Выбрать главу

- Szybko! - rzekła Katarzyna. - Teraz potrzebuje naszej pomocy...

Spięła obcasami Morganę, a cała grupa w ślad za nią popędziła w dół. Przed kapliczką Katarzyna i Sara zsiadły z koni i dołączyły do Arnolda.

- To pielgrzym - powiedział - I w dodatku biedny! Jak można napaść na nędzarza!

- Ba! - odezwał się za nim szyderczy głos Escorneboeufa. - Ci pielgrzymi ukrywają często pod łachmanami więcej złota, niż można by przypuszczać. Znałem takich. .

- Dość! - uciął brutalnie Arnold. - Pielgrzymi to sługi boże, są uświęceni, czy raczej powinni być... Idź zobaczyć, czy można się zatrzymać w tej wiosce. Wydaje się, że jest tu pusto, ale nigdy nie wiadomo. I pamiętaj o moich rozkazach: nie napadać na nikogo!

- Tak, panie! - mruknął Gaskończyk niechętnie. - Hej, tam! Zsiadać z koni!

Podczas gdy Sara otwierała skórzany kuferek, w którym znajdowały się lekarstwa i opatrunki, Katarzyna położyła głowę rannego pielgrzyma na swoich kolanach. Był to starzec tak wychudły, że pergaminowa skóra sprawiała wrażenie przyklejonej do szkieletu. Krzaczasta długa broda i siwe włosy odsłaniały duży, zakrzywiony nos i wypukłe oczy, ukryte pod pomarszczonymi powiekami. W istocie jego strój nie powinien wywołać pożądliwości. Długi płaszcz, który narzucony miał na kaftan, i łatane pludry były poszarpane, zrudziałe od słońca i pozieleniałe od deszczu.

Szmaty poplamione krwią służyły mu za obuwie. Stary pilśniowy kapelusz o podwiniętym rondzie potoczył się dalej i leżał w gęstym błocie na skrzyżowaniu dróg.

Gdy Sara ocierała krew cieknącą z czoła starca, Katarzyna ze wzruszeniem dotykała drżącym palcem muszli przyszytych do starej opończy. Ten człowiek podobny był do jej przyjaciela Barnaby. Jego płaszcz przypominał płaszcz Muszelnika - był równie poszarpany, równie nędzny, ale nosił ślady pokuty i wyrzeczeń, na które Barnaba nigdy się nie zdobył.

- Przybywa z Compostelli - rzekła ochryple, gdy jej palce natknęły się na cynową figurkę świętego Jakuba przyszytą do podszewki płaszcza.

- On był jeszcze dalej, najdroższa. Popatrz... - rzekł poważnym głosem Arnold. I wskazał zawieszony na szyi sznureczek z małą ołowianą palmą i krzyżykiem. Katarzyna ku swemu zdziwieniu zobaczyła, że Arnold klęka w błocie i całuje z czcią szmaty, które okrywały stopy pielgrzyma.

- Co robisz?

- Oddaję cześć należną jemu podobnym. On przybywa z Jerozolimy, Katarzyno. To pielgrzym z Ziemi Świętej, Wielki Pielgrzym, a stopy, które ucałowałem, dotykały ziemi niegdyś noszącej Pana.

Katarzyna i Sara, wzruszone, stały nieruchomo. Nagle wydało się, że starzec urósł i przybrał wymiary nadludzkie. Ogarnęło je głębokie uczucie czci. Pielgrzymi z Ziemi Świętej należeli do rzadkości, podczas gdy sanktuaria chrześcijańskie zawsze wypełniały rozmodlone tłumy. Trzeba było być bardzo pobożnym albo popełnić bardzo wielką zbrodnię, by wyruszyć tak daleko, narażając się na takie niebezpieczeństwa, i prosić o łaskę i przebaczenie!

Pielgrzym wracał do przytomności. Jego powieki uniosły się, ukazując w zapadającym mroku tęczówki błękitne jak letnie niebo.

Próbował wstać, ale udało mu się to dopiero przy pomocy Sary. Spojrzał z wielką łagodnością na parę klęczącą u jego stóp.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - powiedział. Serdeczne dzięki za udzieloną pomoc. Gdyby nie wy, to... - przerwał, zobaczywszy trzech leżących. W jego oczach pojawiły się łzy. - Czy oni musieli umrzeć za moją sprawą? I to w stanie grzechu?

- Albo ty, panie, albo oni - rzekł łagodnie Arnold. - Ci, którzy napadają na wędrowców bożych, nie zasługują na litość ani łaskę.

- Zapewne byli głodni - powiedział pielgrzym. - Będę się za nich modlił, kiedy znajdę się już u kresu podróży.

