Zobaczyła też Arnolda, który cały czas trzymał Hiszpana - obaj stali kilka kroków od niej. Usłyszała, jak Villa-Andrado przemawia z naciskiem: - Zabicie mnie będzie dla ciebie marną satysfakcją, Montsalvy, i wątpliwą pociechą, skoro moi ludzie zgwałcą na twoich oczach żonę. To są Nawarryjczycy i Baskowie, na wpół dzicy górale, nieznający litości, nic nie jest im bardziej miłe niż krew. Znalazłeś się w impasie, z którego tylko ja mogę cię wydostać.
- Co takiego?
Głos Arnolda był wciąż niewzruszony. Katarzyna widziała teraz wyraźnie jego profil, odcinający się w świetle księżyca. Dziwna para, Villa-Andrado i on, rysowała się na ciemniejszym tle lasu. Nagle kobieta zlękła się o siebie i o dziecko. Arnold był taki dumny, że nie ustąpi, nawet za cenę ich życia!
- Zwróć mi wolność! Wkrótce będzie za późno. Zwietrzą krew i nic ich nie powstrzyma, nawet ja, jeśli Chapelle rzuci ich do walki.
Jakby na potwierdzenie jego słów, odezwał się szorstki głos porucznika. Katarzyna tak się przelękła, że o mało nie krzyknęła.
- Czas upływa, panie! Nie zostało go już wiele! - rzekł Chapelle.
Hiszpan znów przemówił, z jeszcze większym naciskiem.
- Powiedziałem ci, że z powodu twej żony i dziecka wyrzekam się wrogości wobec ciebie. Daję na to słowo Kastylijczyka i rycerza. Będę pamiętał tylko o tym, że kiedyś walczyliśmy ramię w ramię...
Sztylet odsunął się wreszcie od szyi Villi-Andrada, ale tylko trochę.
- Przysięgasz na krzyż?
- Przysięgam ci na krzyż i na święte imię Pana naszego, który umarł za wszystkich ludzi!
Dopiero wtedy ramię Montsalvy'ego opadło. Jego lewa ręka puściła przeguby Hiszpana, które cały czas więził w uścisku. Potężne westchnienie ulgi wydobyło się z piersi Katarzyny.
- Dobrze. Jesteś wolny, ale będziesz się przez całą wieczność smażył w piekle, jeśli mnie oszukałeś, Villa-Andrado - rzekł Arnold.
- Nie oszukałem cię!
Hiszpan podszedł kilka kroków w stronę żołnierzy, którzy nieznacznie się przybliżyli. Otaczali żelaznym kołem, tworzącym coś w rodzaju wąskiej platformy, wejście do jaskini, a Katarzyna - na wpół żywa z wyczerpania i strachu - mogła dostrzec, jak lśniły ich dwusieczne halabardy, topory i siekiery. Cały ten sprzęt wojenny dzikusów zagrażał kruchemu życiu dziecka, jej dziecka!
Donośny głos Villi-Andrada odbił się echem niczym trąba w dniu Sądu Ostatecznego.
- Jestem wolny, pokój został zawarty! Dziękuję ci, Chapelle!
- Nie będziemy atakować? - zapytał wątły, szczupły człowieczek, który wystąpił z szeregu. Villa-Andrado przewyższał go o głowę.
Był to pewnie ów Chapelle. Katarzyna, słysząc cień żalu w jego głosie, poczuła, jak wraca niepokój.
- Nie. Nie będziemy atakować.
- A jeśli.. mimo to zechcemy zaatakować, ja i moi ludzie? Czy zapomniał pan, że pan de Montsalvy jest poszukiwany jako zdrajca i przestępca?
Cios został zadany błyskawicznie. Pięść Hiszpana uniosła się i odepchnęła Chapelle'a tak, że potoczył się aż do strumienia.
- Własnoręcznie powieszę każdego, kto sprzeciwi się moim rozkazom! Moje rozkazy są następujące. Iść do zamku po podściółkę i kazać przygotować pokój. Ty, Pedrito. .
Dalszy ciąg mowy, wygłoszony po hiszpańsku, był niezrozumiały dla Katarzyny, ale Arnold się wtrącił.
- Chwileczkę! Nie będziemy się bić, ale odmawiam korzystania z twojej gościnności. Nie przekroczę murów Ventadour, dopóki jego legalny właściciel nie będzie mnie tam oczekiwał.
- Twojej żonie potrzebny jest wypoczynek i jadło!
- Przestań się zajmować moją żoną! Wyruszymy z nastaniem dnia.
