Выбрать главу

Mówiąc to, zdjął z palca pierścień. Katarzyna zauważyła, że, jak każdy pan, nosił swoją pieczęć wyrytą na oczku sygnetu, ale nie był to zawsze ten sam pierścień. Miał ich kilka: z krwawnikiem, sardonyksem, agatem, onyksem czy grawerowanym zlotem. Cała jego kokieteria polegała na tym, by je zmieniać. Poczuła, jak wciska jej pierścień do ręki.

- Proszę go zatrzymać. To i tak zbyt małe odszkodowanie za wszystko, co pani wycierpiała pod moim dachem. Szanuję panią, pani Katarzyno. Jest pani nie tylko piękna, ale odważna, szlachetna i prawa.

Zrozumiałem to zbyt późno, bo inaczej nie byłbym posłuszny Gilles'owi.

Czy zechce mi pani przebaczyć? Ta noc jest dla mnie początkiem okresu pokuty i żalu za popełnione uczynki. Bóg ukarał mnie srodze. Obawiam się, że zostało mi niewiele czasu na to, by odwrócić ode mnie Jego gniew.

- Ale - wyszeptała Sara - jak wrócisz, wielmożny panie? Ludzie zdziwią się, że jesteś tak szybko z powrotem i bez koni.

- Niedaleko stąd jest przejście podziemne łączące piwnice zamkowe z wsią. Wrócę tym przejściem.

- Dlaczego w takim razie - rzekła Katarzyna - nie miałybyśmy przejść tamtędy? To byłoby prostsze. .

- Może, ale nie użyję go z dwóch powodów: pierwszy jest taki, że potrzebujecie wierzchowców, a żaden koń nie przejdzie pod ziemią. Po drugie, proszę się nie obrażać, ale nie wolno mi zdradzać obcym tajemnic obronnych, stanowiących o bezpieczeństwie wewnątrz zamku. Teraz już ani słowa więcej, otwieram drzwi... Kiedy będziecie nieco dalej, na dziedzińcu, zapalę znów pochodnię.

Małe drzwiczki otworzyły się, lekko skrzypiąc, odcinając się na jaśniejszym paśmie nieba niskim ostrołukiem.

- Tędy! - szepnął de Craon. - Idźcie wzdłuż muru, po lewej stronie.

Obie kobiety, podtrzymując się nawzajem, pochyliły głowy, by przejść przez drzwi. Katarzyna trzymała Sarę w pasie, a wolną ręką macała mury. Nie było to łatwe, dźwigała bowiem jeszcze swój węzełek. Kamień pod jej dłonią był zimny i wilgotny. Zachwiała się na nierównym podłożu, ale oczy stopniowo przyzwyczaiły się do ciemności.

Po kilku minutach pod kamiennym łukiem, spod którego wyszły, zapłonęło czerwonawe światło pochodni. Jan de Craon uniósł ją dość wysoko, tak że jego twarz można było łatwo rozpoznać. Stanowczym krokiem szedł na drugi koniec dziedzińca.

- A oto zakręt - szepnęła Katarzyna, czując pod ręką obniżenie.

Zresztą nad nią sufit przejścia rzucał mocniejszy cień. Dały się słyszeć wolne kroki żołnierza, a serce Katarzyny zaczęło bić niespokojnie.

Wstrzymała oddech i przeraziła się, gdyż poczuła, że Sara zwisła mocniej na jej ramieniu. Nieszczęsna kobieta była zapewne skrajnie wyczerpana.

Uderzenia podkutych butów ucichły. Mężczyzna zatrzymał się. Katarzyna usłyszała jego kaszel. Po chwili poszedł dalej, a ona ośmieliła się zadać pytanie: - Czy jesteś chora? Wydajesz się taka słaba.

- Od wielu już nocy nie śpię z powodu szczurów i od dwóch dni nie dostałam nic do jedzenia. A poza tym...

- A poza tym co?

Katarzyna poczuła drżenie Sary. Jej szept stał się bardziej głuchy: - Nic. Potem ci powiem... kiedy będę miała siłę. Ja też znam tajemnicę jaśnie pana de Rais'go. Nie możesz wiedzieć, jak mi spieszno, by znaleźć się jak najdalej stąd, nawet jeśli miałabym czołgać się na kolanach.

Katarzyna nic nie odpowiedziała. Cały czas śledziła posunięcia starego de Craona. Widziała, jak kazał otworzyć stajnię, wyjechał z niej na koniu, drugiego trzymając za uzdę. Teraz zbliżał się w ich kierunku, słychać było stukot kopyt po stwardniałej ziemi. Wkrótce znalazł się między nimi a budką strażniczą, z której wybiegł człowiek.

- Otwieraj! - krzyknął de Craon. - Jadę do opactwa. - Tak jest, panie!

