiwany alarm miał jeszcze zwiększyć zgiełk i spowodować zamieszanie, które pozwoliłoby Arnoldowi, przy pomocy brata Isambarta, znajdującego się w pobliżu Joanny, wyrwać więźniarkę z rąk jej straży i wepchnąć do kościoła. Dla człowieka takiego jak Cauchon prawo azylu nie liczyłoby się wcale, ale wystarczyło zarobić dwie lub trzy minuty na pościgu, aby płyta zasunęła się za Joanną. Zanim Anglicy odnaleźliby miejsce ucieczki, Dziewica i jej oswobodziciele byliby już poza miastem i dołączyliby o zmierzchu do La Hire'a, który miał się znaleźć z oddziałem możliwie jak najbliżej miasta.
Katarzyna, doszedłszy do siebie po udawanym niedomaganiu, miała dołączyć do uciekinierów...
Publiczność wypełniała już cmentarz, a krzyż, o który opierała się Katarzyna, otaczało teraz morze głów, nad którymi na szczęście górowała.
W pobliżu trybun dostrzegła stal najeżoną pikami - był to oddział żołnierzy.
Trybuny dla sędziów wypełniły się białymi i czarnymi sutannami, od których odcinała się purpurowofioletowa sutanna biskupa. Z daleka wydał się Katarzynie olbrzymi; jego pełne ramiona nakrywała, pomimo upału, gronostajowa pelerynka, która kontrastowała groteskowo z purpurową twarzą. Wysoko na niebie latały czarno-białe jaskółki. Z wieży kościelnej odezwał się ciężki głos dzwonu. Z sercem wypełnionym nagłą trwogą, Katarzyna zobaczyła, że przyszedł kat i jego pomocnicy, a następnie, w otoczeniu żołnierzy, pojawiła się drobna, ubrana na czarno postać.