- Pani, wybacz mi... ale ja się tak boję, od tylu dni już się boję!
Ukryłam się tutaj, by błagać cię, pani, abyś zabrała mnie ze sobą. Bo przecież odjeżdżasz stąd, nieprawdaż? Przecież nie zostaniecie w tym strasznym zamku?
- Chciałabym bardzo stąd wyjechać - rzekła Katarzyna, próbując oderwać ręce małej od swoich stóp - ale obawiam się, że jestem uwięziona.
No wstań, podnieś się! Czego się tak boisz, przecież nie ma wielmożnego pana Gilles'a.
- Nie ma go teraz, ale wróci! Pani nie wie, jaki to człowiek z tego pana Sinobrodego! To istny potwór!
- Pan Sinobrody? - przerwała jej Sara. - Co za dziwne miano!
- Ale do niego pasuje! - powiedziała dziewczyna, wciąż klęcząc. My, tutejsi, którzy mieszkamy na jego ziemiach, nazywamy go tak, kiedy żołnierze nas nie słyszą. Jest twardy, okrutny i fałszywy... Bierze to, co mu się podoba, nie troszcząc się o cierpienia, jakie powoduje.
Katarzyna łagodnie, lecz stanowczo podniosła służącą i posadziła ją na kuferku. Usiadła obok niej.
- Jak się nazywasz? Jak się tu dostałaś?
- Nazywam się Guillemette, pani, pochodzę z Villemoisan, dużej wsi na północ od zamku. Ludzie pana Gilles'a porwali mnie w zeszłym roku i przywiedli tutaj razem z dwiema innymi dziewczętami z wioski. Miałyśmy usługiwać pani de Rais, ale szybko zrozumiałam, że mamy służyć jej małżonkowi. Wrócił do zamku na kilka dni. Żaneta i Denise, moje towarzyszki, umarły wkrótce po naszym przybyciu...
- Ale... dlaczego? - spytała Katarzyna, instynktownie ściszając głos.
- Pan Gilles i jego ludzie zabawiali się z nimi. Żanetę znaleziono uduszoną, leżącą na słomie w stajni, a Denise.. pewnego ranka praczki znalazły ją u stóp fortu z połamanymi kośćmi.
- A ty? Jak ci się udało?
Guillemette uśmiechnęła się drżącymi ustami i rozpłakała.
- Uznali, że jestem za chuda.. no i pan wyjechał, nie miał już czasu.
Ale obiecał, że się mną zajmie po powrocie. Widzi pani, że trzeba mnie stąd zabrać.. Jeśli zostanę tutaj, ja też umrę. A tak chciałabym wrócić do swojej wioski! Błagam panią, jeśli uciekacie, pozwólcie mi iść z wami. Jesteście moją jedyną szansą. .
- Ależ, moje biedactwo, ja sama nie jestem pewna, czy dam radę uciec. Jestem uwięziona tak jak i ty...
- Wiem o tym. Ale jednak ma pani jakąś szansę... w tym bileciku, który pani przeczytała!
Katarzyna wstała i przeszła się po pokoju, zwijając i rozwijając w palcach kawałek pergaminu. Jej twarz była posępna, ale w głębi duszy słyszała zew nadziei. Pani de Rais musiała znać dobrze cały zamek i wiedziała zapewne, jak można doń wejść albo go opuścić. Były tu z pewnością jakieś piwnice, ukryte przejścia... Podeszła znów do Guillemette i położyła jej rękę na ramieniu.
- Posłuchaj - rzekła łagodnie - obiecuję, że cię zabiorę, jeśli znajdę jakiś sposób, żeby uciec. Przyjdź jutro, w połowie dnia. Powiem ci, jeśli coś będzie postanowione... ale nie możesz mieć wielkiej nadziei, wiesz o tym?
Twarz młodziutkiej służącej rozjaśniła się. Jej oczy obeschły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnęła się promiennie do Katarzyny, następnie skłoniwszy się, przycisnęła usta do ręki młodej kobiety.
- Dziękuję, o, dziękuję, szlachetna pani! Całe życie będę cię błogosławić i modlić się za ciebie! Będę ci służyć, jeśli zechcesz, pójdę wszędzie jak pies za tobą, pani, jeśli taka będzie twoja wola.
- Moją wolą jest w tej chwili - ucięła Katarzyna z uśmiechem - abyś się uspokoiła i zaraz stąd wyszła! Ktoś mógłby cię szukać. .
Guillemette, szybciutko się ukłoniwszy, umknęła już z pokoju lekka jak ptaszek. Kobiety spojrzały po sobie. Katarzyna wolnym ruchem wyciągnęła bilecik od pani de Rais w stronę płomienia świecy. Sara wzruszyła ramionami.