Drzwiczki tajnego przejścia otwarły się, skrzypiąc, mały most zwodzony opadł bezszelestnie. Katarzyna bez wahania pociągnęła Sarę aż pod same łby końskie, tak by strażnik nie mógł ich zauważyć od tyłu, kiedy będzie zamykał. Na szczęście było bardzo ciemno. Wkrótce przeszły przez fosę i stanęły na kładce. Jeszcze dobiegł je głos żołnierza: - Czy jaśnie pan nie potrzebuje eskorty? Wydaje mi się, że noc jest bardzo ciemna.

- Lubię ciemne noce, powinieneś o tym wiedzieć, Marcinie - odparł starszy pan.

Znad Loary zerwał się wiatr. Katarzyna pełną piersią wdychała jego powiew. Było zimniej niż w obrębie murów zamkowych, ale rozkosznie pachniało mokrymi polami i wolnością.

Biegły wiejską drogą tak długo, aż uznały, że już nie widać ich z zamku. Spokojny tętent kopyt, dobiegający zza ich pleców, dodawał im otuchy. Zatrzymały się nie opodal kościoła, za głównym łukiem, gdzie niedługo potem dołączył do nich pan de Craon. Zeskoczył na ziemię.

- Teraz trzeba się spieszyć. Ktoś mógł nas zobaczyć. Proszę, pani Katarzyno, przyprowadziłem pani Morganę. Wydaje mi się, że dobrze się pani na niej jechało.. i będzie to jakby dar pożegnalny. To dobre zwierzę, solidne i pewne. A teraz w drogę i niech was Bóg błogosławi!

W niewyraźnym świetle nocy Katarzyna zaledwie odgadywała skamieniałe rysy twarzy de Craona. Jego wysoka postać górowała nad nią, a wiatr poruszał rondem jego kapelusza. Wyszeptała: - Boję się o ciebie, panie. Kiedy on się dowie...

- Powiedziałem już, że nie mam się czego obawiać z jego strony. A ponadto... cóż z tego, jeśli nawet się do mnie dobierze. Chcę już tylko jednego: wiecznego odpoczywania... mam nadzieję, że ono przynosi zapomnienie.

W jego głosie była taka rozpacz, że Katarzyna, zapominając o dawnych pretensjach, wyszeptała: - Nie wiem, co się panu przydarzyło tej nocy, wielmożny panie, ale chciałabym móc coś. .

- Nie! Nikt nie może nic zrobić! To, co widziałem w pokoju Gilles'a, przekracza wszelkie okropności, jakie tylko można sobie wyobrazić.

Jestem starym żołnierzem, pani Katarzyno, i nigdy nie byłem zbyt wrażliwy, ale ta diaboliczna scena... ci mężczyźni rozpasani i pijani, ta orgia, której głównym obiektem... - na chwilę powstrzymał jeszcze cisnące mu się na usta słowa, jak gdyby sam się ich lękał, a potem skończył: - było dziecko.. młody chłopiec, w którego krwi tarzał się Gilles, zaspokajając swe potworne żądze! Oto kim jest ten, o którym myślałem, że zrobię zeń mężczyznę, żołnierza! Oto kim jest Gilles de Rais, który miał zaszczyt wjechać na koniu do katedry w Reims, by eskortować ampułkę ze świętymi olejami! Oto kim jest mój wnuk... potworem, którego wyrzuciło piekło, skazanym na potępienie! Mój wnuk... ostatni z rodu!

Szloch, który przerwał te słowa, wstrząsnął Katarzyną. Skamieniała ze zgrozy, zastanawiała się w milczeniu nad tym, co słyszała. Czuła, że ten mężczyzna, którego jedyną prawdziwą zbrodnią było to, że tak bardzo kochał wnuka, nie podniesie się już nigdy po tym ciosie. Właśnie uniósł pięści do oczu i ocierał łzy, ale zanim zdążyła się odezwać, ciągnął dalej ochrypłym głosem: - Rozumie pani teraz, dlaczego nie chcę, aby jakieś dziecko przyszło na świat w tym przeklętym, zbezczeszczonym domostwie! Młody Montsalvy nie powinien urodzić się na gnoju!... Proszę, niech pani teraz jedzie, jak najszybciej... Ale niech pani przysięgnie, że nigdy nikomu nie zdradzi tego, z czego zwierzyłem się ku mojemu wstydowi.

Katarzyna ujęła pomarszczoną, wilgotną od łez rękę starca i uniosła ją do ust. Dłoń ta zadrżała, kiedy znalazła się między jej dłońmi.

- Przysięgam - powiedziała - że nikt się nigdy o tym nie dowie!

Dziękuję w imieniu swoim, Sary, a także mojego dziecka, które dzięki panu urodzi się wolne. Nie zapomnę o tym nigdy!

Przerwał jej raptownym gestem.

- Tak! Właśnie tak! Trzeba zapomnieć o nas. . jak najszybciej! Nasz dom jest przeklęty i czeka go zagłada. A teraz musisz, pani, podążać drogą, która na zawsze rozchodzi się z naszą. Życzę szczęścia!