Katarzyna zawahała się. Myśl o oddaleniu się od Waltera i Sary była jej niemiła, ale - z drugiej strony - ten człowiek miał rację. Więcej osób mogłoby zwrócić uwagę pozostałych. Wreszcie, jeżeli była jakaś szansa ucieczki, byłoby szaleństwem nie wykorzystać jej. Obejrzawszy się za siebie, rzekła: - Czy to daleko?
- Nie... Bardzo blisko. Mur jest niedaleko stąd. Pójdźmy!
Ujął rękę Katarzyny w swoje czarne pazury i pociągnął za sobą. Zbyt spieszno jej było ruszyć w dalszą drogę, więc poszła. Skręcił w uliczkę tak wąską, że mogła się w niej zmieścić tylko jedna osoba. Była to ślepa uliczka zakończona bezkształtnymi ruderami, za którymi wznosił się szary mur otaczający miasto od północy. Przewodnik Katarzyny szedł prosto w kierunku ruder, ale gdy się schylił, by wejść przez niskie drzwiczki, instynktownie się zawahał. Spojrzał na nią zmrużonymi oczami i znów się dziwnie uśmiechnął.
- Gdyby przejście było na środku ulicy, żołnierze dawno by je zatkali. Proszę iść za mną! Trzeba przejść tutaj...
Katarzyna pomyślała, że zapewne jest to jakaś piwnica znajdująca się pod murem i wychodząca na pola.
Zdecydowała się wejść. Gdy schyliła głowę, zagłębiła się w lepką i czarną dziurę, która niezbyt zasługiwała na miano korytarza. Wydawało się, że prowadzi ona w głąb ziemi, ale na końcu młoda kobieta zauważyła drzwi z luźno skleconych desek. Mężczyzna je pchnął, ciągnąc Katarzynę za sobą z nagłą siłą. Gdy drzwi za nimi trzasnęły, mężczyzna krzyknął triumfalnie: - Dotrzymałem słowa, stary! Popatrz, kogo ci przyprowadziłem.
Gdy Katarzyna przyjrzała się miejscu, w którym się znalazła, ogarnął ją strach. Jej przewodnik przywiódł ją do piwnicy, nieco oświetlonej słońcem wpadającym przez małe okienko. Było w niej około dwudziestu ludzi w łachmanach - jedni leżeli, inni siedzieli. Przerażona kobieta usłyszała ohydny rechot, radosne porykiwania i zobaczyła zwrócone w jej stronę twarze wilków w ludzkiej skórze, o połyskujących oczach. Na chwilę gniew na samą siebie, że dała się zaciągnąć w pułapkę, wziął górę nad lękiem. Odwróciła się do człowieka, który ją oszukał.
- Co to jest? Gdzie mnie przyprowadziłeś?
Ten się zaśmiał. Nie puścił jej ręki; trzymał ją z siłą zdumiewającą u tak wątłego człowieczka.
- Do dzielnych chłopaków, którzy nie dotykali kobiet od bardzo dawna. Wyciągnięto nas z więzienia do palenia zwłok i dano nam tę piwnicę dla odpoczynku w czasie upału. Dostaliśmy wino i chleb, ale nie mamy kobiet! Te, które moglibyśmy mieć, nie żyją albo są chore, chyba że się pochowały.
Zbliżył się do nich jakiś potwór o pooranej twarzy, kołysząc się na kulawych nogach. Inni się podnieśli i otoczyli ich kołem.
- Jest piękna - zaskrzeczał ohydnym głosem. - Gdzie ją znalazłeś, Kuno? Wiesz, co nam grozi, gdy weźmiemy kobietę z miasta?
- Ona nie jest z miasta. Dopiero przyjechała, kiedy namiestnik kazał zamknąć bramy. Nic nam nie grozi. Dlatego ją sobie upatrzyłem koło stosu. Czatowałem na nią w Loens. I popatrz, jaka ładna dziewucha!
- Królewski kąsek! - Przytaknął chromy. - Zasłużyłeś na mięso, Kuno...
Katarzyna chciała się cofnąć, gdy czarna ręka kulawego ujęła ją za podbródek. Potknęła się o kolejnych dwóch bandytów, którzy stali za nią.
W sekundę zrozumiała wszystko: wpadła w ręce opryszków, tych okropnych ludzi, których dopiero co widziała na placu, gdy hakami ciągnęli trupy w stronę stosu. Zwierzęcy strach opanował ją raptownie, pozbawiając w jednej chwili sił. Nogi pod nią drżały. Miała wrażenie, że wokół niej zaciska się piekielny krąg. Słyszała urywane oddechy tych mężczyzn o plugawych obliczach, z których wyczytać mogła szokującą pożądliwość.