- Co zrobisz z tą zalęknioną dziewczynką?
- Skąd mam to wiedzieć? Dałam jej nadzieję, więc się trochę uspokoiła. Może jutro odpowiem na twoje pytanie. Chodź, pomożesz mi się rozebrać. Spróbujmy usnąć.
Katarzyna przystąpiła w milczeniu do wieczornej toalety, zamykając się ze swymi myślami, podobnie jak Sara. Wprawne ręce Cyganki rozczesywały srebrnym grzebieniem jej długie, złociste pukle. Sara uwielbiała włosy Katarzyny. Pielęgnowała je ruchami łagodnymi, niemal modlitewnymi. Była dumna z jej pięknych włosów o wiele bardziej niż ich właścicielka, która czasem uważała, że zbyt dużo czasu zabiera czesanie.
- Pani o Złotym Runie. . - wyszeptała Sara. - Twoje włosy są co dzień piękniejsze! Wielmożny pan Filip zapewne pomyślałby to samo, co ja.
- Wypowiadasz imię, którego nie chcę już więcej słyszeć - ucięła sucho Katarzyna. - Książę Burgundii jest dla mnie tylko księciem Burgundii - jest moim wrogiem! I nie chcę nosić imienia Złotego Runa, z którego on jest taki dumny...
Urwała raptownie. Na zewnątrz dał się słyszeć potworny wrzask, prawdziwy okrzyk przedśmiertny. Obie pobladłe kobiety popatrzyły na siebie skamieniałe.
- Co to takiego? - szepnęła Katarzyna zdławionym głosem. - Idź, zobacz...
Sara wzięła lichtarz i podbiegła z nim do drzwi, po czym wyszła na korytarz. Na zewnątrz słychać było głosy, wezwania, krótkie rozkazy i tupot ciężkich butów. Katarzyna z bijącym z przestrachu sercem siedziała przygwożdżona do zydla, wsłuchując się pilnie w te odgłosy. Po kilku chwilach wróciła Sara. Była biała jak płótno, wyglądała tak, jakby miała zemdleć. Oparła się o framugę drzwi i zachwiała, jakby miała upaść. Jej wargi się poruszały, ale nie wychodził z nich żaden dźwięk.
Młoda kobieta skoczyła w jej stronę, objęła ją i powoli podprowadziła do zydla, z którego wstała. Następnie napełniła wodą kielich, zaczerpnąwszy z cynowego dzbanka ustawionego obok misy. Zęby Cyganki dzwoniły, a jej oczy niemal wychodziły z orbit. W kącikach jej ust zarysowały się głębokie, zielonkawe zmarszczki. Wypiła kilka łyków wody, zadrżała. .
- Mój Boże! - szepnęła Katarzyna. - Nie strasz mnie! Co widziałaś?
Co się zdarzyło? Ten krzyk...
- Guillemette! - wybełkotała Sara. - Znaleziono jej zmasakrowane ciało na dziedzińcu. Ona... spadła z zewnętrznej galerii!
Cynowe naczynie wysunęło się z rąk Katarzyny i potoczyło aż do kominka.
Jakieś poruszenie w zamku wyrwało Katarzynę z gorączkowego snu, w który zapadła nad ranem. Przez wiele godzin leżała przytulona do Sary w wielkim łożu, nie mając odwagi odetchnąć i nasłuchując najmniejszego choćby hałasu na zewnątrz. Jej nerwy były tak napięte, że zwyczajny rechot żab w pobliskim stawie sprawiał, iż cierpła na niej skóra! Nigdy w życiu tak się nie bała! W końcu jednak zmęczenie wzięło górę nad przerażeniem.
Ponieważ hałas na dziedzińcu stale się wzmagał, Katarzyna zeskoczyła z łoża, przekraczając Sarę, która spała, rozciągnięta w poprzek.
Boso podbiegła do okna. Jak wszystkie okna części mieszkalnej wychodziło ono na paradny dziedziniec. Katarzyna otworzyła okiennice, mrużąc oczy przed światłem, pchnęła jeden z czterech witrażyków ozdobionych herbem i wychyliła się. Rycerze, muły i chmara służby otaczali wielką lektykę, w której sadowiła się imponujących rozmiarów piastunka w szkarłatnej sukni oraz białym czepku i takim samym fartuchu z mniej więcej półtoraroczną dziewczynką w ramionach. Parę chwil później pojawiła się Katarzyna de Rais. Była w tej samej szarej sukni co wczoraj, na którą narzuciła dobrany szary płaszcz. Na głowie miała podwójny wałeczek z błękitnego aksamitu, z lekką woalką. Miała zaczerwienione oczy i ściągnięte rysy twarzy.