Выбрать главу

Następnie przekazał ją Arnoldowi. Młody człowiek wziął obrączkę, wsunął ją na serdeczny palec Katarzyny, następnie czule dotknął jej dłoni ustami. Pełne łez oczy młodej kobiety lśniły niczym ametysty w słońcu. W tym małym, ciemnym i chłodnym kościele przeżywała szczytowy moment swego życia, jego ukoronowanie. Błogosławieństwo spłynęło pomału na dwie głowy, następnie brat Jan wrócił do ołtarza, by odprawić mszę.

Uroczysty moment zakłócony został gwałtownym chlipnięciem, całkowicie niestosownym. To Xaintrailles na swój sposób okazywał wzruszenie, nad którym nie był w stanie zapanować. Arnold i Katarzyna uśmiechnęli się do siebie i trzymając się za ręce, uczestniczyli w mszy świętej. Po skończonej ceremonii nowożeńcy i świadkowie udali się za księdzem do małej zakrystii, która pachniała wypalonym kadzidłem i świeżym woskiem, aby podpisać akt ślubu. Arnold złożył podpis tak energicznie, że gęsie pióro zazgrzytało, następnie podał je Katarzynie z lekko kpiącym uśmiechem: - Kolej na ciebie! Mam nadzieję, że wiesz, jak się teraz nazywasz?

Powoli i starannie, jak mała dziewczynka, z wysuniętym czubkiem języka, podpisała się „Katarzyna de Montsalvy" po raz pierwszy w życiu.

Ogarnęła ją fala dumy, okrywając czerwienią policzki. To stare nazwisko przysięgła nosić z godnością, bez skazy, niezależnie od ceny, jaką miałaby za to zapłacić.

Świadkowie, Xaintrailles i Jakub Coeur, podpisali się poniżej, a tymczasem Bronia serdecznie całowała Katarzynę. Następny w kolejce był Xaintrailles. Wykonał przed młodą kobietą głęboki, ceremonialny ukłon.

- Pani hrabino de Montsalvy, jestem niezmiernie rad, że mogłem, choć w niewielkim stopniu, przyczynić się do waszego szczęścia, i życzę wam, by było ono tak wielkie, jak twoja uroda i... - Najwyraźniej ceremoniał przekraczał głębokie uczucia Xaintrailles'a, przerwał bowiem w połowie piękne zdanie i ukłon, objął Katarzynę za ramiona i złożył na jej policzkach dwa głośne pocałunki. - Życzę wam wszystkiego najlepszego, droga przyjaciółko. Zapewne czekają was jeszcze różne przejścia, ale nie zapominajcie nigdy, że jestem wiernym przyjacielem was obojga!

Tu puścił Katarzynę, aby paść w ramiona Arnolda, z którym ucałowali się po bratersku.

- Niedługo się spotkamy, ale chwilowo żegnam się z tobą...

- Żegnasz się? Wyjeżdżasz?

Xaintrailles wykrzywił się okropnie, a potem uśmiechnął szyderczo.

- Tak, moje zdrowie tego wymaga. La Tremoille ma chyba jakieś konkretne podejrzenia w kwestii spustoszenia zamku. Zatem jeśli pozostanę tutaj, grozi mi, że obudzę się pewnej nocy z nożem między łopatkami. Wolę dołączyć do moich ludzi w Guise. Nikt mi nic nie będzie mógł zrobić.

- Mam wielką ochotę przyłączyć się do ciebie. Nikt nie może mi przeszkodzić, bym zajął swoje miejsce w wojsku. Żaden z moich dawnych towarzyszy broni nie wydałby ani mnie, ani mojej żony.

Katarzynie zrobiło się ciepło na sercu i czule wsunęła rękę pod ramię męża.

Xaintrailles jednak pokręcił głową, jego wzrok spochmurniał.

- Nie! Twoi towarzysze broni nie zmienili się, ale złoto La Tremoille'a jest wszędzie. Chodź, zakrystia to nie jest odpowiednie miejsce do tego rodzaju zwierzeń, a mam ci coś do powiedzenia.

Na to odezwał się Jakub Coeur.

- Przygotowaliśmy w domu skromną wieczerzę. Czy nie mógłbyś, panie, spożyć jej z nami, zanim wyruszysz w drogę? To nie potrwa długo.

Kapitan zawahał się i wyraził zgodę. Brat Jan, który zdjął już ornat, powrócił do nowożeńców i złożył im życzenia, żegnając się z nimi równocześnie. Mnich również wyjeżdżał tej nocy, korzystając z zawieszenia ognia z okazji Bożego Narodzenia, by opuścić miasto, gdzie ukrywał go ojciec Broni. Miał zamiar dotrzeć do dużego opactwa w Cluny, najpotężniejszego w całym chrześcijańskim świecie, i tam czekać, aż zły duch schowa pazury.

