Выбрать главу

- Nie chciałabym cię utracić, Walterze.

Spontanicznie podała mu dłoń, do której niezgrabnie przycisnął usta.

Następnie, nie odwracając się, pobiegł na brzeg i zanurzył się w rzece.

Obie kobiety widziały, jak popłynął, szerokimi ruchami rozcinając wodę.

Jego potężne ramiona uderzały w żółtawe fale jak kowal w kowadło.

Walter, pozostawiając za sobą pienisty rów, skierował się ku środkowi rzeki. Katarzyna przeżegnała się powoli.

- Niech Bóg ma go w swej opiece - wyszeptała - chociaż on w niego nie wierzy.

Anna de Craon zaśmiała się krótko. Jej żywe oczy zatrzymały się, rozbawione, na młodej kobiecie.

- Chciałabym wiedzieć, moja kochana, skąd bierze pani swoich służących. Ma pani tylko dwoje, ale jacy dziwni! Cyganka i nordycki poganin. Do diabła!

- Och! - rzekła Katarzyna z melancholijnym uśmiechem. - Miałam jeszcze lepszego: mauretańskiego lekarza... to był wspaniały człowiek!

Wkrótce mgła pokrywająca wąskim pasem rzekę pochłonęła dużą, jasną głowę Normandczyka.

- Czas wracać - rzekła Anna de Craon. - Proszę pomyśleć, jak długo musimy jeszcze jechać. Trzeba znaleźć pozostałych, zanim wyjdą z lasu.

Spięte ostrogami konie popędziły przez łąkę. Wiatr przyginał ku ziemi trawy. Stary pasterz, nieruchomy niczym posążek z brązu, popatrzył na mijające go amazonki. Słońce na moment oświetliło czerwonawą koronę okazałego buku. Anna odwróciła się z uśmiechem do Katarzyny.

- Jestem głodna! - rzekła. - No i spieszno mi zobaczyć minę Gilles'a!

Nie odpowiadając, Katarzyna odwzajemniła uśmiech. Poczuła, że spadł jej z piersi ogromny ciężar. Na lewo od niej krzyk dzikiej kaczki zabrzmiał jak zwycięska fanfara. Walter był poza zasięgiem de Rais'go.

Została jeszcze Sara i ona sama. Ale czy ten pierwszy sukces nie dodawał otuchy? Odszukała na piersi mały relikwiarzyk i ścisnęła go łagodnie.

- Dziękuję - szepnęła. - Dziękuję ci, Barnabo...

Rozdział szósty

Listopadowa noc

Kobiety nadłożyły sporo drogi, by zmylić resztę towarzystwa co do kierunku, z którego przybywały. Następnie dołączyły do myśliwych na tej polance, na której Walter stoczył z lampartem bohaterską walkę. Trafiły na straszną scenę. Gilles de Rais stał obok nieżywego zwierzęcia i smagał batem psy. Był oszalały z gniewu, a przerażone zwierzęta siadały na zadach, pojękując cicho pod ostrymi razami bicza. Wokół stali kompani de Rais'go, którzy nieruchomo jak posągi na koniach przypatrywali się w milczeniu całemu zajściu. Gdy Gilles zobaczył kobiety, odwrócił się i gwałtownie je zaatakował.

- Skąd się tu wzięłyście? Gdzie się podziewałyście? Czy jesteście takie niezdarne jak te kundle?

Anna de Craon uniosła lekceważąco brew i wzruszyła ramionami, głaszcząc jednocześnie mokrą od potu szyję konia, by go uspokoić.

- Co do nieudolności, to mniemam, panie, że nie ustępuje nam pan bynajmniej pod tym względem. Widziałam, jak pański koń złapał wędzidło w pysk i pogalopował w ślad za psami. Mój wolał lamparta, a klacz pani Katarzyny poszła za moją.

Gilles zmrużył oczy, zbliżył się do Katarzyny i położył dłoń na szyi Morgany.

- Nie znajdujesz, pani, dziwnym, że Morgana poszła za Korrigan, a nie za Dziadkiem do Orzechów? Czy też to ja nie doceniłem pani umiejętności jeździeckich?

- Nie odpowiadam za kaprysy klaczy - odparła niedbale Katarzyna. Morgana poszła za tym, za kim chciała pójść, a ja z konieczności musiałam pójść z Morganą. Nie widziałam nawet, jak pan wyruszał. Myślałam, że jedzie pan za nami. Ale konie były jak oszalałe i cwałowały śladem lamparta.

- Którego na ogół bardzo się boją. Zadziwiasz mnie, pani. Chciałbym zapytać, czy znalazłyście panie uciekiniera?

Głos Gilles'a stał się dziwnie łagodny i niezwykle kontrastował z zakrwawionym batem, który jeszcze ściskał w zaciśniętej dłoni.

Jego babka pospieszyła z odpowiedzią.

