Xaintrailles również niewiele spał. Usiadł na stołku, łokcie oparł na kolanach, a ręce splótł i trwał w tej pozycji godzinami, wpatrując się w przyjaciela. Od czasu do czasu się odzywał, jak gdyby za pomocą słów mógł dodać sobie otuchy i nadziei.
- Wyjdzie z tego - mówił z przekonaniem, które czerpał z samego siebie. - Nie może być inaczej. Przypomnij sobie Compiegne, Katarzyno.
Tam również uważaliśmy, że on nie żyje!
Od czasu do czasu jednak przymykał oczy i wycierał je pięściami chyba po to, by nie pozwolić wypłynąć łzom, a może i dlatego, że nie mógł już wytrzymać widoku tego bezwładnego ciała, tej twarzy z zabandażowanymi oczami. Na zewnątrz, niczym ponury kontrapunkt, słychać było odgłos kroków wygnańców, którzy - niosąc dozwolone ilości dobytku - kierowali się w stronę Ornoise. Ilu z nich dotrze do Beaucaire czy Carpentras, miast na południu, gdzie wspólnota żydowska była potężna i tolerowana?
Koguty piały na długo przed nastaniem dnia. Dzwony klasztoru Świętego Jakuba wydzwoniły prymę. Potem, niepostrzeżenie, niebo zaczęło jaśnieć. Wreszcie od wschodu pojawiła się na horyzoncie jasna plama i coraz bardziej się powiększała, aż całkowicie wyparła noc. Na murze obronnym rozległ się dźwięk trąbki, zapowiadając otwarcie bram miasta i zmianę warty...
W tej samej chwili Arnold się poruszył.
Jego ręce namacały prześcieradło, którym był przykryty, następnie uniosły się, rozwarte, wyciągnięte przed siebie instynktownym gestem niewidomych. Katarzyna i Xaintrailles - stojący po obydwu stronach łóżka - patrzyli na to bez tchu. Młodą kobietę bolało serce, tak mocno tłukło się w jej piersi. Czy czar nie pryśnie, jeśli uczyni jakiś ruch? Ale usta Arnolda poruszyły się szybko. Wybełkotał jak ktoś głęboko uśpiony: - Noc!... Ciągle ta noc!
Napięcie w piersi Katarzyny ustąpiło w jednej chwili. Złapała jedną z tych błądzących bezradnie rąk, przycisnęła ją do piersi i, nachylając się, zapytała łagodnie: - Czy słyszysz mnie, Arnoldzie? To ja... Katarzyna.
- Katarzyna?
Nagle szczęki rannego zacisnęły się, wyrwał swoją rękę spomiędzy trzymających ją dłoni.
- Czego jeszcze chce pani ode mnie? - szepnął. - Jaką nową pułapkę przygotowaliście dla mnie?... Czy nie wiesz... że tracisz czas?... Nie kocham pani! Pogardzam panią! Brzydzę się panią!
Katarzyna zachwiała się, jakby opuściły ją wszystkie siły. Ale ponad łóżkiem jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Xantrailles'a i wyczytała w jego oczach cień uśmiechu.
- Bierze cię za tę drugą! - rzekł. - Milutka małżonka de La Tremoille'a także ma na imię Katarzyna, wiesz o tym dobrze. Musiała złożyć mu w więzieniu kilka wizyt. Pozwól, Katarzyno.
Teraz on nachylił się nad przyjacielem, kładąc swe potężne dłonie na jego kościstych ramionach.
- Posłuchaj mnie, Montsalvy!... Jesteś już bezpieczny. Twoje więzienie jest daleko stąd. Poznajesz mnie? Jestem Xaintrailles, twój towarzysz broni, twój przyjaciel... Słyszysz?
Ale głowa Arnolda opadła na bok, a usta nie wypowiadały już zrozumiałych dźwięków. Chwila przytomności była krótkotrwała.
Ciemności ponownie ogarnęły umysł rannego. Xaintrailles wyprostował się i, uprzedzając skargę Katarzyny, spojrzał na nią z nieustępliwą miną.
- On nas nie słyszy, ale to przejściowe. Niedługo odzyska zmysły.
Obszedł dookoła łóżko, złapał Katarzynę za ramiona, nie chcąc widzieć łez, które toczyły się po jej policzkach.
