Gorączka utrzymywała się stale, wstrząsając wycieńczonym ciałem Arnolda, który przechodził kolejno od niemal frenetycznego delirium do całkowitego odrętwienia, od wyczerpującej walki z niewidocznymi wrogami do tragicznego znieruchomienia, kiedy to jego oddech stawał się niemal niewyczuwalny. Katarzyna ze ściśniętym sercem myślała wtedy, że nadszedł jego koniec, i tęskniła do tych chwil, gdy miotał się w gorączce.
Nieustannie go pielęgnowała, co dzień zmieniając kataplazm z ziół na oczach chorego i dziękując Bogu, jeśli Arnold przyjął nieco pożywienia.
Niepokoiła się nie tylko stanem Arnolda. Wyczyn Xaintrailles'a w zamku Sully miał oczywiście pewne reperkusje. Na szczęście dla rudowłosego kapitana La Tremoille nie wiedział, kto zabił jego ludzi i podpalił majątek, jako że Xaintrailles zatroszczył się o to, by zatrzeć ślady.
Wszyscy uważali, że jakiś przywódca bandy zaskoczył obronę zamku i porwał więźnia, którego tożsamości strzegł dziwnie tym razem dyskretny szambelan.
- Nawet jeśli La Tremoille nie ma pewności, że ja jestem sprawcą zwierzał się Xaintrailles Katarzynie - to na pewno to podejrzewa i mogę oczekiwać jakiejś pułapki. Dlatego co wieczór wychodzę z domu wyłącznie w przebraniu służącego i po krótkim pobycie u dwórki jednej z mych przyjaciółek, której mieszkanie ma zręcznie ukryte wyjście, idę do was.
Xaintrailles czerpał niewątpliwą przyjemność z tego, że oszukuje grubego szambelana, i to właśnie niepokoiło Katarzynę. Czy jej życie i życie Arnolda nie było stawką w tej śmiertelnej partii gry w chowanego? A gdzie ukryć w razie potrzeby rannego, jeśli dom rodziny Coeurów stanie się podejrzany? W piwnicy? Gdy Arnold zaczynał majaczyć, krzyczał tak, że trząsł się sufit i trzeba było poutykać wszystkie szczeliny w pokoju, by nie wzbudzać ciekawości przechodniów.
Ale o świcie szóstego dnia, gdy Katarzyna modliła się gorąco przed obrazem Najświętszej Panny, klęcząc z twarzą ukrytą w dłoniach, a Xaintrailles stał w nogach łóżka, przeciągając się jak duży kocur, jakiś głos słaby, lecz wyraźny, przerwał modlitwę młodej kobiety. Kapitan zadrżał.
- Nosisz teraz brodę? Wiesz, jak okropnie z tym wyglądasz?
Z ust Katarzyny wydobył się stłumiony okrzyk. Zerwała się z klęcznika. Arnold, lekko uniesiony na przedramieniu, patrzył na przyjaciela z uśmiechem bladym, ale zdecydowanie kpiącym. Zerwał bandaż z zaczerwienionych jeszcze oczu - najwidoczniej widział.
Xaintrailles wykrzywił się komicznie, a jego brązowe oczy zalśniły wesoło.
- Mam wrażenie, że postanowiłeś wrócić do świata żywych - rzekł głosem, w którym pobrzmiewały nutki z trudem powstrzymywanej emocji.
- A taki mieliśmy spokój, prawda, Katarzyno?
- Katarzyno?
Ranny odwrócił głowę w tę stronę, w którą spoglądał Xaintrailles, ale młoda kobieta, śmiejąc się i łkając, padła już na kolana obok łóżka.
Niezdolna wypowiedzieć choćby sylaby, chwyciła rękę Arnolda i przycisnęła ją do swego zalanego łzami policzka, pokrywając ją pocałunkami.
- Moja droga! - wybełkotał poruszony Montsalvy. - Moja słodka Katarzyna! Jakim cudem? Czy Bóg pozwolił, abym mógł cię jeszcze zobaczyć? Nie na próżno więc krzyczałem do niego z głębi mego więzienia? Jesteś tutaj? To naprawdę ty? To nie sen, prawda? Jesteś tu naprawdę. .
Ze straszliwym wysiłkiem próbował unieść się jeszcze, by przyciągnąć ją do siebie, a po jego wychudłej twarzy spływały grube łzy.
Katarzyna nigdy nie widziała go płaczącego, jego, dumnego Montsalvy'ego. Te łzy, które świadczyły o miłości do niej, wydawały się jej sto razy cenniejsze niż najdroższe prezenty. Płakał z radości, płakał dla niej, z jej powodu! Przepojona czułością, objęła ramionami jego kościste ramiona, przyciskając drżące usta do policzka Arnolda.
- Jestem naprawdę, tak jak i ty jesteś, mój ukochany! Niebiosa jeszcze raz uczyniły dla nas cud... A teraz już nigdy nikt nas nie rozdzieli...
