Kiedy Walter wrócił, przyprowadzając Marię de Comborn, pani de Montsalvy, Katarzyna i Arnold jedli obiad podany przez Donatę. Ani ta dzielna kobieta, ani jej mąż nie mogli usiąść do stołu razem z panią i panem, których u siebie gościli. Katarzyna czuła, jak powracają wszystkie uprzedzenia.
Dziewczyna, rzuciwszy spojrzenie Arnoldowi, usiadła naprzeciw niej. Wściekłość najwyraźniej minęła i, ku wielkiemu zdziwieniu Katarzyny, Maria do niej skierowała pierwsze słowa.
- Znam wszystkie rodziny z Owernii i z okolic, a jednak nigdy pani nie widziałam... kuzynko. Pani nie jest z naszych stron, bo gdybym panią tu spotkała, pamiętałabym o tym, - Jestem paryżanką - odparła Katarzyna - ale młodość spędziłam w Burgundii...
Od razu pożałowała tych nierozważnych słów. Pani de Montsalvy zbladła.
- W Burgundii... w jaki sposób?
Arnold z pośpiechem zdradzającym zmieszanie rzucił: - Pierwszy mąż Katarzyny, Garin de Brazey, został powieszony na rozkaz księcia Filipa za zdradę stanu... To powinno ci wystarczyć, Mario, Katarzyna bowiem nie lubi, gdy się o tym mówi.
- Maria nie mogła tego wiedzieć - rzekła jego matka, nie unosząc oczu znad miseczki z zupą. - Co więcej, nie miała nic złego na myśli, dowiadując się o pochodzenie swej nowej kuzynki. Jej pytanie było zupełnie naturalne. Ja sama. .
- Matko, jeśli zechcesz, porozmawiamy później na ten temat - uciął Arnold sucho. - Dziś jesteśmy zmęczeni i przybici niespodzianką, jaka tu nas oczekiwała. Moja żona jest wyczerpana i ja także nie mam innych pragnień poza wypoczynkiem.
Katarzyna zauważyła, że teściowa zmarszczyła brwi i że oczy Maria rozbłysły szyderczo. Jednakże nikt już nic więcej nie powiedział i skromny posiłek zakończył się w milczeniu. Czuła wyraźnie, jak atmosfera staje się niemiła, i nie potrafiła temu zaradzić. Jak zareagowałaby matka Arnolda, gdyby wiedziała, że jej synowa urodziła się w pobliżu Pont-au-Change, w skromnym domu złotnika? Zapewne źle, jako że Arnold nie śmiał w pierwszej chwili wyznać prawdy. Obecność tej Marii, której istnienia nie podejrzewała dotąd i której nienawiść czuła, nie pomagała. Katarzyna była przygotowana na to, że będzie musiała zwalczyć jedną nieprzyjaciółkę, a tymczasem miała dwie.
Jednak udało się jej nie stracić kontenansu i zajęła się synem przy pomocy Sary, której niespokojne oczy wędrowały od jej pani do starej kasztelanki. Następnie Katarzyna podała grzecznie Izabeli czoło do ucałowania i krótko pożegnała się z Marią. Jednak gdy tylko znaleźli się w spichlerzu, gdzie Donata przygotowała łóżko dla młodej pary, wybuchnęła.
- Wstydzisz się mnie, prawda? - powiedziała do męża siedzącego w zamyśleniu na brzegu siennika z rękami oplatającymi kolana. - Jak powiesz matce, kim jestem, jeśli przed chwilą tak się tego przestraszyłeś?
Uniósł głowę, popatrzył na Katarzynę bez słowa przez zmrużone oczy, a następnie oznajmił spokojnie: - Nie przestraszyłem się. Po prostu wolę to powiedzieć matce, gdy będę z nią sam na sam, a nie w izbie pełnej nieznajomych.
- Jeśli masz na myśli Sarę i Waltera - to oni mnie znają, nie będzie to dla nich nic nowego. A jeśli chodzi ci o tę wspaniałą kuzynkę, to wyobrażam sobie. .
Wyciągnął rękę, objął nogi Katarzyny i rzucił ją obok siebie bez żadnych ceregieli. Całował ją długo, unieruchomioną między jego ramionami, a potem rzekł: - Niczego sobie nie wyobrażaj! Maria to pretensjonalna gęś, która kierowała się zawsze swoimi kaprysami, a ty jesteś prawie tak samo niemądra, jeśli jesteś o nią zazdrosna.
- Czemu nie? Jest młoda, piękna... Kocha cię - rzekła Katarzyna z uśmieszkiem.
- Ale ja kocham ciebie. Mówisz, że Maria jest piękna?
