Выбрать главу

Zresztą obawy okazały się płonne: czy to zmęczenie, czy to obojętność, a może chęć dotarcia jak najszybciej do odwachu, gdzie było cieplutko, by zapomnieć o mglistym zmierzchu, sprawiły, że żołnierze nie zwrócili uwagi na dwóch mnichów, którym towarzyszył wieśniak. Ten ostatni oświadczył, że udają się wszyscy troje do klasztoru Świętego Jakuba. W samą porę! Zaledwie bowiem przeszli przez bramę, Katarzyna i jej towarzysze usłyszeli hałas podnoszonego mostu zwodzonego. Miasto zamykało swe bramy na noc...

Na ulicy wznoszącej się ku dumnie sterczącym murom pałacu królewskiego było bardzo mało ludzi. Parę spóźnionych gospodyń domowych i dwóch czy trzech mieszczan, którzy dobijali targu na progu sklepu, nie zauważyło trojga podróżnych. Jednakowoż powodowana ostrożnością Katarzyna kazała zatrzymać konie w pewnej odległości od sklepu, wskazując go podbródkiem Walterowi: - To tu! - rzekła.

- Ale dom jest zamknięty!

- Sklep najprawdopodobniej tak, bo jest już późno, ale na piętrze pali się światło. Jeszcze nie dzwoniono na gaszenie świateł. Zresztą wydaje mi się, że spod drzwi też wymyka się jakiś promień.

Jakby na potwierdzenie jej słów drzwi się otworzyły i światło rozlało się aż na środek ulicy. Na progu ukazali się dwaj mężczyźni w długich futrzanych opończach. Jeden z nich był szczupły, drugi mały i korpulentny. Katarzyna natychmiast poznała pierwszego, którego wyrazisty profil odcinał się ostro od oświetlonego wnętrza.

- Pan Coeur! - szepnęła do Waltera. - Większy z wielkich!

Mówiąc to, zsunęła się z konia i cicho podeszła bliżej, starając się pozostać w cieniu rzucanym przez domy. Na progu gospodarz żegnał się ze swym gościem.

- A więc umówione. Każę panu zanieść jutro te dziesięć skór z popielic mongolskich, panie Lallemand. To będą już ostatnie przed dłuższą przerwą. Bóg wie, kiedy Wenecjanie pozwolą nam je przewozić!

Nieduży grubas odpowiedział coś, czego Katarzyna nie zrozumiała, dotknął czarnego kapelusza i oddalił się ulicą Płatnerzy. Wtedy Katarzyna zebrała się na odwagę i nie zastanawiając się dłużej, niemal wstrzymując oddech, rzuciła się do Jakuba Coeura. Zatrzymała go w chwili, gdy miał wejść do domu.

- Panie Jakubie - rzekła wzruszona - czy zechce pan podać wyklętej pomocną dłoń?

Mówiąc to, ściągnęła z głowy kaptur i uniosła do góry blade oblicze.

Świece płonące wewnątrz sklepu rzucały refleksy na jej jasne włosy ściągnięte do tyłu. Jakub Coeur otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

- Na rany Chrystusa! Pani. .

Przygryzł wargę, następnie nie tracąc ani chwili, złapał Katarzynę za ramię i rozejrzawszy się dokoła, wciągnął ją do domu.

- Proszę wejść szybko! Ale widzę jeszcze dwóch jeźdźców i dwa konie...

- To moi służący! - rzekła Katarzyna. - Czekają na mnie.

- Każę ich wpuścić na dziedziniec. Niech pani chwilę tu zostanie.

Zamknął starannie drzwi, zasunął zamki, następnie zdjął z zydla paczkę skór i podsunął go Katarzynie, by za chwilę zniknąć za bocznymi drzwiczkami.

- Niech pani zaczeka! Zaraz wracam!

Wyczerpana Katarzyna opadła na zydel. W pomieszczeniu panowało miłe ciepło dzięki dużemu koszowi z brązu wypełnionemu rozżarzonymi węglami. Poczesne miejsce zajmowała długa lada z woskowanego drewna, okalająca ściany obstawione wyłącznie solidnymi szafami, w których piętrzyły się skóry. We wnęce znajdował się wysoki pulpit z czarnego drewna, na którym spoczywały przybory do pisania, kilka gęsich piór i pergaminowa księga. Dziwny zapach futer mieszał się z zapachem roztopionego wosku, który wydobywał się z lichtarzy. W domostwie panował głęboki spokój, tak potrzebny Katarzynie. Jej ściśnięte gardło rozluźniło się. Po raz pierwszy od bardzo dawna mogła oddychać niemal spokojnie.