- Dotarłyśmy tu, gdzie i pan - rzekła z niejaką wyższością. - Kiedy wydostałyśmy się na tę polankę, znalazłyśmy martwą, ale jeszcze ciepłą bestię. Nie było nawet śladu więźnia, oprócz tych, które wskazywały na stoczoną przezeń zwycięską walkę. Ponadto można by sądzić, że rozpłynął się w powietrzu. Objechałyśmy całą okolicę i przez dłuższy czas jechałyśmy wzdłuż rzeki, ale nic nie znalazłyśmy.

- Pani nie, a ona? - zaskrzypiał Gilles, utkwiwszy drżący palec w Katarzynie.

Anna de Craon nie drgnęła.

- Pani Katarzyna nie odstępowała mnie - rzekła spokojnie. Musiałam jej pilnować, bo przecież ty, panie, gdzieś zniknąłeś. Co się naprawdę stało?

Gilles wzruszył gniewnie ramionami i cisnął bicz lokajowi.

- Te durne psy, diabli wiedzą dlaczego, dały się oszukać i zapuściły się aż do opactwa! Teraz są zmęczone, a mój lampart nie żyje! Będziesz musiała zapłacić i za tę śmierć, piękna Katarzyno. Zwierzyna myśliwska nie ma ceny.

- Kiedy już pozbawi mnie pan wszystkiego, co posiadam - odparła Katarzyna sucho - nie wiem, co potem jeszcze będzie pan mi mógł zabrać. . oprócz skóry!

Starała się nie patrzeć w te niebezpieczne oczy, które śledziły ją z okrutnym błyskiem, i nie stracić kontenansu. Usiłowała zwłaszcza ukryć swą radość z tego, iż przyjaciel jej umknął niebezpieczeństwu, w rzece bowiem nic mu nie zagrażało. Zwyciężył ją, tak jak zwyciężył zwierzę, była tego pewna.

- Kto wie? - wyszeptał łagodnie Gilles. - Pomyślę o tym. Może wygrałaś, pani, tę partię, ale nie wszystko będzie według twojej woli. Mam jeszcze twoją czarownicę i jeśli nie będzie robiła tego, czego od niej chcę, zapłaci za dwoje. Hej, Poitou, mój koń!

Paź ze spuszczonymi oczami przyprowadził Dziadka do Orzechów, wytartego starannie przez jednego ze służących. Czarny ogier jeszcze lśnił od potu i rozglądał się przerażonym wzrokiem. Gilles siadł ciężko w siodle, dźgnął konia ostrogami i zagłębił się w las, nie troszcząc się już o pozostałych myśliwych. Anna de Craon zbliżyła Korrigan do Morgany, którą Katarzyna łagodnie pieściła.

- Musisz się, pani, dobrze pilnować - szepnęła, nie poruszając wargami, jako że Roger de Briqueville trzymał się blisko niej. - Tej nocy proszę zamknąć drzwi na zamek i nie otwierać nikomu.

- Dlaczego?

- Dlatego, że tej nocy diabeł będzie w Champtoce panem. Gilles poniósł porażkę, więc musi ją sobie odbić...

Przez trzy dni Katarzyna była zamknięta w swoim pokoju i nie wychodziła ani na chwilę. Gilles de Rais przekazał jej wiadomość, że nie życzy sobie jej obecności. Nie wiedziała nawet, że Annę de Craon zmogła jakaś złośliwa gorączka. Dziwna rzecz, w tym czasie zamek wydawał się pogrążony we śnie. Wokoło panowała głęboka cisza. Nie opuszczano nawet zwodzonego mostu, a słudzy chodzili na paluszkach. Katarzyna zapytała służącą, która przynosiła jej posiłki, co się dzieje.

- Nie mogę tego wiedzieć, szlachetna pani. Jaśnie pan Gilles zamknął się w swoich apartamentach z najbliższymi i nie wolno, pod karą śmierci, mu przeszkadzać...

Dziewczyna, młodziutka Bretonka, okrąglutka i różowa, nie śmiała głośniej się odezwać. Wyglądało na to, że lęka się, by echo jej słów nie przeniknęło przez ściany i nie dotarło do uszu pana.

- A pani Anna? - spytała Katarzyna. - Jak ona się miewa?

- Nie wiem. Ona też jest zamknięta u siebie i tylko pani Alienor, jej dama do towarzystwa, może wchodzić do jej sypialni. Proszę mi wybaczyć, wielmożna pani, ale muszę już iść...

Młodej służącej spieszno było uciekać, więc Katarzyna nie śmiała jej już zadać żadnego pytania. Niepokoił ją los Sary i rozpaczała, że nic o niej nie wie. Ale jak się dowiedzieć, gdy drzwi są zabarykadowane, a stukot kroków żołnierza przypominał jej od czasu do czasu, że jest strzeżona.