Выбрать главу

- Tak pan powiada? Ma pan doprawdy dziwny sposób pojmowania gościnności! A więc jestem uwięziona!

Lekko utykając, Jan de Craon podszedł do młodej kobiety, która wciąż stała wyprostowana w swej czarnej sukni. Kiedy przemówił, jego głos był już znacznie łagodniejszy.

- Proszę mnie zrozumieć, wielmożna pani Katarzyno, musimy mówić jasno i dokładnie. Ten zamek należy do mego wnuka. Jest on jego panem, jak również wszystkich tych, którzy mieszkają w tych murach...

nawet moim, i jego wola, wyłącznie ona, jest tutaj prawem. Dostałem co do pani jasne rozkazy: pod żadnym pozorem nie powinna pani opuścić Champtoce przed jego powrotem. Nie, proszę mnie nie pytać dlaczego, bo nie wiem! Wszystko, co jest mi wiadome, to to, że Gilles spodziewa się panią zastać tutaj po swym powrocie z wojny, a ja nie sprawię mu zawodu.

Proszę się uspokoić. Nie będzie pani zapewne zmuszona długo czekać.

Walki toczące się obecnie na północ od Paryża są zbyt zaciekłe, by nie ustanowiono przerwania ognia na czas zimy. Anglicy bardziej niż my potrzebują wytchnienia. Gilles wróci niebawem. I... czyż nie ma on tu przyprowadzić kogoś szczególnie drogiego pani sercu?

Oblicze Katarzyny ogarnęła z nagła fala gorąca. Jej gniew wywołany niesprawiedliwym uwięzieniem Waltera sprawił, że na chwilę zapomniała o Arnoldzie i miała do siebie żal o to uchybienie. Jednocześnie sama myśl o człowieku, którego kochała, nieco ją odprężyła. Było prawdą, że Arnold miał przybyć prosto tutaj, i serce jej zabiło żywiej na myśl o tym, że znów go zobaczy, usłyszy jego głos. Jeśli stąd odjedzie, spotkanie to nastąpi o tyle później, ile czasu będzie potrzebował na to, by ją dogonić.

Nie była świadoma tego, że Jan de Craon czyta myśli z jej twarzy.

Kiedy uniosła ku niemu oczy, podał jej rękę ze staromodną galanterią.

- Widzi więc pani, że trzeba być rozsądną. Pozwoli pani? Ona jednakże nie oparła się na ręce, którą jej ofiarowano.

- Dobrze - rzekła wreszcie z trudem. - Pozostanę. Ale, przynajmniej, każ, panie, zwrócić mi Waltera.

Mimo że wypowiedziana łagodnie, odmowa de Craona była stanowcza.

- Nie wolno mi, pani! Prawa rządzące tym zamkiem są surowe i zasadnicze. Ktokolwiek uderzy strażnika, musi być sądzony...

sprawiedliwie sądzony, proszę być o to spokojna! Kiedy Gilles jest w domu, co tydzień wymierza sprawiedliwość, i tylko on może wydać osąd w sprawie swoich żołnierzy. Mogę jedynie obiecać, że Walter nie będzie maltretowany, otrzyma należyty wikt i stosowną celę. Dla niego również czas oczekiwania będzie krótki.

Nic nie można było tu dodać. Katarzyna pojęła to od razu. Czuła się pokonana, ale postanowiła, że pozornie to zaakceptuje, choć wszystko się w niej burzyło. Uniósłszy z gracją długie fałdy aksamitnej sukni, skierowała się w stronę nakrytego stołu, przechodząc dumna i wyprostowana przed Craonem, który opuścił wreszcie rękę.

Weszli giermkowie niosący misy z wodą i ręczniki z białego lnu.

Biesiadnicy w milczeniu zajęli miejsca po jednej tylko stronie długiego stołu i oddali się rytualnym ablucjom. Następnie wszedł kapelan, który wymamrotał krótką modlitwę, po czym pojawiły się pierwsze dania. Anna jadła łapczywie, jak ktoś, kogo wygłodził pobyt na świeżym powietrzu, ale od czasu do czasu spoglądała na Katarzynę wzrokiem ciekawym, acz nie pozbawionym sympatii. Musiała lubić ludzi o zdecydowanym charakterze.

Młoda kobieta natomiast zaledwie dotykała dań, które jej kolejno podawano. Siedziała wyprostowana na krześle, z oczami utkwionymi w dal, machinalnie kręcąc w palcach kulkę z chleba, próbując całą siłą woli zwalczyć podstępnie zakradający się do jej serca niepokój. Czepiała się gorączkowo myśli o Arnoldzie. Arnold i jego siła, Arnold i jego niepokonana odwaga, Arnold - najlepszy miecz Francji obok wielkiego hetmana de Richemonta, Arnold... i jego nieznośny charakter, jego donośny śmiech, jego nienaruszalna duma, ale także szalone pocałunki, czułe dłonie i namiętne słowa, które tak umiał jej szeptać. Wiedziałby, jak ją obronić, chronić - gdyby tu był. Nawet najmocniejsze mury nie zdołałyby jej powstrzymać, gdyby on był przy niej. Kto śmiałby się przeciwstawić Montsalvy'emu?

