Выбрать главу

Kadet Bernard się uśmiechnął, Katarzyna dostrzegła w jego przymrużonych oczach kpiący błysk.

- Przed każdym napastnikiem, kimkolwiek by był i skądkolwiek by przyszedł - z Saint-Flour, z Ventadour. . czy z Bourges!

Arnold nie poruszył się. Zapanowała cisza, po czym zapytał: - Z Bourges? Przed... królem Karolem VII?

Smagła dłoń Bernarda ścisnęła mocniej palce Katarzyny. Z jego twarzy zniknął uśmiech, a na to miejsce pojawił się wyraz zdecydowania.

- Choćby przeciwko królowi! - rzekł twardo. - Dopóty, dopóki La Tremoille będzie panował, my, Armaniakowie, nie uznamy innych panów oprócz nas samych i innej woli niż nasza! Jeśli król osobiście przyjdzie poprosić o Carlat, ty, bracie Arnoldzie, odmówisz mu!

Arnold odwrócił się pomału. Jego wysoka postać odcinała się od ognistego tła rzucanego przez płomienie, nadając mu groźny wygląd.

Katarzyna zobaczyła połyskującą w cieniu biel zębów męża. Ostra świadomość miłości, jaką do niego czuje, ogarnęła ją niemal boleśnie.

Jakiż inny mężczyzna mógłby zająć jego miejsce w jej sercu? Jaki mężczyzna mógłby wzbudzić w niej silniejszą, większą miłość? Kochała w nim wszystko. Jego męską urodę, ma się rozumieć, ale także tę niespożytą witalność, jego charakter porywczy, a zarazem dumny... Był jedynym jej panem, jedynym, jakiego mogłaby zaakceptować. . i łagodnie wyjęła swoją dłoń z ręki Bernarda.

Arnold podbiegł szybko do przyjaciela.

- Jestem u ciebie na służbie, Bernardzie! Daj mi Carlat i odjedź w spokoju! Ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Chcę być przy tym, gdy konetabl de Richemont pobije La Tremoille'a!

- Masz moje słowo! Weźmiesz udział w podziale łupów! Bernard otworzył ramiona. Oparł obie ręce na ramionach Montsalvy'ego i uścisnął go.

- Bądź cierpliwy i czuwaj, bracie Arnoldzie! Odzyskasz ziemie, dobra, a pewnego dnia zamek w Montsalvy powstanie ze zgliszcz.

Obaj mężczyźni ucałowali się serdecznie. Serce Katarzyny ogarnęła zazdrość. Rozumiała, że w tej chwili zapomnieli o niej, wyrzucając ją, kobietę, ze swego męskiego świata, tego niepojętego świata, w którym przemoc i wojna zajmowały tak wiele miejsca.

Powoli wstała i wyszła z pokoju. Gdy Arnold i Bernard myśleli tylko o swoich sprawach, Katarzyna odczuła przemożną potrzebę ucałowania synka.

Rozdział trzynasty

Schronienie

Carlat! Stromy brzeg morski z czarnego bazaltu, odgradzający dolinę Embene od wydłużonego płaskowyżu, jakby mieczem rozpłatanego na dwie części. W dole, otoczone murami, kryło się zziębnięte miasteczko o domkach jak granitowe bąble wokół surowego kościoła ze spiczastą dzwonnicą. Wysoko w górze, na dumnej ostrodze otoczonej murami o zawrotnej wprost wysokości i olbrzymimi wieżami, sterczały dzwonnice, dachy, stożkowate wieże i blanki. Twierdza, która przez długie wieki była schronieniem buntowników, wyglądała jak miasto zamknięte i nieme.

Straszliwe w swym głębokim milczeniu, tak absolutnym, iż Katarzynie wydawało się, że słyszy łopot proporca na szczycie fortu. W miarę jak wznosiła się coraz wyżej na grzbiecie roztropnej Morgany, mogła obserwować roztaczający się u jej stóp pejzaż pól, lasów, zrudziałych wrzosowisk, wysokich paproci i skal opadających aż do spienionych potoków. Droga była tak prosta, a niebo tak niebieskie i czyste, że zębata brama, ozłocona ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, sprawiała wrażenie, jakby prowadziła prosto do raju. Dwaj jadący obok niej mężczyźni, czarny hrabia ze srebrnym krogulcem i szary hrabia ze szkarłatnym lwem, wyglądali jak archanioły o ognistych mieczach, które w jednej chwili mogą sprawić, by świetliste skrzydła drzwi obróciły się na swych lazurowych zawiasach. To ogromne orle gniazdo, które wznosiło się czarnymi kamieniami do nieba, miało jednakowoż stać się jej ogniskiem domowym, to tutaj będzie wreszcie mogła żyć miłością, życiem kobiety, która spogląda, jak rośnie jej syn. Te groźne mury nabierały dla niej łagodnego wyrazu. Jakie zło mogłoby ją dosięgnąć tak daleko i tak wysoko?