Jakub Coeur wrócił i od razu podbiegi do niej, ujął jej obie ręce i skłonił ją do powstania.

- Moja biedna przyjaciółko! Jak dotarła pani aż tutaj? W mieście jest pełno szpiegów, a zdrada czai się w każdym zakątku. Ale lepiej chodźmy stąd. W moim pokoiku będzie się nam lepiej rozmawiało. Subiekci są w magazynie. Wrócą tu niebawem, aby wszystko poukładać.

Łagodnie ujął młodą kobietę pod rękę, pomógł jej wstać i przejść na tył sklepu. Była tak zmęczona, że zachwiała się i upadła w podtrzymujące ją mocne ramiona.

- Dobry z pana przyjaciel, że nie kazał mnie pan wygonić.

Spojrzała na niego szczęśliwa, że znów mogła widzieć tę twarz o wyrazistych, nieco surowych rysach, ten wydłużony nos i wąskie, ale mocno zarysowane wargi. Szerokie, wysoko sklepione czoło i brązowe oczy, szeroko otwarte i szczere, lecz władczo spoglądające znamionowały inteligencję. Zmarszczka przy ustach świadczyła o tym, że niepozbawiony był zmysłowości, co ujawniało się też w zarysie nozdrzy i w ciepłym, nieco ochrypłym brzmieniu głosu.

Mężczyzna zniknął za drzwiami i Katarzyna znowu została sama.

Odchyliła zmęczoną głowę na oparcie fotela. Czuła, jak się rozluźnia, wycisza. Wreszcie dobiła do portu. Skończyły się czasy wędrówek na drogach dużych i małych, zimna, strachu, deszczu i wiatru, bezkresnych nocy podróży, kiedy nie wiedziała, czy znajdzie jakieś schronienie o świcie. Krtań zacisnęła się jej na myśl o Arnoldzie siedzącym w więzieniu, wiedziała jednak, jak niewzruszona jest jego odwaga, jego duma. Poza tym miała bezgraniczne zaufanie do tego człowieka, który tak po prostu przyjął ją w swoim domu i ofiarował schronienie.

Mistrz Jakub Coeur wrócił po dłuższej chwili, ostrożnie niosąc dymiącą filiżankę, którą podał Katarzynie. Z rozkoszą zacisnęła zmarznięte palce wokół rozgrzanego fajansu. Z naczynia wydobywał się zapach pikantny i zarazem krzepiący.

- To wino z cynamonem - rzekł kuśnierz. - Proszę to wypić, póki gorące. Potem opowie mi pani wszystko... Proszę być spokojna o służących, są w kuchni, gdzie moja stara Mahaut zajęła się nimi.

Katarzyna umoczyła usta w palącym napoju i od razu poczuła się lepiej. Jakub Coeur przyglądał się jej, wsparłszy twarz na rękach. Kiedy skończyła, odstawiła filiżankę. Policzki jej zaróżowiły się nieco i próbowała się nawet uśmiechnąć.

- Zaraz panu wszystko opowiem. To długa historia, ale czuję się dużo lepiej.

Objęła kolana rękami i zaczęła swoją opowieść. Mówiła spokojnie, a jej cichy głos był dziwnie wzruszający. Coeur słuchał, nie poruszając się i nie spuszczając oczu z opowiadającej. Jego nieco przygarbiona postać ostro odcinała się od łagodnych płomieni świec, przypominając nieruchomy drewniany posąg.

Katarzyna kończyła swą opowieść, kiedy na dole dały się słyszeć jakieś głosy, a zaraz potem - coś przypominającego huk piorunu. Ktoś ciężko wchodził po schodach. Kuśnierz wstał i odwrócił się do drzwi, uśmiechając się do Katarzyny, która już chciała naciągnąć kaptur.

- Niech się pani nie lęka! Myślę, że nadchodzi ktoś, kogo przed chwilą zaprosiłem. Do pani.

W ciemnym prostokącie drzwi pojawiła się wysoka postać mężczyzny: miał szerokie ramiona pod czarną peleryną do jazdy konnej, niedbale odrzuconą do tyłu, by uwydatnić krótki, zamszowy kaftan i pludry tego samego koloru. Nad tym wszystkim widniała twarz twarda, ale zarazem wesoła, żywe brązowe oczy i niesforny kosmyk czerwonorudych włosów.