Anna de Craon przeciągała się i ziewała bez skrępowania.

- No cóż, ja idę spać. Chcę o świcie wyruszyć na dzika. Bartłomiej widział z drugiej strony Rosne jego ślady.

Starsza pani zwilżyła ręce wodą ze złotej miski, którą podał jej paź, wytarła je w czerwony ręcznik, a następnie - nie troszcząc się już o przymusowego gościa - ujęła pod ramię małżonka i skierowała się ku drzwiom. Wnuczka poszła w jej ślady, a Katarzyna podążyła za nimi. Gdy opuściły oświetloną okolicę stołu, idąc obok siebie, Katarzyna poczuła, że jakaś ręka dotyka jej ręki i wsuwa jej w dłoń ciasno zwinięty bilecik. Serce jej drgnęło, ogarnęła ją raptowna radość i szybko zacisnęła dłoń na bilecie.

Na progu komnaty wszyscy wymienili ceremonialne ukłony i życzenia dobrej nocy. Następnie uczestnicy tego dziwnego obiadu, poprzedzani przez giermków oświetlających drogę, udali się do swych pokojów.

Gdy tylko Katarzyna zamknęła za sobą drzwi sypialni, podbiegła do kandelabru, w którym płonęły nowe świece, rozwinęła bilecik i nachyliła się, by go przeczytać. Treść była krótka, bez podpisu, ale Katarzyna i tak wiedziała, od kogo pochodziła.

Proszę przybyć jutro do kaplicy w porze tercji. Jest Pani w niebezpieczeństwie. Proszę spalić list po przeczytaniu.

Po plecach kobiety spłynął zimny pot. Miała silne poczucie zagrożenia i raptem wszystko dokoła wydało jej się wrogie. Przerażone spojrzenie skierowało się bezwiednie na ściany pokoju i aż podskoczyła z wrażenia. W pełgających płomieniach świec postacie z tkaniny pokrywającej ścianę ożyły. Cała ściana jak gdyby się poruszała od uzbrojonych żołnierzy, od wzniesionych mieczy, pod których ciosem padały dzieci w powijakach. U stóp zabójców klęczały kobiety, wyciągając w ich stronę błagalne ramiona. Jedna z nich, z szyją rozpłataną mieczem, padała do tyłu z wywróconymi białkami oczu. Dokoła wszędzie była krew i usta otwarte w niemym krzyku, i Katarzyna miała wrażenie, że słyszy ten krzyk! Cała ściana ożyła!

Sara, która spała na podnóżku koło łoża, obudziła się w jednej chwili i przeraziła na widok bladej twarzy Katarzyny, jej drżących ust, zesztywniałej postaci i obłąkanego wzroku. Zawołała: - Boże! Co ci jest?

Katarzyna zadrżała. Jej wzrok oderwał się od sceny zabójstwa, by spocząć na Sarze. Podała jej bilecik, który dotąd ściskała w dłoni.

- Masz, czytaj! - powiedziała posępnie. - To ty miałaś rację. Nie powinniśmy byli nigdy tu przyjeżdżać. Obawiam się, że jesteśmy w straszliwej pułapce.

Cyganka czytała starannie, sylabizując półgłosem każde słowo, następnie zwróciła skrawek pergaminu Katarzynie, która rzekła: - Może wydostaniemy się z niej łatwiej, niż przypuszczasz. Jeśli się nie mylę, ktoś pragnie nam pomóc.

- Kto to jest?

- Pani de Rais. Jest nieśmiała, cicha i wydaje się, że sterroryzowana.

Ale trudno zgadnąć, co myśli naprawdę. Gdybym tylko wiedziała, czego ona się tak boi...

Zalękniony głos, który dochodził jakby z głębi kominka, sprawił, że obie kobiety odwróciły się.

- Ona się boi swojego męża, tak jak wszyscy w tym domu. Boi się pana Gilles'a.

Młodziutka dziewczyna, drobna i zarumieniona, odziana w strój służącej, wyszła z cienia padającego od muru. Jej czepek z trudem utrzymywał się na obfitych ciemnoblond włosach, w palcach mięła błękitny fartuszek. Katarzyna dostrzegła, że oczy jej są pełne łez... Nagle, zanim mogła zapobiec temu gestowi, młoda służąca padła do jej nóg i otoczyła je ramionami.