Kadet Bernard przysunął do płomieni swe długie nogi odziane w szary zamsz i popijał wino z korzeniami. Był najwyraźniej zadowolony.
Jednak jego zielone oczy, choć lśniące z ukontentowania, zdradzały pewną czujność. Pochylony do przodu Arnold, z łokciami na kolanach i splecionymi dłońmi, patrzył nań, nic nie mówiąc. Katarzyna natomiast, wtulona w fotel, czekała, aż ktoś przerwie to milczenie, które zaczęło się przeciągać. Tylko trzask polan na kominku od czasu do czasu zakłócał spokój panujący w gościnnej części opactwa. Mnisi z Montsalvy spali w swych celach twardym snem zmęczonych, jednakże podświadomie oczekiwali, że w samym środku nocy zerwie ich dzwon na jutrznię i nieprzytomni jeszcze od snu, z opadającymi powiekami, podążą do lodowatej kaplicy.
Kolacja wesoła i obfita, jako że zapasy opactwa były jeszcze całkiem pokaźne, przeciągnęła się do późna w nocy, Izabela de Montsalvy udała się ponad godzinę temu do swej celi wraz z Michałem, nad którymi czuwała z zazdrosną troskliwością, prawie maniakalną, co wyprowadzało Sarę z równowagi. Maria de Comborn również poszła do siebie na krótki rozkaz Arnolda, a niewiele później Sara, której Katarzyna zaleciła, by miała baczenie na dziewczynę. Katarzyna, Arnold i ich zbawca pozostali sami.
Panował intymny nastrój, jaki stwarza zazwyczaj spokojna chwila następująca po kolacji spożytej w spokojnej atmosferze. Nic już teraz nie mogło jej zagrażać. Wokół wioski ludzie z Armagnac rozstawili namioty, rozbili biwaki. Czasem wiatr przynosił dźwięki fletu aż do starego opactwa benedyktynów.
Katarzyna rozsmakowywała się w tym spokoju, tak nowym dla niej i tak nieoczekiwanym. Nie była senna, jej omdlenie i wypoczynek po nim usunęły zmęczenie. Po raz pierwszy rzeczy miały taką barwę, jaką nadała im w swoich snach. Niedawno temu umilkły śpiewy i tańce, którymi ludzie z Montsalvy uczcili koniec swoich udręk. Biedny Stefan, nieszczęsny Karnawał, także przyszedł podziękować na swój sposób - grając na dudach. Cudowny spokój nocy usianej gwiazdami, prawdziwa wiosenna noc nadziei, pachnąca obsianą ziemią, rozciągnęła się nad miasteczkiem uwolnionym od koszmaru.
Raptem Bernard d'Armagnac przeciągnął się i ziewnął szeroko, następnie odwrócił się ku Arnoldowi i popatrzył na niego dłużej.
- Co będziesz teraz robił?
- A co mogę robić? - odparł Arnold niechętnie. - Odbudowywać?
Kraj jest wykrwawiony, ziemia potrzebuje każdej pary rąk do pracy, ponieważ wojna niszczy wszystko. Ponadto nie zapominaj o tym, że jestem buntownikiem i moje ziemie już do mnie nie należą! Owernia musi się odrodzić i dopiero wtedy zniszczone zamki mogą pojawić się na nowo... ale tylko wówczas, gdy wieże będą mogły górować nad czymś innym niż pustynie, a u stóp murów obronnych wyrosną pola.
- A więc?
- Powiedziałeś mi, że nadal będziesz prowadził wojnę z La Tremoille'em. Dołączysz do konetabla de Richemonta. Richemont, jak książę de Bourbon, mój suzeren, chce zniszczyć bestię. Chyba najlepiej będzie, gdy zostawię moich pod opieką przeora i wyruszę z tobą.
- Myślałem o tym - przerwał Bernard - ale mam lepszą propozycję.
Twoja rodzina nie będzie tutaj bezpieczna. Przeor jest niedołężny, opactwo stare i źle ufortyfikowane, a wieśniacy wyczerpani. Powiesiłem Valette'a, Villa-Andrado jest niedaleko, a wieść o śmierci jego lejtnanta sprowadzi go tu rychło. Mam za mało ludzi, aby część ich zostawić. Z drugiej strony twoja obecność mogłaby postawić Richemonta w kłopotliwej sytuacji.
Dopóki La Tremoille rządzi, dla króla jesteś buntownikiem i tak samo będzie traktowany Richemont, jeśli cię przyjmie. Królowa Jolanta wróci z Prowansji zapewne wtedy, gdy zrobi się cieplej. Tylko ona może ci pomóc.
