Kiedy wreszcie zrozumiesz, że to La Tremoille dzierży władzę i nie ma zamiaru na razie jej oddać. Czerpie z tego majątek, radość i dumę, a wreszcie może zaspokoić swe pragnienie potęgi. Czy Anglicy, czy Francuzi - jemu jest wszystko jedno, byle on rządził! Wierzaj mi i siedź spokojnie. Odzyskaj siły, zaczekaj na powrót królowej Jolanty... i pozwól, aby La Tremoille popełniał głupstwo za głupstwem. On ciebie szuka; byłby aż nadto szczęśliwy, gdyby mógł cię wreszcie dostać.
Arnold zazgrzytał zębami.
- I Richemont na to pozwolił? A co król na to?
- Król jest pod kontrolą, a Richemont wycofał się, by zaczekać na odpowiednią okazję i pokonać wroga. Uczyń tak jak on. . i zacznij od odzyskania sił.
Katarzyna odetchnęła z ulgą, wdzięczna Xaintrailles'owi za to kazanie. Gdyby nie on, Bóg wie, do jakiego szaleństwa popchnęłaby Montsalvy'ego jego gorąca krew. Ale wreszcie zrozumiał i przestał wybierać się do pałacu...
Widok potężnych zarysów kościoła, który nagle wyrósł przed Katarzyną, przerwał bieg jej myśli. Szary kamienny płaszcz starej kaplicy przyoblókł się tej nocy dodatkowo w grubą warstwę śnieżnego puchu, pokrywając też białą czapą kwadratowy dach wieży. Czarne gałęzie drzew i pozieleniałe brzegi starej studni kryły się w cieniu potężnych murów romańskich, jakby chciały się ogrzać. Bronia Coeur opowiedziała Katarzynie legendę związaną z tym liczącym już dwieście lat kościołem: jak mulica bogatego żydowskiego kupca Zachariasza Guillarda uklękła pewnego zimowego dnia, takiego jak ten, przed Najświętszym Sakramentem niesionym przez Antoniego Padewskiego. I ani uderzenia, ani gniew starego Żyda nie mogły zmusić mulicy do powstania dopóty, dopóki nie przeszedł tamtędy mnich. Na miejscu tego cudu zbudowano kościół za złoto, które wyłożył Zachariasz, skruszony i nawrócony.
Od czasów dzieciństwa spędzonego w cieniu wież Notre Dame Katarzyna miała upodobanie do legend i niezwykłych historii. Jej ojciec, Gaucher Legoix, opowiadał je często - jednocześnie cyzelując złote i srebrne oprawy do ewangeliarzy - wyłącznie po to, by zobaczyć złociste światełka w zachwyconych oczach córki.
Dziś wieczór, przekraczając wilgotne progi kościoła, Katarzyna myślała o ojcu z bolesną melancholią. Łagodny Gaucher, który lękał się widoku krwi, został powieszony, gdyż Katarzyna ukryła w piwnicy starszego brata tego Arnolda, który za chwilę zostanie jej mężem. Nigdy jubiler z Pont-au-Change nie myślał o takiej przyszłości dla swej córeczki, o losach olśniewających i burzliwych, które przypadły jej w udziale. I zapewne dobrze się stało, pomyślała, jako że nie była zbyt pewna, czy Gaucher Legoix cieszyłby się z tego.
W kościele było ciemno, z wyjątkiem słabego światełka w kaplicy przy apsydzie. Jakub Coeur i Bronia, którzy szli na czele orszaku, skierowali się bez wahania w stronę tego światełka. Katarzyna zadrżała.
Spod romańskich sklepień powiało chłodem na ramiona, jakby opadło na nie wilgotne prześcieradło. Przypomniało to jej inną kaplicę, inny zimowy dzień, dziewięć lat temu. Tego dnia miała na sobie królewskie klejnoty, bogate szaty, ale jej serce było zlodowaciałe ze strachu i rozpaczy. Tego dnia również padał śnieg na miękkie pagórki równiny nad Saone, która rozciągała się tak daleko, jak okiem sięgnąć. Tego dnia z rozkazu książęcego poślubiała z beznadziejną rozpaczą, nosząc w sercu obraz kogoś innego, Garina de Brazeya, wielkiego skarbnika Burgundii. Jakże odmienny był dzień dzisiejszy!
Nie miała cudownej szaty ani drogich strojów, ani szlachetnie urodzonego towarzystwa, ani oświetlonej jasno kaplicy. Ubrana była w zwykłą suknię z zielonej wełny, obramowaną czarnym aksamitem, w której poruszała się lekko, szeroki płaszcz z kapturem, uszyty z czarnego sukna i podbity popielicami - prezent od Broni na to lodowate wesele.