Ręka kulawego zatrzymała się na jej policzku, a niewidzialne ręce unieruchomiły jej ramiona. Jeden z mężczyzn podszedł tak blisko, że uderzył ją w nozdrza zgniły odór jego ciała. Dygotała z wściekłości, wstydu i obrzydzenia, a on tymczasem rozpinał jej suknię przy kołnierzu i rozsuwał sznurówki. Opryszki patrzyły wytrzeszczonymi oczami, z zapartym tchem, niczym wierni przed odprawiającym jakiś niecodzienny obrzęd kapłanem. A kiedy w mdłym świetle piwnicy ukazały się krągłe ramiona i jędrna pierś młodej kobiety, kiedy zajaśniała łagodnym blaskiem jej aksamitna skóra, był to jakby sygnał. Wszyscy naraz na nią ruszyli.
Ogarnięta potworną odrazą Katarzyna poczuła, że mnóstwo dłoni odziera ją z resztek ubrania i przesuwa się po jej ciele. Potykali się o siebie nawzajem, każdy chciał dotknąć jej pierwszy. Głos kulawego zaskrzypiał: - Po kolei! Starczy dla każdego. Ale ja tu jestem wodzem, więc ja będę pierwszy. Przytrzymajcie ją!
W mgnieniu oka Katarzynę rozciągnięto na ziemi, a raczej na legowisku ze zgniłej słomy. Trzymano ją za nadgarstki i nogi w kostkach.
Przerażenie na sekundę odebrało jej mowę, ale raptem, w jednej chwili, odzyskała siły i głos. Wijąc się i wyrywając, krzyczała: - Nie macie prawa... Zostawcie mnie! Ratun...
Brutalna dłoń zacisnęła się na jej ustach, lecz Katarzyna z całej siły ją ukąsiła. Mężczyzna zaklął i wymierzył jej policzek tak silny, że o mało nie straciła przytomności, zanim jednak zdołał na nowo zatkać jej usta, wrzasnęła co tchu w piersi. Ręka znów przygniotła jej twarz. Dusiła się pod tą brudną dłonią, pragnąc nade wszystko stracić przytomność. Pełna zgrozy zmuszona była znosić obmacywanie kulawego i wysłuchiwać komentarzy jego kompanów. Po jej policzkach toczyły się gorące łzy.
Myśl, że zostanie zgwałcona przez te potwory, była nie do zniesienia.
Naraz doznała takiego uczucia, jak gdyby znalazła się w samym środku nawałnicy. Piekielny krąg rozprysnął się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dookoła niej poruszały się jakieś mgliste kształty.
Słychać było okrzyki bólu, jęki i coś, co grzmiało jak piorun. Nad głową Katarzyny zahuczał głos: - Łajdaki! Zaraz wam przejdzie ochota na wszystko!
Katarzyna była w takim stanie, że niezbyt ją zdziwił widok Waltera.
Spadł niczym blok skalny na złoczyńców i przystąpił od razu do dzieła.
Jego potężne pięści olbrzyma uderzały bez wytchnienia, miażdżąc twarze, wybijając zęby, rozpłaszczając jednym rzutem ciała o mury. Katarzynie, która spoczywała na ziemi bezsilna jak nowo narodzone dziecko, skojarzył się ze żniwiarzem na polu. Zdała sobie również sprawę z obecności drugiej, czerwono odzianej postaci, która stojąc przy drzwiach, łapała metodycznie jedną po drugiej ofiary Normandczyka i ciskała je na zewnątrz. Wkrótce Walter miał już tylko jednego przeciwnika - kuternogę.
Był to mężczyzna może mniej silny, ale z całą pewnością bardzo zawzięty.
Próbował rzucić się Normandczykowi do twarzy, by wyłupić mu oczy, ale olbrzym uniósł nogę. Poszła do przodu jak katapulta, dosięgła samego środka twarzy kulawego z taką mocą, że słychać było trzask pękających kości. Opryszek, ze zmiażdżonym obliczem, runął w kąt i nie ruszył się już więcej. Był martwy.
Rozglądając się, Katarzyna zobaczyła, że w piwnicy został tylko Walter. Wówczas uświadomiła sobie swoją nagość. Zaczęła szukać ubrań.
Zobaczywszy je, chciała wstać, ale Normandczyk już ukląkł obok niej.
Jego pierś poruszała się gwałtownie nie tylko ze zmęczenia. Jasne oczy pożerały ciało młodej kobiety z takim pożądaniem, że znów powrócił jej strach. Obrońca Katarzyny patrzył na nią w podobny sposób, jak przed chwilą czyniły to owe bestie ludzkie, które stąd przegnał. Wyciągnęła ku niemu rękę, którą go odpychała, ale było to tak, jakby usiłowała popchnąć skałę. Nagle jego oczy nabrały takiego wyrazu, że znowu ogarnęła Katarzynę rozpacz. Ostrzeżenia Sary przypomniały się jej teraz z całą ostrością. Nie znała tego człowieka wcale, a teraz była w jego mocy. Za chwilę zaspokoi żądzę, która tak wyraziście malowała się na jego obliczu, a jej obrona na nic się nie zda w obliczu takiej siły. Ponadto była zbyt zmęczona, by walczyć. Jęknęła cicho i opadła na ziemię, czekając, co będzie dalej.