- Zakazuję ci tracić nadzieję, słyszysz mnie, Katarzyno, Uratujemy go we dwoje albo pójdę do klasztoru! Wytrzyj oczy, idź spać, nie możesz się już utrzymać na nogach! Ktoś cię zastąpi. Ja wracam teraz do siebie, ale wrócę tu wieczorem... Ech, ty tam!
Ten końcowy okrzyk skierowany został do Sary, która była w kuchni i teraz pojawiła się na progu z garnuszkiem mleka. Ostry ton szlachcica oburzył ją.
- Na imię mi Sara, wielmożny panie!
- Niech ci będzie, Sara! Spróbuj zająć się swoją panią! Połóż ją do łóżka, choćby siłą! A potem idź i poszukaj mi tego wielkiego nicponia, który wygląda jak wieża, i postaw go na straży przy kapitanie Montsalvym.
Z tymi energicznymi słowami Xaintrailles ucałował Katarzynę i zniknął, starając się jak najbardziej pohamować swój hałaśliwy sposób bycia. Nie wytrzymał jednak i trzasnął na odchodnym drzwiami. Sara wzruszyła ramionami i zrzędząc, podała Katarzynie filiżankę mleka.
- Co on sobie wyobraża? Nie potrzebuję, żeby mi mówił, jak mam się tobą opiekować! Ale co do reszty, to ma rację. Wielmożny pan de Montsalvy nie mógłby mieć lepszego strażnika od Waltera. Myślę, że on jeden sam powstrzymałby cały szwadron żołnierzy.
- Przypuszczasz, że mamy się tu czego obawiać?
- Zawsze jest się czego obawiać! La Tremoille będzie na pewno chciał odszukać więźnia i pomścić szkody, jakich dokonano w zamku. Pan Xaintrailles nie jest zanadto dyskretny i nie umie się przebierać. Mimo że ma na sobie łachmany i nosi brodę, z daleka można w nim poznać dowódcę. Dziwię się nawet, że żołnierze na warcie dali się nabrać. Pewnie byli pijani albo niedowidzieli!
Słychać było, jak dom budzi się do życia. Schody skrzypiały od kroków domowników, a z kuchni dobiegał hałas przesuwanych kotłów.
Wejściowe drzwi otworzyły się i zamknęły. Ktoś wyszedł. Zapewne Bronia udawała się na mszę, Arnold leżał uśpiony w swym łóżku.
Wreszcie i Katarzyna zgodziła się zrobić to samo.
Przez pięć dni i pięć nocy Katarzyna nie opuszczała pokoju Arnolda.
Kazała sobie położyć materac w kącie i spała dwie, trzy godziny, kiedy już naprawdę ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Sara trwała przy niej niemal bezustannie i co wieczór wracał też Xaintrailles - tak dyskretnie, jak tylko umiał, aby nikt nie dziwił się jego częstym wizytom u kuśnierza.
Natomiast Walter spędzał noce, leżąc w poprzek drzwi i wchodził do pokoju tylko wtedy, gdy go o to proszono. Wydawało się też, że czyni to niechętnie i nigdy nie zatrzymuje się na dłużej. Spiesznie wykonywał najdrobniejszy z rozkazów Katarzyny, ale nigdy się nie uśmiechał i prawie nigdy nie było słychać jego głosu. Sara natychmiast postawiła diagnozę: - Jest zazdrosny!
Zazdrosny? To było możliwe! Katarzyna przez chwilę odczuła przykrość z tego powodu, ale nie była w stanie w ciągu tych pełnych niepokoju dni interesować się dłużej czymkolwiek oprócz Arnolda, więc nawet nie podchwyciła tematu. Ona i Xaintrailles wydali nieubłaganą walkę śmierci, w czym pomagały im Sara i Mahaut. Rodzina Coeurów nieskończenie taktownie nie pokazywała się na górze, tylko dwa razy dziennie zasięgała informacji. Wokół dramatu, jaki rozgrywał się w pokoju na drugim piętrze, dom prowadził swoje zwykłe życie, jednostajne i bezbarwne, chodziło bowiem o to, by nie zwracać niczyjej uwagi. Aby zwiększyć bezpieczeństwo, Jakub Coeur wysłał nawet poetę Alaina Chartiera na jedną ze swych ferm, zaczął on bowiem zalecać się do służącej, co mogło być niebezpieczne.