- Codziennie będę się modlił o wasze szczęście... - rzekł do Katarzyny z ostatnim błogosławieństwem - ...a także za tę, którą wszyscy kochaliśmy, albowiem nie wątpię, iż przebywa w krainie wiecznej szczęśliwości.

Jego brunatny habit rozpłynął się w ciemnościach, a ministrant pognał za nim, zapowiadając, że zaraz zamknie kościół. Chwilę później wszyscy wyszli na zaśnieżoną ulicę. Zerwał się wiatr, zdmuchując z dachów czapy śniegu. Nad niemymi domami rozległ się daleki dźwięk wioli i lutni. Xaintrailles wzruszył ramionami.

- W pałacu jest bal!... No, taki bal, jaki urządza wielki szambelan, to znaczy taki rodzaj uczty, przy której bachanalia są rozrywką mniszki. O tej godzinie wszyscy są na pewno mocno pijani, a La Tremoille jest najmniej niebezpieczny, gdy się upije.

Godzinę później Katarzyna siedziała na czymś w rodzaju krzesła kurulnego* w gabinecie Jakuba Coeura obok Arnolda, który przycupnął u jej stóp na aksamitnej poduszce. Obydwoje słuchali Xaintrailles'a, który opisywał im aktualną sytuację.

* Kurulny - odnoszący się do kurii - miejsca posiedzeń senatu lub są- du w starożytnym Rzymie. Kolacja weselna trwała krótko, przede wszystkim dlatego, że kapitan pragnął opuścić miasto przed świtem, a ponadto luki w zaopatrzeniu nie pozwalały na wydawanie obfitych uczt. Głód panujący na wsi, spowodowany nieustannymi zniszczeniami wojennymi, dosięgnął również bogatych miast, w których wyczerpywały się zapasy. Nawet tak zapobiegliwy człowiek jak Jakub Coeur dotknięty został obowiązującymi restrykcjami i główne danie weselne stanowiła potrawa z kapusty, bardzo pożywna, ale niezbyt wyrafinowana. Co się zaś tyczyło Katarzyny, jadła z umiarem, nadrabiając dużą ilością rodzynków, które podano na deser. Teraz, gdy wysączono ostatnią kroplę wina z Sancerre i wzniesiono ostatni toast za szczęście państwa młodych, Xaintrailles usiłował raz jeszcze przemówić do rozsądku przyjaciela, wojenny strój kapitana bowiem podsycił niebezpiecznie zapędy bitewne Arnolda.

- Najlepiej byłoby - prawił Xaintrailles - abyście pozostali tutaj w ukryciu, jako że mistrz Coeur niczego tak nie pragnie, jak trzymać was u siebie. Wróci królowa Jolanta i ona będzie umiała przekonać Karola, że La Tremoille prowadzi go do zguby, sprawi, że oddadzą ci sprawiedliwość i...

- Przerwę ci od razu - uciął Montsalvy. - Nie ma mowy o tym, byśmy tu pozostali. Nie chodzi o okazanie niewdzięczności naszym przyjaciołom, chcę jedynie wyznać, jak bardzo ciąży mi bezczynność. Duszę się... Znasz mnie zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że nienawidzę tego, co nazywa się spokojem. Zaatakowano mnie, więc mam zamiar się bronić i zemścić.

- To śmieszne. Powiedziałem ci, że nie możesz nic zrobić.

- Mogę przynajmniej wrócić do siebie, do wzgórz Owernii. Mam ziemię, wieśniaków, potężną fortecę, mam miejsce, które na mnie czeka.

Tam i tylko tam powinien urodzić się mój syn.

- Jesteś szalony... Ciągać po drogach brzemienną kobietę. .

Katarzyna natychmiast, nie zostawiając Arnoldowi czasu na odpowiedź, objęła go za szyję.

- Jeśli on pojedzie, jadę razem z nim!

Ucałował ją łagodnie i tak ostrożnie, jakby była kruchym przedmiotem.

- Moja słodka, on ma rację, przemawiam jak egoista. Jest zima, drogi są trudne do przebycia, a nasze dziecko ma przyjść na świat dopiero za dwa miesiące. Lepiej będzie dla ciebie i dla niego zostać tutaj, w bezpiecznym miejscu, a ja pojadę...

Głos Arnolda zabarwiony był bolesnym żalem, mimo to Katarzyna odsunęła się. Na jej czole zarysowała się twarda zmarszczka.

- Taka więc jest twoja miłość? Ledwie zostaliśmy połączeni, a ty już mówisz o rozstaniu, o tym, że odjedziesz daleko ode mnie... A przecież powiedziałeś dopiero co: „Aż do śmierci...".