Выбрать главу

Tak więc i on nie wiedział, gdzie się podział Arnold... Fala rozpaczy rozlała się po ciele Katarzyny, wezbrała aż do gardła i niemal ją zadławiła.

La Hire wrzeszczał, nie panując już nad sobą: - Wielki Boże!... Czy odpowiesz na moje pytanie? Widzisz przecież, że szlag mnie zaraz trafi. .

Ale to jej serce odmówiło posłuszeństwa. Z okrzykiem boleści padła na stalową zbroję kapitana i zaczęła tak szlochać, że kapitan ogłupiał. La Hire, zbity z pantałyku, nie wiedział, co począć z tą kobietą tonącą we łzach. Zaczęto się im przyglądać, a niektórzy ledwie skrywali uśmiech. La Hire pocieszający kobietę, to dopiero heca!

Rezygnując z rozmowy przy wszystkich, kapitan objął Katarzynę ramieniem i poprowadził w stronę domu. Zanim jednak przestąpili próg, rzucił: - Hej, Ferranti Idź no do klasztoru bernardynek i powiedz furtiance, żeby przysłała do mnie kobietę o imieniu Sara. .

Jeden z sierżantów odłączył się od kompanii już ustawionej w należytym porządku i zniknął pod łukiem sklepienia tunelu. Tymczasem La Hire zamknął za nimi odrzwia wybijane gwoździami i poprowadził Katarzynę do ławy pełnej poduszek, gdzie usiadła.

- Każę przynieść coś do zjedzenia - powiedział z niezwykłą u niego łagodnością. - Wydaje mi się, że zgłodniałaś. Ale mów, na miłość boską, mów! Co się stało? Co się wydarzyło? Opowiadano tu, że Joanna została skazana na dożywotnie więzienie, że...

Katarzyna z trudem zapanowała nad sobą, otarła oczy rękawem i nie patrząc na La Hire'a, wyszeptała: - Joanna nie żyje! Przedwczoraj Anglicy ją spalili, a jej prochy wrzucili do Sekwany... Na chwilę przedtem, zanim nas zrzucono z mostu, Arnolda i mnie, zaszytych w skórzanym worku!

Smagła twarz La Hire'a raptownie zzieleniała aż do krótko ostrzyżonej, siwej strzechy włosów.

- Spalona!... Jak czarownica! Nędznicy! I Arnold na dnie rzeki...

- Nie, przecież uratowaliśmy się, jak widzisz, panie. .

W kilku słowach Katarzyna opowiedziała o ostatnich dniach w Rouen, próbie uratowania Joanny, ich aresztowaniu i uwięzieniu w zamku, wreszcie o egzekucji i o tym, jak odważny Jan Son wyrwał ich śmierci.

Opowiedziała także o ucieczce nocą na pokładzie barki, o swoim przebudzeniu i o niewytłumaczalnym zniknięciu Arnolda.

- Nigdzie nie natrafiłam nawet na jego ślad, w tym spustoszonym domku także nie. Tak jakby nagle rozpłynął się w powietrzu.

- Tacy jak Montsalvy nie rozpływają się w powietrzu, jak zwyczajny dym - mruknął La Hire. - Gdyby nie żył, znalazłabyś jego zwłoki. . a zresztą on żyje. Czuję to - zakończył, waląc się w piersi swą potężną pięścią w żelaznej rękawicy.

- Dlaczego? - spytała Katarzyna z lekką złośliwością w głosie. - Nie sądziłam, że jesteś tak wrażliwy, wielmożny panie.

- Arnold jest mym towarzyszem broni - odparł nie bez dumy kapitan.

- Gdyby nie było go pomiędzy żywymi, powiedziałby mi to mój głos wewnętrzny. Tak samo z Xaintrailles'em. Montsalvy żyje, mógłbym przysiąc.

- Chcesz, panie, powiedzieć w takim razie, że mnie porzucił? Że odszedł z własnej woli?

Ale cierpliwość La Hire'a już się wyczerpała. Jego twarz pokryła się purpurą, a porywczy charakter wziął w końcu górę.

- Czyś oszalała? Kto ci powiedział, że on cię porzucił? To prawdziwy rycerz, ty ograniczona gąsko! Nie porzuciłby nigdy kobiety wśród wsi spustoszonych i stratowanych przez wroga. Coś mu się przydarzyło, jestem tego pewien! Chodzi o to, by dowiedzieć się co. To właśnie zamierzam zrobić - natychmiast. Co zaś, pani, ciebie się tyczy, to zamiast sterczeć tu jak kołek...

Niedbały i chłodny głos dochodzący z głębi komnaty przerwał wściekłe diatryby kapitana.