- Tego należałoby sobie życzyć! - mruknął Xaintrailles nieco rozzłoszczony faktem, że pozostawał na drugim planie. - Do diaska! Czy ktoś widział większą miłość z przeszkodami?
Ale na próżno się odezwał. Arnold nie słuchał. Ujął twarz Katarzyny i pokrywał ją bezładnymi pocałunkami, szepcząc słowa niedorzeczne i czułe. Jego drżące z bezrozumnej radości ręce czepiały się młodej kobiety, głaskały jej gładkie policzki, starannie ułożone warkocze, wodziły po szyi i ramionach, jak gdyby chciały zapoznać się na nowo z tym ciałem, od tak dawna upragnionym, a prawie zapomnianym. Katarzyna szczęśliwa, a zarazem zawstydzona przyjaźnie kpiącym spojrzeniem Xaintrailles'a, łagodnie się broniła.
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedyś - wyszeptał ranny ochryple.
Nagle odsunął ją od siebie.
- Pozwól, niech ci się przyjrzę. Tak błagałem niebiosa, żeby mi ciebie zwróciły, zanim dokonam żywota. Wiesz, tego się najbardziej obawiałem w więzieniu, że zdechnę jak chore zwierzę i nie zobaczę przedtem twoich oczu, nie dotknę twych pięknych włosów i twego ciała...
Zmusił ją, by wstała, i przyglądał się jej chciwie, jak gdyby pragnąc raz na zawsze nasycić się tym widokiem. Gdy jednak zatrzymał wzrok na pogrubiałej talii, jego twarz pobladła jeszcze bardziej. Musiał odchrząknąć, aby z krtani wydobył się głos: - Jesteś. .
- Mój Boże, tak - uciął z szerokim uśmiechem Xaintrailles, który natychmiast się domyślił, jakie podejrzenie powziął przyjaciel. - Jeśli Bóg zechce, będziemy mieli na wiosnę małego Montsalvy'ego!
- Małego... Montsalvy'ego? Ale jak to możliwe? Katarzyna, purpurowa ze wstydu i dumy, wyjaśniła: - Pamiętasz noc w Rouen... Na barce Jana Sona..
Twarz Arnolda ponownie się zaróżowiła, a jego czarne oczy zalśniły z radości. Gwałtownym gestem, który wyrwał jęk z jego piersi, wyciągnął do Katarzyny ramiona: - Syn! Dasz mi syna! Moja miłości... serce moje! Nie mogłaś mi sprawić większej radości!
Była to chyba radość zbyt wielka jak na wątłe siły chorego, gdyż Katarzyna uczuła nachylając się ku niemu, że zawisł bezwładnie w jej ramionach. Po raz pierwszy w życiu Arnold de Montsalvy zemdlał z wrażenia. Katarzyna wpadła w popłoch, natomiast Xaintrailles, uniósłszy brew, przypatrywał się scenie raczej osłupiały niż niespokojny.
- Nigdy bym nie przypuszczał - rzekł - że to zrobi na nim takie wrażenie! Stanowczo coś się zmieniło od chwili, gdy się pogodziliście.
Katarzyna była zajęta przykładaniem zimnej wody do czoła Arnolda, dosłyszała jednak w głosie kapitana gorycz.
- Co przez to rozumiesz, Janie? Czy ta zmiana wydaje ci się niekorzystna? Obawiasz się, że miłość zmieni twego przyjaciela?
Ale Xaintrailles już się uśmiechnął. Wzruszył w odpowiedzi ramionami: - Do diabła, nie! Nigdy niczego takiego nie pomyślałem! Może jestem tylko trochę zazdrosny o ciebie. Ale jeśli uda ci się zrobić z tego dzikusa ludzką istotę, to będzie jednak dobra robota.
Wieść o powrocie Arnolda do życia obiegła dom lotem błyskawicy.
Wszyscy po kolei przychodzili przez cały dzień zobaczyć tego, którego uważano już poniekąd za widmo. Pierwsza przyszła Sara, która miała zastąpić Katarzynę u wezgłowia chorego. Ze łzami w oczach ucałowała rękę Montsalvy'ego. Nie zapomniała nigdy, że z narażeniem życia wyprowadził ją niegdyś z płonącego domu w Loches. Żywiła dlań wdzięczność wiernego psa, skądinąd lekko zabarwioną zatroskaniem. Zbyt długo trwały nieporozumienia między nim a Katarzyną, aby wierna Sara nie miała obawiać się wyniosłego i trudnego usposobienia wielkiego pana, chociaż rozumiała jego chmurną dumę i swoiste poczucie honoru. Bała się go i zarazem podziwiała, a ponieważ szczęście Katarzyny było w jego rękach, ona, Sara, chciała służyć Arnoldowi i czcić go.