Jedną ręką przycisnął oba nadgarstki Katarzyny za plecami, a drugą rozebrał ją z szatańską prędkością, następnie rozpuścił jej wspaniałe włosy, którymi oplatał sobie szyję, i wreszcie przyciągnął żonę do siebie.
- Nadszedł czas, byśmy wreszcie znaleźli lustro, moja ukochana. Czy zapomniałaś, jak bardzo jesteś piękna i jakim jestem niewolnikiem twojej urody?
- Nie, ale...
Nie było jej dane powiedzieć nic więcej, gdyż usta Arnolda opadły na jej usta, nie dając jej odetchnąć. Przez następne chwile nie miała wcale ochoty mówić. Magia pieszczot zacierała wszystko, co nie było cudownym porozumieniem ich dwojga w miłości.
Kiedy po dłuższym czasie wynurzyła się z błogiego odrętwienia, z głową na piersi Arnolda, i wróciła jej nieco świadomość, już sennym głosem wyszeptała: - Co zrobimy jutro, Arnoldzie?
- Jutro? - Zastanowił się chwilę, potem dorzucił najnaturalniej w świecie. - Jutro pójdę do klasztoru, żeby uciąć głowę temu Valette'owi. Nie będzie żył aż tak długo, by zdążył się pochwalić zniszczeniem Montsalvy.
Wyrwana brutalnie z chwilowego błogostanu i znów ogarnięta potwornym lękiem, Katarzyna chciała zaprotestować, ale równy, miarowy oddech męża uświadomił jej, że już zasnął.
Katarzyna nie śmiała się poruszyć, by nie obudzić Arnolda, który obejmował ją we śnie ramionami. Leżała jednak długo z szeroko otwartymi oczami, nasłuchując w tej pachnącej sianem ciemności tysiąca szmerów zapełniających nocną ciszę tych nieznajomych stron. Chciałaby, po dziecinnemu, aby ta noc, kiedy ich ciała leżały splecione, nigdy się nie skończyła. Po raz pierwszy od bardzo dawna należeli do siebie całkowicie, bez zahamowań, bez zażenowania i bez przeszkód. Świadomość jego miłości niemal ją dusiła, a jutro, to jutro, gdy walka nieuchronnie się rozpocznie, przerażało ją. Pod swoim policzkiem czuła gładką i ciepłą skórę młodego mężczyzny. Słyszała uderzenia jego serca - spokojne i mocne.
Należał do niej bardziej niż kiedykolwiek. I raptem Katarzyna wyzbyła się wszystkich lęków, odpędziła pytania bez odpowiedzi. Tylko jedna jedyna rzecz się liczyła, z której właśnie zdała sobie sprawę z nieubłaganą ostrością - nigdy nie pozwoli nikomu ani niczemu odebrać sobie Arnolda! Jej ciało, jej krew - to było jedynie przedłużenie ciała i krwi Arnolda. Nie pozwoli, aby ani Maria de Comborn, ani Valette, ani życie, ani ludzie, ani śmierć odcięły od niej to, co stanowiło jedyną rację istnienia...
Rozdział dwunasty
Kadet Bernard
Gdy Katarzyna wstała następnego dnia rano, Saturnin wyprowadzał barany z owczarni wykutej w skale. Nieco dalej czekał chudy pastuch w płaszczu z czarnej wełny i dwa psy o jasnej sierści. Starzec pozdrowił cicho Katarzynę, a na jego smagłej twarzy rozbłysnął szeroki uśmiech.
- Miejsce odpoczynku było niegodne jaśnie pani, ale czy mimo to dobrze się spało?
- Cudownie. Nawet nie słyszałam, jak mąż wychodził. Czy widział go pan?
- Tak. Jest w pokoju z naszą panią. Pomaga mu nałożyć zbroję.
Katarzynie ścisnęło się serce. Najwyraźniej Arnold nie zrezygnował z szaleńczego pomysłu, by zaatakować prawie w pojedynkę rozbójnika ukrytego za murami klasztoru. Jej wzrok prześlizgnął się po żółtych wełnistych grzbietach owiec, które mijając ją, sprawiały wrażenie szerokiej fali. Powiedziała machinalnie: - Masz ładne stado, Saturninie. Nie obawiasz się, że rozbójnicy Valette'a zechcą po nie sięgnąć?
- Nie wszystkie owce są moje. Większa część należy do wielebnego ojca przeora. A bandyta, który spalił Montsalvy, nie będzie śmiał tknąć dóbr osobistych przeora. To mogłoby go drogo kosztować. Korzystam więc z tego i dołączam swoje owce, są razem bezpieczne. Ale, proszę mi wybaczyć, zwierzęta muszą iść na pastwisko, a ja mam coś do załatwienia w miasteczku.