- Czy jeszcze nie nadszedł dla pana czas odpoczynku? Zdaje się, że przybywa pan z bardzo daleka.

Jasne oczy pielgrzyma stały się tak promienne, że Katarzyna miała wrażenie, jakby zima ustąpiła i oświetliło ją słońce.

- Tak... z bardzo daleka - rzekł. - Widziałem grób Pana i całą noc modliłem się pod drzewami na Górze Oliwnej. Pragnąłem tego, gdyż jako niegodny i nędzny dostąpiłem łaski. Jestem zwykłym murarzem, który z potrzeby serca pracował przy katedrach dopóty, dopóki Bóg nie zabrał mu wzroku. Rozpacz zaprowadziła mnie daleko, dalej, niż sobie wyobrażacie, bo bluźniłem i zwątpiłem w Boga. Ze wstydu chciałem iść, błagać o wybaczenie na grób świętego Jakuba, który miał moc leczenia zgorzkniałych dusz. W Puy dołączyłem do karawany i udałem się w długą drogę do hiszpańskiej Galicii. Możecie wyobrazić sobie moją radość, gdy nagle odzyskałem wzrok. Zobaczyłem niebieskie niebo i ogromną katedrę, białe miasto i nagrobek rozjarzony płomieniami świec. Musiałem złożyć dzięki za tyle łask. Zapragnąłem udać się do Ziemi Świętej.

- Niewidomy! - wybełkotała olśniona Katarzyna. - Był pan niewidomy i odzyskał pan wzrok?

- Ależ tak. Wiara, moja córko, to miłość i ukojenie. Nie ma niczego takiego, czego największy nędznik nie może uzyskać od niebios, jeśli ma wiarę i umie prosić... Niech pani pamięta w godzinach bólu, jakie jeszcze dla pani nadejdą, o starym pielgrzymie od świętego Jakuba... któremu udzieliłaś, pani, pomocy i który będzie się za panią modlił. Proszę wspomnieć Barnabę...

Barnaba!

Krew odpłynęła Katarzynie z policzków, a ręce zaczęły drżeć.

Jakimż dziwnym zrządzeniem losu ten człowiek, który nosił muszle, również miał na imię Barnaba? Czy był w tym jakiś znak, a jeśli był, to jak go sobie tłumaczyć?

Nieruchomo, wciąż na kolanach, z rozpalonymi uszami, patrzyła na Sarę, która kończyła opatrywać starca, Arnold zaś z czcią odkrywał zranione stopy, by obmyć je w wodzie już grzanej na pospiesznie rozpalonym przez Gaskończyków ogniu. Zaledwie słyszała pytania, jakie jej mąż zadawał starcowi.

- Dokąd teraz podążasz, panie?

- Modliłem się na grobie świętego Leonarda, a teraz pójdę do domu należącego do świętego Michała. Stoi wśród fal morskich w Normandii.

Gdy wróciłem w swoje strony, dowiedziałem się, jakie cuda zrobił dla królestwa Francji i jak przemówił do Dziewicy Joanny, gdy była młodziutka. .

- Joanna nie żyje - rzekł posępnie Arnold - I niektórzy uważają, że była czarownicą. A my, którzyśmy jej służyli, jesteśmy prześladowani i ścigani jak przestępcy.

- To nie będzie długo trwało - oznajmił Barnaba żywo. - Bóg nie robi niczego połowicznie. Ale niech będzie błogosławiony, że skierował was na moją drogę. Mówicie, że znaliście tę świętą pasterkę? Opowiedzcie mi więc o niej dziś wieczorem, zanim nasze drogi się rozejdą.

Katarzyna zachowała na zawsze w pamięci ten wieczór. Ulokowali się na noc w jednym z opuszczonych domków miasteczka. Do końca życia przypominała sobie krąg twarzy skupionych wokół ognia, a nad nimi górującą postać pielgrzyma. Barnaba opowiedział o swej długiej podróży i o urodzie krajów, które przemierzył. Natomiast Arnold przedstawił historię Joanny, wkładając w to tyle ciepła i pasji, że wszyscy słuchali z zapartym tchem, z nieruchomo utkwionymi weń oczami. Nawet Gaskończycy, szydercy i bezbożnicy, siedzieli nieporuszeni jak kamienie, z rozgorzałymi oczami. Kiedy wreszcie wszyscy udali się na spoczynek, starzec przyjrzał się w zamyśleniu Katarzynie i Arnoldowi, którzy siedzieli obok niego, trzymając się za ręce.

- Jeszcze napotkacie wiele przeciwności, ale dana wam została łaska miłości. Jeśli ją utrzymacie, zwyciężycie świat cały. Ale czy będziecie ją umieli zachować?