Myślałem, że oszaleję, więc dziękowałem Bogu, kiedy umilkli, bo zrozumiałem, że już nie żyją.
Ucichł na chwilę, wzruszył ramionami, jak gdyby chciał wytrzeć pot z twarzy. Katarzyna bez słowa podeszła doń i otarła nieszczęśnikowi twarz, on zaś spojrzał na nią wzrokiem pełnym niewymownej wdzięczności.
- Dzięki, piękna pani!
- Proszę - przerwała mu Katarzyna, cofając się - proszę mówić dalej!
Co stało się z panem Montsalvym? To znaczy: z tym, którego nazywacie człowiekiem ze sztuką złota?
- Ach, wiedziałem, że to był wielki pan! - zakrzyknął triumfalnie Walter. - Zresztą Venables też to poznał od razu. Kiedy... wszystko było skończone, usłyszałem, jak rozkazał dwóm swoim ludziom zabrać go, by spróbować wycisnąć zeń okup.
- Jak to się stało, że ciebie zostawili w spokoju? - rzucił La Hire szyderczo. - Taki chłop jak ty wart jest sporo złota.
- Powiedziałem już, że brali mnie za martwego. Na odchodnym podpalili wiązkę słomy pod stołem, myśląc, że wszystko pójdzie z dymem, razem ze mną, ale jak tylko zniknęli, spaliłem sznury, którymi byłem związany, ugasiłem pożar... a potem uciekłem.
- Uciekłeś? - zdziwiła się Katarzyna. - Dlaczego? Znów zwrócił ku niej oczy lśniące od łez.
- Proszę mnie zrozumieć, pani! Lubiłem ich obydwoje.. i patrzeć na nich, jak tak leżą.. nie mogłem tego wytrzymać. Popędziłem prosto przed siebie aż do zagajnika, rękami zatykałem uszy, bo mi się ciągle zdawało, że słyszę ich przedśmiertne krzyki. Cały dzień leżałem pod gałęziami, płakałem i drżałem na całym ciele... Ale potem się zawstydziłem...
Wróciłem tam, bo miałem jeszcze coś do zrobienia. Biedaki! Mieli prawo po tych mękach spocząć w poświęconej ziemi. No więc najlepiej, jak tylko umiałem, owinąłem ich w prześcieradła i kiedy noc zapadła, wziąłem ich na swoje ramiona i poszedłem pochować tam, gdzie spoczywają zmarli, przy kaplicy wiejskiej.
- ...i wróciłeś, żeby zobaczyć, czy opryszki Venablesa czegoś nie zostawiły - rzucił La Hire sarkastycznie.
Malencontre zwrócił ku niemu oblicze tak skurczone z wściekłości, że prawie fioletowe.
- Kapitan królewski powinien rozumieć pewne rzeczy! Tak, wróciłem, bo wiedziałem, gdzie Magloire chowa beczułkę z gorzałką, i chciałem się upić, rozumie pan? Upić się na umór, żeby już nie słyszeć krzyków Guillemette.. i właśnie dlatego walnąłem się o belkę!
Zapadła cisza. La Hire, z rękami na plecach, krążył po niskiej komnacie, a jego buty stukały o kamienną posadzkę. Przez cały ten czas Katarzyna patrzyła uważnie na dziwnego drwala. Odczuwała do tego człowieka, który opowiadał o Arnoldzie, instynktowną sympatię. Raptem La Hire zatrzymał się przed Walterem.
- Jesteś pewien, że wszystko opowiedziałeś.. i że to była prawda?
Twoja historia wydaje mi się podejrzana. Mam wielką chęć wziąć cię na męki.
Drwal wzruszył potężnymi ramionami i roześmiał mu się prosto w nos.
- Jeśli to cię, panie, bawi, nie krępuj się. Ale chciałbym rzec, że kat, który zmusiłby Waltera Malencontre'a, by powiedział coś innego niż najprawdziwszą prawdę, jeszcze nie przyszedł na świat!
Nie można było bezkarnie szydzić z La Hire'a. Kapitan spurpurowiał i ryknął: - Przeklęty łajdaku! Zobaczymy, czy będziesz się jeszcze ze mnie śmiał, gdy zawiśniesz na sznurku. Powiesić go!
- Nie! - Katarzyna instynktownie rzuciła się, zasłaniając związanego mężczyznę, rozpostarłszy szeroko ramiona. Powtórzyła podniesionym głosem: - Nie, panie... Byłoby to niepotrzebne okrucieństwo. Co do mnie, wierzę w to, co on mówi. Dlaczego zresztą miałby kłamać? Nie uczynił nic, czym zasłużyłby na szubienicę, a może być nam bardzo potrzebny!