- Czyżby zapomniał pan, że mówi do damy, panie de Vignolles?

Doprawdy, cóż to za język!

Nowo przybyły wyglądał nieco dziwacznie, nie tyle z powodu okazałości niezwykłego jak na wojenne okoliczności stroju, ile z racji twarzy. Krótka broda, tak czarna, że niemal granatowa, okalała ciasno twarz o rysach szlachetnych, ale bladej, prawie woskowej skórze, twarz, która byłaby piękna, gdyby nie okrutna fałdka w kąciku zmysłowych ust i chłodny błysk smolistych oczu. Jego oczy były zawsze nieruchome, co nadawało im niepokojący wyraz, i Katarzyna zadrżała pod ciężarem tego spojrzenia. Natychmiast rozpoznała przybysza. Był to ten człowiek, który w Orleanie próbował w nocy wejść przez okno i z którym Arnold walczył.

Odpowiedziała skinieniem głowy na głęboki ukłon, jaki jej złożył. Długie mankiety jego kaftana z fioletowego jedwabiu haftowanego złotem pokryły się pyłem podłogi.

- Pan de Vignolles ma wszelkie powody, by tak przemawiać - rzekła łagodnie. - Nie wyglądam jak dama, proszę tylko popatrzeć. Raczej jak wieśniaczka czy uciekinierka.

Przybycie Gilles'a de Rais'go ostudziło gniew La Hire'a.

- Uniosłem się - mruknął pod nosem. - Proszę mi wybaczyć. Nie chciałem pani obrazić. Po prostu kocham Montsalvy'ego, jakby był moim synem.

- A więc - wykrzyknęła namiętnie Katarzyna - proszę mi pomóc go odnaleźć. Proszę wysłać kogoś na poszukiwania, może trzeba go ratować. .

- Co stało się z walecznym Montsalvym? - spytał niedbale Gilles de Rais, nie spuszczając z oczu Katarzyny, która zaczynała się czuć nieswojo pod jego spojrzeniem.

La Hire musiał zatem wprowadzić dostojnego gościa w dramat z Rouen i powiadomić o zniknięciu Arnolda. Tak jak to przed chwilą czyniła Katarzyna, opowiedział o procesie Joanny d'Arc, jej skazaniu pod zarzutem czarów przez trybunał kościelny biskupa Cauchona zaprzedanego hrabiemu Warwickowi i kardynałowi Winchesteru, wreszcie o jej śmierci na stosie. La Hire był dużo starszy od Gilles'a de Rais'go, ale, przede wszystkim, czuł doń nieprzezwyciężoną niechęć. Instynktownie wystrzegał się tego kuzyna obłudnego La Tremoille'a, któremu nie mógł wybaczyć bierności, pozornie niewytłumaczalnej, z jaką Karol VII pozwolił umrzeć Dziewicy Orleańskiej. Kapitan wiązał to ze złymi radami i zawiścią La Tremoille'a, i w tym przypadku się nie mylił.

- Tak więc Joanna nie żyje! - rzekł ponuro Gilles de Rais. - Ta, którą uważaliśmy za anioła, była dziewczyną jak inne! Spalono ją jak czarownicę i zapewne była czarownicą! Czy Bóg nas nie przeklnie za to, że szliśmy za tą fałszywą pasterką?...

W miarę jak przemawiał, osłupiała Katarzyna obserwowała jego zmieniającą się twarz, jak stopniowo wypełza na nią strach, zabobonny i rozmiękczający lęk, bliźniaczo przypominający ten, który wyczytała z twarzy Filipa Burgundzkiego, przed Compiegne, gdy prosiła go, by uwolnił Joannę. Lęk przed potępieniem, odwieczna obawa przed szatanem i czarownikiem, jego sługą! Wielki pan i nieustraszony wojownik znikał w oczach, a pozostał jedynie nagi człowiek wydany na pastwę zadawnionego strachu, lęk przed tym, co niezrozumiałe, zrodzone z leśnej gleby druidów w stałym zagrożeniu barbarzyńskimi krwawymi bóstwami.

Mimo to La Hire przysłuchiwał się z przymrużonymi oczami i narastającą furią temu, co mówił Gilles de Rais. Zanim Katarzyna zdążyła się odezwać, wybuchnął gniewem: - Joanna czarownicą? Komu jeszcze, poza tym nicponiem La Tremoille'em, ma pan zamiar to wmówić? Czy jest pan tak marnym chrześcijaninem, że wystarczy panu nieprzyjacielski osąd jakiegoś zgniłego biskupa, aby zmienił pan zdanie?

- Ludzie Kościoła nie mogą się mylić - odpowiedział nikłym głosem Rais.