Wracaj do swej kryjówki, rozstańmy się tutaj... Pozwól jednakowoż, że ci podziękuję.
Ciemna twarz Villi-Andrada odwróciła się. Jego wzrok napotkał spojrzenie Katarzyny, potem odwrócił się, ogarnięty czymś na kształt wstydu.
- Nie. Nie jesteś mi winien żadnych podziękowań... Zrozumiesz później, dlaczego nie chcę, byś mi dziękował. Zatem żegnaj, skoro tego chcesz... Nikt nie będzie cię nękał na ziemiach Ventadour. .
Postąpił kilka kroków i zgiął kolano przed Katarzyną, obejmując ją palącym spojrzeniem, pod którym poczerwieniała.
- Chciałem panią przyjąć po królewsku. Proszę mi wybaczyć, że ją tu pozostawiam. Pewnego dnia może będę miał zaszczyt...
- Dosyć tego! - uciął Arnold twardo. - Idź już!
Villa-Andrado wzruszył ramionami, wstał i położył rękę na sercu, by pożegnać Katarzynę. Odwrócił się. Młoda kobieta patrzyła, jak jego wysoka, czerwona sylwetka oddala się między drzewami, oświetlona srebrzystymi promieniami księżyca. Ten dziwny człowiek intrygował ją, ale nie wzbudzał w niej niechęci. Postąpił jak szlachcic i miała trochę za złe Arnoldowi, że odrzucił jego gościnność. Tak bardzo chciałaby ułożyć się w wygodnym łóżku, nieopodal płonącego kominka, napić się czegoś ciepłego. Chciałaby też jakiegoś bezpieczniejszego schronienia dla dziecka śpiącego w ramionach Sary. Poczuła chłód nocy i zadrżała. Lekkie westchnienie, jakie wydobyło się z jej piersi, nie uszło wszakże uwagi Sary.
- Prawdę mówiąc, to wszystko brzmi szlachetnie - rzekła niezadowolona do Montsalvy'ego - ale czym zamierza pan pożywić żonę, tak słabą jeszcze? Bardzo to pięknie odgrywać honorowego i pogardliwie odrzucać wszystko, lecz Katarzyna musi coś zjeść, w przeciwnym razie dziecko nie dostanie mleka i...
- Uspokój się, kobieto! - rzekł młody człowiek ze znużeniem w głosie. - Zrobiłem to, co nakazywał mi honor. Cóż możesz o tym wiedzieć?
- Po prostu tyle: czy Katarzyna i dziecko mają sczeznąć z powodu pańskiego honoru? Doprawdy, ma pan dziwny sposób kochania.
Ten zarzut zabolał go. Odwrócił się od Sary, nachylił się nad Katarzyną i uniósł ją w ramionach.
- Czy myślisz, że nie kocham cię, najmilsza? Może Sara ma rację, może jestem za twardy, za dumny! Ale było mi tak trudno przyjąć gościnę ofiarowaną przez tego człowieka. Nie podoba mi się sposób, w jaki na ciebie patrzy...
- Nie mam do ciebie żalu o nic - odparła, obejmując ramionami szyję męża i kładąc mu głowę na ramieniu. - Jestem silna, wiesz o tym... Ale jest mi zimno. Wnieś mnie do jaskini, może już nie jest zadymiona. Tak się lękam, żeby mały nie zachorował! Dym już wywietrzał. Pozostał tylko lekki zapach. Gdy Arnold układał Katarzynę, Sara znów zabrała się do rozpalania ogniska przy wejściu. Walter oddalił się, aby zobaczyć, czy konie, które padły w czasie walki, pozostały na miejscu. Chciał jednego z nich poćwiartować, by upiec parę kawałków. Gdy tylko wyszedł, pojawili się trzej mężczyźni. Dwaj nieśli duży kosz pokryty białą materią, trzeci - małe, srebrne naczynko.
Wszyscy trzej byli odziani w krótkie płaszcze zdobione herbem Hiszpana.
Skłonili się jednocześnie i ustawili swe dary przy wejściu do groty.
Najwyższy z nich podszedł do Katarzyny, wyjął zwój pergaminu spod tuniki i uklęknąwszy, podał go młodej kobiecie. Następnie, nie czekając na odpowiedź, ukłonił się, wykonał półobrót i zniknął ze swymi towarzyszami, zanim Arnold, Sara czy Katarzyna zrobili jakiś ruch. Ale ich osłupienie nie trwało długo. Sara podbiegła do koszyka i uniosła materiał.