Czyż nie powiedziałeś dopiero co, że wart jest tyle złota, ile sam waży?
- Nie lubię, gdy ktoś ze mnie kpi.
- On nie kpił z ciebie. Błagam cię, panie La Hire, w imię przyjaźni, jaką żywisz dla Arnolda, nie zabijaj tego człowieka. Zostaw go... proszę.
La Hire, podobnie jak inni, nie miał tyle siły, by móc się oprzeć prośbie Katarzyny. Rzucił jej żywe spojrzenie, potem spojrzał na więźnia wzrokiem pełnym urazy i wreszcie, wzruszając ramionami, wyszedł z komnaty wielkimi krokami, krzycząc: - Zróbcie z nim, co chcecie, powodzenia. Należy do was.
Kilka chwil później uwolniony z więzów wielki drwal pokornie padł na kolana przed Katarzyną.
- Pani... zawdzięczam ci życie. Zrób z nim, co chcesz, ale pozwól, abym mógł ci służyć. Nawet tak piękna dama potrzebuje wiernego psa.
Tej nocy Katarzyna spała lepiej. Była spokojniejsza o Arnolda, wiedziała, że nawet jeśli jego obecny los jest nie do pozazdroszczenia, to jego życiu nie powinno nic zagrażać tak długo, jak długo bandyta, który go więził, miał nadzieję wydobyć coś z niego. A nadto La Hire postanowił wyruszyć o świcie z częścią wojsk z Louviers, aby wykurzyć lisa z jamy i zabrać mu jeńca. Do kogóż mogłaby mieć większe zaufanie i komu miałaby powierzyć życie Arnolda, jak nie popędliwemu kapitanowi?
Zanim poszła spać, oddała Waltera pod opiekę klasztornemu ogrodnikowi, wywołując tym kwaśne uwagi ze strony Sary: - I co my poczniemy z tym wielkim dzikusem? - zrzędziła dzielna kobieta. - Trochę za wielki na pazia, trochę zbyt cuchnący jak na lokaja, zbyt nieokrzesany, by służyć prawdziwej damie, i w ogóle zbyt kłopotliwy!
- Ale stanowi dobrą ochronę i mam przeczucie, że będziemy go potrzebować. A co do dzikusów.. po raz pierwszy, odkąd cię znam, słyszę, że wypowiadasz to słowo z naganą w głosie. Czy to oznacza, że zapierasz się swego pochodzenia, Saro?
- Nie zapieram się go wcale, ale mam prawo nie skakać z radości na myśl, że będziemy mieć tego draba na karku.
- W dzisiejszych czasach taki człowiek jak on może być użyteczny powiedziała Katarzyna tonem tak stanowczym, że Sara już nie nalegała i zadowoliła się pomrukiem: - W końcu, co mnie to obchodzi!
Noc zatem była spokojna, ale od pierwszych promieni jutrzenki w małej twierdzy zaczął się niecodzienny ruch. Szmery, odgłosy bieganiny i krzyki zakłóciły spokój klasztorny, w chwili gdy długi, biały sznur zakonnic opuszczał kaplicę, by podążyć do refektarza.
Katarzyna i Sara, obie w woalkach i z książeczkami do nabożeństwa w rękach, szły za matką przełożoną. Nigdy Katarzyna nie była bardziej roztargniona w czasie mszy. Od Ewangelii, gdy dały się słyszeć pierwsze hałasy, cały jej umysł był zaprzątnięty tym, co działo się na zewnątrz, i z największym trudem zmusiła się do pozostania na miejscu. Myśli kłębiły się jej w głowie. Zadawała sobie pytanie, czy La Hire nie wyprawił się w nocy na Venablesa. . Może to on wraca i z jego przyczyny jest cały ten zgiełk!... A może przywiózł Arnolda? Ite, missa est* zabrzmiało dla niej jak znak wyzwolenia i z ulgą opuściła kaplicę, ubolewając nad ceremonialnością procesji, która zmierzała w stronę refektarza.
* Ite, missa est (łac.) - Idźcie, msza jest skończona. Czy zakonnice były tak dalece oderwane od świata, że nie interesowały się tym, co się działo poza murami klasztoru? A jednak, posuwając się wzdłuż galeryjek wyznaczonych wąskimi kamiennymi kolumienkami, matka Maria Beatrycze nastawiała uszu. Wokół cichej wysepki opactwa hałas przybierał na sile. Można było rozróżnić teraz okrzyki: Na mury! Do broni! Ksieni odwróciła się w stronę przeoryszy.
- Matko Agnieszko od Aniołów, proszę iść do furty i zobaczyć, skąd dochodzi ten zgiełk. Jestem pewna, że zostaniemy zaatakowane. .