Wokół niej byli tylko serdeczni przyjaciele, a przede wszystkim poślubiała mężczyznę, którego wybrała spomiędzy innych, którego kochała, wielbiła na przekór wszystkiemu, związanego z nią za cenę nadludzkich wysiłków i całkowitego wyrzeczenia się samej siebie. To jego ramię podtrzymywało ją, gdy posuwała się niepewnie po nierównych płytach posadzki kościelnej, to jego wyrazisty i dumny profil rysował się na tle czarnego kapelusza, dziś wieczór wyrażając poważną zadumę, to jego ręka, teraz spleciona z jej dłonią, będzie ją obejmować całe życie... Wreszcie to jego dziecko poruszało się w niej, niby pierwsze drgnienia świetlistej przyszłości.
W kaplicy ksiądz w białym ornacie modlił się, klęcząc. Jego tonsura połyskiwała w świetle dwóch świec płonących po obu stronach ołtarza.
Obok niego mały ministrant kiwał się na kolanach, dotykając stojącej przed nim kadzielnicy. Katarzyna wzruszyła się jeszcze bardziej, gdy poznała duży nos i poczciwą twarz o mocnych rysach brata Jana Pasquerela. Był on spowiednikiem Joanny d'Arc, którą znał lepiej niż ktokolwiek, wciąż wiernym jej pamięci, co zmuszało go do ukrywania się przed prześladowaniami ze strony La Tremoille'a. Nienawiść szambelana do Dziewicy była tak wielka, że każdy, kto ją czcił, stawał się celem jego ataków.
Gdy brat Jan usłyszał kroki, wstał, uśmiechnął się i wyciągnął do obydwojga młodych ręce.
- Niech będzie pochwalony ten, który nas tu połączył, moi przyjaciele, i który pozwolił mi być narzędziem jego woli, by przyczynić się do waszego szczęścia. Trudne czasy, w jakich żyjemy, zmuszają nas do ukrywania się, ale jestem pewien, że to nie potrwa długo i że nadejdą jasne dni.
- Gdyby to zależało ode mnie - rzekł Arnold - wróciłyby szybko. Jest nie do pomyślenia, aby jeden człowiek uzależnił tak od siebie całe królestwo, i wystarczy jeden miecz...
- Mój synu - uciął mnich - jesteś tu w domu bożym, który potępia przemoc. A nadto - dodał z uśmiechem - przypuszczam, że tej nocy wasze myśli zwrócone będą w zupełnie inną stronę niż śmierć człowieka, choćby nawet był wielkim grzesznikiem!
Przerwały mu szybkie kroki, które rozległy się bezceremonialnie w pustym kościele. W mdłym świetle świeczek ukazał się Xaintrailles, zadyszany i czerwony. Pod obszerną peleryną do konnej jazdy połyskiwała stalowa zbroja. Brat Jan, zaledwie musnąwszy go spojrzeniem, odwrócił się do ołtarza, mówiąc: - Módlmy się, bracia...
Katarzyna i Arnold uklękli jednocześnie na stopniach. Jakub Coeur ulokował się za Katarzyną, Xaintrailles za Arnoldem, natomiast Bronia, opuściwszy błękitny woal, uklękła nieco dalej. Ministrant poruszył kadzielnicą, nie było już słychać nic oprócz szeptu księdza przywołującego parę młodych do błogosławieństwa bożego przed rozpoczęciem ceremonii zaślubin.
Była szybka i prosta. Arnold powtórzył zdecydowanym głosem pod dyktando brata Jana: - Ja, Arnold, biorę sobie ciebie za żonę i przysięgam, że będę cię kochał i szanował w radości i smutku, w zdrowiu i chorobie, dopóki nas śmierć nie rozłączy.
Następnie przyszła kolej na kobietę: - Ja, Katarzyna...
Ale głos załamał się jej ze wzruszenia i dokończyła sakramentalną formułę szeptem. Grube łzy spływały po jej twarzy - cena za przepełnione uczuciem serce.
Brat Jan ujął prawą rękę Katarzyny, umieścił ją w dłoni Arnolda, którego długie palce zamknęły się dookoła niej. Jego głos wzniósł się silny niczym wyzwanie rzucone przeciwnikowi: - Ego conjungo vos in matrimonium, in nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen. - Z tacki podanej przez ministranta wziął złotą obrączkę i pobłogosławił ją. - Pobłogosław, Panie, tę obrączkę, którą my błogosławimy...