- Dobrze, już dobrze - rzekła niezadowolona Bronia. - Cofnij konia.
Widzisz przecież, że przeszkadza.
Eskorta pani de La Tremoille, straż w niebieskim i czerwonym aksamicie, odsunęła się z pogardą od niby-chłopka i to zapewne uratowało nieostrożnego kapitana, który nie został rozpoznany. Katarzyna poczuła, jak pot spływa jej między łopatkami. Ręce jej zlodowaciały, a niewytłumaczalna niecierpliwość wprawiła w drżenie całe ciało od stóp do głów.
Dlaczego Xaintrailles, który mógł swobodnie poruszać się po mieście, wpadł na pomysł, by się przebrać i wjechać do miasta takim dziwnym pojazdem? Co było w drewnianym wózku?
Zaledwie młoda kobieta zadała sobie to pytanie, poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Na ulicy służąca otwierała bramę na dziedziniec i Xaintrailles, człapiąc jak prawdziwy wieśniak, zawrócił zaprzęg.
Katarzyna nie mogła już dłużej się powstrzymać, uniosła poły sukni i wybiegła z pokoju gnana ciekawością. Pokonała dużą komnatę i wydostała się na drewnianą galeryjkę nad wewnętrznym dziedzińcem, na który w dokładnie tej samej chwili Xaintrailles wjeżdżał wózkiem. Zauważył młodą kobietę i uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech przeniknął do serca Katarzyny niczym promień słońca do zimnego, zamkniętego pokoju.
Kapitan nie uśmiechnąłby się w taki sposób, gdyby Montsalvy'emu przytrafiło się jakieś nieszczęście.
W głębi podwórza stara Mahaut, służąca rodziny Coeurów, przeganiała ścierką drób w stronę zagrody, a Sara pomagała Broni otworzyć drzwi stodoły. Walter i służący zamykali bramę na dziedziniec.
Kiedy Katarzyna dotarła na podwórze, Xaintrailles wprowadził właśnie pojazd do stodoły. Katarzyna stanęła za nim, dołączając do Broni i Sary.
Kapitan nawet na nie nie spojrzał.
- Szybko! - rzucił. - Pomóżcie mi!
Brał kolejno wiązki i rzucał je byle jak z niezwykłym pośpiechem.
- Co jest w tym wózku? - spytała Katarzyna.
- Nie zadawaj głupich pytań! A co byś chciała, żeby tam było?
Teraz ona, z krzykiem, rzuciła się do chrustu. Odsłonili skrzynkę z prześwitem, stojącą na dnie wehikułu. Katarzyna wyciągała już ręce w stronę drewnianych listewek, ale Xaintrailles odsunął ją brutalnie, niemal ciskając ją w ramiona Sary.
- Wolałbym, żeby nie zobaczyła go od razu - mruczał. - Nie wygląda pięknie! Był już najwyższy czas. .
Gołymi rękami, nie zwracając uwagi na kolące drzazgi, zrywał wierzch skrzynki. Oczom wszystkich ukazał się nieprawdopodobnie brudny, blady i chudy kształt ludzki, z czarną brodą, zamkniętymi oczami i zniszczoną twarzą. Był tak nieruchomy, że przypominał zwłoki, więc Katarzyna krzyknęła dziko, wyrwała się z ramion Broni i upadła na bezwładne ciało ze straszliwym łkaniem.
- Arnoldzie! Mój Boże! Arnoldzie... Co oni z tobą zrobili?
Rozdział ósmy
Widmo
Katarzyna była tak dalece przekonana, że 'obejmuje ciało pozbawione duszy, iż Xaintrailles musiał oderwać ją siłą.
- On potrzebuje natychmiastowej pomocy, Katarzyno. Proszę bez łez. Pani Broniu, czy ma pani jakiś pokój, w którym można by go położyć?
- Jest mój pokój - krzyknęła Katarzyna, wycierając oczy.
- Dobrze! Proszę zobaczyć, czy droga jest wolna. Xaintrailles objął ciało przyjaciela i uniósł je bez widocznego wysiłku.
Arnold oparł głowę na ramieniu kapitana. Wydawało się, że nic nie widzi i nic nie słyszy. Można by rzec, duży pajac, którego zerwane sznurki nie zawiadują już ruchami. Katarzyna z oczami pełnymi łez przygryzła palce.
- On umrze! - szepnęła. - On umrze!
- Mam nadzieję, że nie! - warknął Xaintrailles. - Przyjechałem najszybciej, jak tylko mogłem. Proszę otworzyć drzwi.
- Może - powiedziała Sara - lepiej byłoby zaczekać, aż pani de La Tremoille opuści ten dom...