Przejmujący dźwięk trąby, który rozległ się tuż obok Katarzyny, poderwał ją z miejsca. Mury były już blisko. W czarnym cieniu drewnianej palisady jeden za drugim znikali jeźdźcy. Na tle nieba zarysowała się sylwetka żołnierza, który dął w róg. Potem, gdy pierwsze konie dotarły do płaskowyżu, brama otworzyła się pomału, wpuszczając zrudziały promień słoneczny.

Ukazała się szeroka esplanada, okolona rozmaitymi budowlami: kaplicą, czymś w rodzaju domostwa o oknach w lancetowatym kształcie, starożytna komandoria, magazyny broni, kuźnia, stajnie, stara studnia pokryta zielonym mchem, olbrzymi fort górujący nad czterema wielkimi wieżami w rogach, wreszcie - ogromny buk z rozpostartymi gałęziami skręconymi i gołymi niczym czarne węże - ukazywał swe straszliwe owoce: zesztywniałe ciała pięciu powieszonych.

Przejeżdżając obok drzewa, Katarzyna odwróciła oczy. Zewsząd nadbiegali żołnierze, ciągnąc kusze i poprawiając żelazne kaski, niespokojnie wypatrując barw swego pana. Zadzwoniły dzwony kaplicy, a równocześnie trzej heroldowie na progu domu zadęli w srebrne trąbki. Za nimi ukazał się stary mężczyzna w zbroi. Opierał się na lasce, poruszał się bowiem z widocznym trudem.

- To pan Jan de Cabanes - szepnął Bernard w stronę Arnolda. Postarzał się jeszcze bardziej. Widzisz więc, że nadszedł czas, aby przyjść mu z pomocą.

Na olbrzymim dziedzińcu rzeczywiście panował bałagan i zaniedbanie. Budynki były zniszczone. Niektóre groziły zawaleniem, a w wielu oknach feudalnej siedziby brakowało szyb. Kadet Bernard uśmiechnął się do Katarzyny, a potem się skrzywił.

- Obawiam się, że nie będzie pani zbytnio zadowolona ze swego pałacu, piękna Katarzyno! Ale jestem pewien, że pani urok uczyni to miejsce rozkosznym!

Był to komplement, ale Katarzyna pomyślała, że nawet najpiękniejszy uśmiech świata nie mógłby zastąpić brakujących szyb, zalepić rozpadlin w murach ani usunąć przeciągów. Na szczęście nadchodziła wiosna, ale nie było jeszcze ciepło, a bystre oko kobiety zauważyło wszystko, co należałoby zrobić przed zimą, tak żeby ten stary budynek stał się możliwy do zamieszkania dla kobiet i dziecka. Podczas gdy Arnold i Bernard nawiązali rozmowę ze starym szefem garnizonu, Izabela de Montsalvy ustawiła swoją mulicę przy boku Morgany.

- Obawiam się, że zastaniemy tu więcej szczurów niż obić - rzekła. Jeśli wnętrze wygląda tak jak to. .

Odwróciła się do Sary, która niosła Michała. Dziecko było jedynym obiektem jej rozmów z synową, a wspólna troska o jego wygodę zbliżała je nieco. Poza tym nie starały się bynajmniej o zadzierzgnięcie innej więzi.

Izabela nie była w stanie zapomnieć o pochodzeniu Katarzyny, ta zaś nie mogła wybaczyć teściowej jej dumy stanowej. Co więcej, miała jej za złe, że zatrzymała Marię de Comborn, podczas gdy Arnold pragnął, by odesłano ją do brata.

- Maria zastępowała mi córkę w najtrudniejszych chwilach powiedziała. - Jej towarzystwo jest mi potrzebne. .

Ze spojrzenia Izabeli można było wywnioskować, że żadne inne towarzystwo nie mogło jej zastąpić, a Arnold, który już otwierał usta, by przypomnieć matce, że Katarzyna jest jej nową córką, zamknął je bez słowa. Być może, gdy obie kobiety będą żyły pod jednym dachem, zaakceptują się wreszcie nawzajem. Arnold wierzył, że czas i przyzwyczajenie łagodzą niechęć. .

Mimo wszystko Katarzyna chętnie przystała na zamieszkanie z teściową, z szacunku dla jej wieku i uczucia dla męża, ale fakt, że dzieliła mieszkanie z Marią de Comborn, zawsze agresywną, której baczne spojrzenie czuła na sobie ciągle, sprawiał jej niemal fizyczny ból. Coraz gorzej znosiła widok dziewczyny, ta zaś - wiedziona przenikliwością osoby złośliwej - doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wykorzystywała to bezwstydnie, czerpiąc niezdrową przyjemność z narzucania im swego towarzystwa i bezustannego snucia się za Arnoldem.