Wezwę cię, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. .
- Czekać! Ciągle czekać! - warknął Arnold, wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju pod niespokojnym okiem Katarzyny. - Jestem wojownikiem, a nie myślicielem! Na co mam czekać?
- Aż cię wezwę!
- Nie jestem stworzony do tego, by prząść kądziel, patrząc w niebo.
- Ach, ty przeklęty wilku górski! Wiem o tym dobrze. Ofiaruję ci zatem kądziel w kształcie lancy. Przejeżdżałem tędy, bo byłem w drodze do Carlat. Wiesz przecież, że moja matka wniosła to wicehrabstwo do rodziny, gdy poślubiła mego ojca. Carlat to brama Górnej Owernii i klucz do dolin południa. Zarządza nim stary żołnierz, Jan de Cabanes. . niestety, stary! Dla jego osłabłej ręki miecz jest już za ciężki. A biskup Saint-Flour, który jest sercem i duszą oddany księciu Burgundii, zerka często w stronę Carlat, oblizując się łakomie. Nie możemy wystawić na niebezpieczeństwo najpiękniejszego kwiatka z wieńca mojej matki. Chciałem, będąc tam przejazdem, mianować jednego z mych rycerzy gubernatorem Carlat, ale mam teraz lepszy pomysł - tobie powierzę fortecę.
Odkąd Arnold zaczął upominać się o miejsce wśród walczących, krew Katarzyny zaczęła żywiej krążyć w żyłach, serce jej biło na alarm.
Ale na słowo „forteca" wybuchła.
- Znowu te walki! Znowu wojna! Nie możemy zostać tu spokojnie, na tej ziemi, której imię nosimy, przy ludziach, którzy dopiero co chcieli oddać za nas życie? Opactwo jest dostatecznie wielkie dla nas wszystkich.
A ja tak bardzo chciałabym... tak bardzo chciałabym mieć trochę spokoju!
Jej głos załamał się na ostatnich słowach, a szyderczy błysk, który palił się w oczach Kadeta Bernarda, zgasł.
Podszedł do niej i klęknąwszy na poduszce, na której młoda kobieta opierała stopy, rzekł: - Pokój, piękna Katarzyno, jest nieosiągalnym pragnieniem wszystkich tych, którzy żyją w naszych okrutnych czasach. Jak możemy życzyć sobie spokoju, gdy Anglicy są tak blisko, kiedy zajmują jeszcze Rochefort-en-Montagne i Besse, i Tournoel, kiedy lamparty angielskie łopocą jeszcze nad niektórymi ziemiami Owernii? Nie byłaby tu pani bezpieczna, co więcej, pani obecność tutaj wystawiłaby miasteczko i opactwo na niebezpieczeństwo, na wielkie niebezpieczeństwo. Carlat jest zrujnowane, ale jego skały są nie do zdobycia. Obejmie was w swoich ścianach jak palce silnej ręki i będzie was strzec... - Ujął rękę Katarzyny i łagodnie musnął ją wargami. - Zdaje się, że to poeta Bernard de Ventadour napisał - już nie pamiętam gdzie: Ten jest naprawdę martwy, który nie czuje w sercu miłości. Pani będzie tą miłością w sercu starych gór, które już były martwe, pani będzie skarbem, który Carlat będzie chronić i nigdy nie zgadnie pani, jak bardzo mu zazdroszczę.
Ponad pochylonymi plecami Bernarda Katarzyna napotkała wzrok Arnolda i wydało się jej, że spojrzenie to spochmurniało. Ale było to tylko wrażenie. Montsalvy już obrócił się na pięcie i z założonymi do tyłu rękami kontemplował płomienie na kominku. Oczy Katarzyny w rozmarzeniu spoczęły na szerokich ramionach męża. W wyobraźni ujrzała zamek swoich marzeń - odległy, wysoki, ale lśniący od wewnętrznego światła, domostwo zalane słońcem, które wreszcie będzie ogniskiem, które ogrzeje ich miłość.
- Może ma pan rację - rzekła w zamyśleniu. - Może będę szczęśliwa w Carlat.
Nie puszczając ręki młodej kobiety, Bernard wstał i zwrócił się do przyjaciela.
- Nie odpowiedziałeś mi. Czy chcesz bronić Carlat w imieniu rodziny d'Armagnac?
- Przed kim? - zapytał Montsalvy, nie odwracając się.