Przerwała jednak, gdyż kapitan odwrócił ku niej wściekłe oblicze.
- Nie ma ani chwili do stracenia, rozumiecie mnie? Co do tej rudej dziwki, to jeśli spotkam ją na swojej drodze, uduszę ją. Przysięgam na miecz mego ojca i honor matki! Proszę otworzyć. Powiedziałem: trzeba łóżka i lekarza.
W tej samej chwili drzwi stanęły otworem, pchnięte ręką Waltera, który swą potężną postacią zapełnił całą przestrzeń. Jego jasne oczy spoglądały to na Xaintrailles'a dźwigającego swój ciężar, to na Katarzynę we łzach, wreszcie spoczęły na kapitanie.
- Proszę mi go dać, wielmożny panie! Łatwiej mi go będzie zanieść niż panu! Mistrz Coeur przysyła mnie z wiadomością, że ta pani już poszła.
W ramionach olbrzyma, który podniósł go bez wysiłku, nieprzytomny Arnold wyglądał jak dziecko. Walter poszedł wielkimi krokami przez podwórze. Zaczął padać drobny deszcz, a ciemne niebo zapowiadało już nadchodzącą noc. Stara Mahaut i Sara pobiegły przed Walterem, aby go zaprowadzić do pokoju i przygotować łóżko. Mimo że Xaintrailles dokładał wysiłków, by ją powstrzymać, Katarzyna rzuciła się w ślad za Normandczykiem. Za plecami usłyszała, że Xaintrailles krzyczy: - Zostań tutaj, Katarzyno, nie wchodź tam teraz!
Ale ona nie słyszała nic, oprócz tego głuchego głosu, który w jej wnętrzu mówił: „on umrze... on umrze...". To napełniało jej uszy straszliwym dudnieniem, jej serce zdawało się bić w tym rozpaczliwym rytmie. Dotarła bez tchu na górę i zobaczyła przed sobą szerokie plecy Waltera, który kładł Arnolda na łóżko. Chciała wejść do pokoju, ale natknęła się na Sarę, która z oczami pełnymi łez próbowała zagrodzić jej drogę.
- Daj nam teraz zająć się nim, malutka - rzekła Cyganka łagodnie. W twoim stanie...
- Nieważny jest mój stan - odparła Katarzyna z zaciśniętymi zębami.
- Cóż po dziecku, jeśli Arnold umiera! On należy do mnie, rozumiesz?
Tylko do mnie! Nikt nie ma prawa odsuwać mnie, kiedy on mnie potrzebuje...
Sara z żalem odstąpiła, przepuszczając Katarzynę. Pokiwała głową, mrucząc: - Nie wiem, czy on cierpi. Jest nieprzytomny, mimo że otwiera oczy.
Nie poznaje nikogo... można powiedzieć, że nic nie rozumie.
Zbierając się na odwagę, Katarzyna zbuntowała się przeciwko rozpaczy, która w niej wzbierała. Nie może sobie pofolgować... nie teraz!
Musiała być dzielna, żeby spojrzeć prawdzie w oczy i widzieć ją taką, jaka jest! Tajemny głos podpowiadał jej, że tylko za tę cenę będzie mogła uratować Arnolda! Jak zawsze, gdy musiała się wykazać zimną krwią, przycisnęła jedną rękę do drugiej i podeszła do łóżka, przy którym krzątała się stara Mahaut.
Na swej drodze znalazła Waltera. Normandczyk stał na środku pokoju i spoglądał na nią, jak się przybliżała, z dziwnym wyrazem jasnych oczu, w których widać było i gniew, i ból zarazem. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Potrząsnął potężnymi ramionami i skierował się ku drzwiom, nie spoglądając za siebie. Katarzyna nie zwróciła na niego uwagi. Widziała tylko Arnolda i zgarbioną postać starej Mahaut, która się nad nim pochylała.
- Słodki Jezu, w jakim on jest stanie! Biedny pan, jak on wygląda! lamentowała niańka.
Przy pomocy Sary z wysiłkiem zdejmowała z więźnia zabłocone i cuchnące łachmany, które przywarły do jego wychudłego ciała. Można byłoby sądzić, że nieszczęśnik przebywał w rowie z gnojówką, ale zrywając z pleców i klatki piersiowej Montsalvy'ego ostatnie strzępki materiału Mahaut poczuła opór, a ponieważ brnęła mimo to dalej, na szarej od brudu skórze pojawiła się krew.
- Jest ranny! - szepnęła Katarzyna, w której aż się wszystko przewróciło.
Położyła drżącą dłoń na czole Arnolda, odrzucając mu do tyłu za długie włosy.